Rozdział II

15 1 2
                                    

Nancy's POV:

Kiedy uchyliłam lekko jedną powiekę zostałam oślepiona przez białą lampę przymocowaną na suficie. Odwróciłam się na lewy bok i poczułam szarpnięcie na mojej prawej ręce. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam, że mam podłączoną kroplówkę. Szybko usiadłam na łóżku i zaczęłam się rozglądać. Nie było tutaj nic ciekawego... Było biało i prawie pusto. Obok mojego łóżka stały jakieś maszyny, kroplówka, mała szafka nocna i krzesełko. Wyszłam spod kołdry i postawiłam stopy na zimnej podłodze. Chwyciłam za stojaczek na kółkach z moją kroplówką i powoli podeszłam do drzwi. Uchyliłam je lekko i ujrzałam długi korytarz z krzesłami i jednym automatem z kawą. Bardzo pragnęłam ciepłego napoju więc wyszłam z pokoju i szłam w stronę automatu. Idąc powoli poczułam szarpnięcie za rękę, dlatego też odwróciłam się w tą stronę.

-Co robisz?- zapytał wysoki chłopak z czupryną w czerwonym ubraniu.

-Znamy się?

-Co robisz?- powtórzył pytanie, a następnie dodał -Powinnaś leżeć i odpoczywać.

-Nic mi nie jest... Dlaczego tutaj jestem?

-Wróć do pokoju to wszystko ci wyjaśnię.- powiedział oschle blondyn

Posłuchałam go i cofnęłam się z powrotem do pokoju. Było tu strasznie przytłaczająco. Podeszłam do łóżka odstawiając kroplówkę na miejsce, a następnie usiadłam na niewygodnym materacu. Spojrzałam na chłopaka, który naprawdę był przystojny i zaczęłam lustrować jego sylwetkę, a potem twarz. 

-No więc powiesz coś?- zapytałam patrząc na chłopaka podchodzącego do mojego łóżka i siadającego na krzesełku obok.

-Zemdlałaś na boisku.

Nic nie odpowiedziałam, a wręcz starałam sobie wszystko poukładać w głowie i przypomnieć ostatnie wydarzenia. Nic... miałam pustkę w głowie. Pamiętam tylko jak szłam z Harrym, nic więcej.

-Skąd masz tyle siniaków?- zapytał blondyn spoglądając na moje ręce.

-Nic takiego... Pewnie zrobiłam to sobie jak zemdlałam.

-Możliwe, ale niektóre siniaki miałaś już wcześniej... Nie wyglądają na świeże.- chłopak zmarszczył brwi i podniósł mój nadgarstek.- Do tego jesteś wychudzona i masz bliznę na ręce tak jakbyś próbowała się ciąć, ale się bałaś.

-Nie próbowałam się ciąć tylko zraniłam się w kuchni nożem, to był wypadek. Zresztą nie muszę ci się tłumaczyć! W ogóle kim ty jesteś???!

-Spokojnie, mała.- zaśmiał się -Dorabiam sobie jako ratownik.

-A imienia nie masz?

-Musisz mi podać kontakt do swojego opiekuna prawnego.

-Czemu zmieniłeś temat?- zapytałam unosząc brwi do góry.

-Bo nie lubię gadać o pierdołach podczas pracy, więc podaj mi numer.

-Nie pamiętam...- skłamałam

-Słuchaj! Nie graj sobie w te idiotyczne, dziecinne gierki, bo muszę pracować i podać twojemu lekarzowi prowadzącemu numer do twojego opiekuna prawnego, bo bez tego nie możemy ciebie leczyć!

-Zadzwonię do niej, ale wyjdź.

Chłopak posłusznie wyszedł mówiąc wcześniej, że dzisiaj jeszcze do mnie przyjdzie po zgodę od opiekuna. Nie wiedziałam co mam robić, bo przecież nie zadzwonię do mojej matki. Ona pewnie teraz dobrze się bawi z jakimś dupkiem. Załamana sięgnęłam do szuflady w szafce nocnej. Sprawdziłam czy jest tam telefon i na moje szczęście był. Weszłam w kontakty i zaczęłam je przeglądać. I tak o to wpadłam na pomysł żeby zadzwonić do cioci. Miałam właśnie kliknąć w zieloną słuchawkę kiedy usłyszałam jakieś głosy z korytarza. To była jakaś kobieta (tak stwierdziłam po jej głosie) kłócąca się z tym ratownikiem. Odłożyłam telefon i z moją kroplówką podeszłam do drzwi. Uchyliłam je lekko i wystawiłam głowę. Zaskoczona widokiem mojej matki kłócącej się z blondynem wyszłam na korytarz. Bertha (moja matka) zauważyła mnie i szybko do mnie podeszła chwytając moje ręce i mocno je ściskając.

-Nancy, wracamy do domu!- wybełkotała zaciskając jeszcze bardziej dłonie na moich rękach.

-Mamo to boli!

Nie musiałam dłużej czekać, a ratownik odtrącił moją matkę na bok pytając się mnie czy nic mi nie jest. Na odpowiedź machnęłam głową na nie, a chłopak odwrócił się w stronę mojej matki.

-Proszę, aby pani opuściła teren szpitalu.

-Nie m-mów mi co mam robić gówniarzu!- matka pchnęła blondyna, ale on nawet nie drgnął.

Chłopak nie czekał długo i wybrał jakiś numer na w telefonie, a potem przyłożył urządzenie do ucha i zaczął podawać konkretnie miejsce gdzie się znajdowaliśmy. Po chwili przyszło kilka umięśnionych mężczyzn i zabrało moją matkę. Oczywiście starała się wyrywać, ale oni byli silniejsi i w końcu wyprowadzili moją rodzicielkę. Jak najszybciej mogłam wróciłam do pokoju i położyłam się na łóżku. Nawet nie zauważyłam kiedy łzy zaczęły mi płynąć z oczu. Po co ona tu przychodziła? Tylko skąd ona wiedziała, że tutaj jestem? Miałam nadzieję, że nikogo z moich przyjaciół nie zaczepiała. Miałam ochotę zaszyć się pod ziemią. Taką aferę urządziła mi i to w miejscu publicznym. Lepiej być nie mogło być... Usłyszałam otwieranie drzwi, dlatego na nie spojrzałam. Był tutaj ten ratownik... huh jak mnie denerwuje, to że nie znam jego imienia. Chłopak usiadł przy moim łóżku na krzesełku tak jak wcześniej i patrzył za okno. Przyglądałam się jego twarzy i mogłam zauważyć, że jest tylko trochę ode mnie starszy. Blondyn chyba poczuł mój wzrok na sobie, bo odwrócił głowę do mnie i się uśmiechnął. Nie powiem ładny ten jego uśmiech.

-Skąd ona się tutaj wzięła?- zapytałam cicho.

-Policja ją znalazła, bo bez jej zgody nie mogliby ciebie leczyć.

-Przepraszam za nią.- przetarłam ręką oczy żeby powstrzymać łzy.

-Nie masz za co przepraszać... To nie twoja wina, że ona taka jest. 

Nic nie odpowiedziałam, bo on pewnie mówił to tylko żeby mnie pocieszyć. Tak naprawdę pewnie mnie wyśmiewa w duchu. Nienawidzę zakłamanych ludzi... Moje przemyślenia przerwał lekarz, który podszedł do mojego łóżka.

-Dzień dobry, nazywam się Spencer Marley i będę starał się odkryć co pani się dzieje. 

____________

Mam nadzieję, że się podobało! Całusy ;* ~A

Summer Love | N.H.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz