u n o

22 3 1
                                    

Dzisaj wieczorem jadę z Danielem na kolację do jego rodziców. Nie stresuję się spotkaniem z nimi. Będę musiała zachować nienaganną postawę i nie dać moim przyszłym teściowym powodu do rozsiewania niedorzecznych plotek na temat swojej przyszłej synowej. Rodzice Daniela są surowi, bardzo wymagający i sympatyczni. Czasami.

Wyjeżdżamy do rezydencji państwa Wintson'ów za niecałe dwie godziny, a już teraz czuję się głodna, pomimo tego, że niedawno zjadłam obiad, ale ignoruję to burczenie w brzuchu, chociaż mam wrażenie, że słyszy je całe osiedle, albo pół miasta. Zmierzam w kierunku sypialni, w której znajduje się szafa z ubraniami. Zastanawiam się w czym chciałaby zobaczyć mnie pani Wintson i decyduję się na skromną czerwoną sukienkę z krótkim rękawem i małym dekoltem, sięgającą przed kolana i podkreślającą moją figurę, dbającą równie o to, żeby nie była zbyt wyzywająca. Nie darowałabym sobie gdyby mama Daniela powiedziałaby coś innego na jej temat niż "wyglądasz ślicznie Grace".

Zatem wzięłam sukienkę ze sobą i poszłam do łazienki wziąć szybki gorący prysznic. Od razu wysuszyłam włosy i zrobiłam sobie delikatny makijaż kładąc tym razem akcent na usta dając im zimnokrwistego uroku, a następnie splotłam włosy w perfekcyjnego koka, ciesząc się, że nabrałam wprawy przez te wszystkie trzy lata odkąd jestem z Danielem czesząc tą samą fryzurę.

Założyłam sukienkę i spojrzałam w lustro. Zobaczyłam szatynkę, o czach brązowych jak ostatnie liście spadające z drzew jesienią. Przyglądała się mi tak bardzo. Zapomniała bowiem, że patrzy na siebie samą. I w tej chwili uśmiechnęła się patrząc na swoje dołeczki, które od zawsze lubiła.

Słyszę jak z parteru otwierają się drzwi wejściowe i niski głos, który nie był rozentuzjazmowany, ale zmęczony. Krzyczy przez cały dom:
- Witaj Grace!
Szybko zatem schodzę po schodach delikatnie się uśmiechając i poprawiając pasma włosów, które były za krótkie, aby dostać się do koka. Patrzę na Daniela i oczekuję na chociażby drobny komplement odnośnie mojego stroju, ale on jedynie patrzy się na mnie z otwartą buzią, ubrany w garnitur i skręca w prawo wchodząc do kuchni. Otwiera lodówkę i łapczywie wyjada prosto z niej makaron, jakby conajmniej nie widział jedzenia od tygodnia. Ja mu się tylko przyglądałam opierając się o framugę.
- Siedzisz cały dzień w domu i nic nie ugotowałaś? Muszę jeść makaron z przed tygodnia? - mówiąc to wyjmował miskę z makaronem i pesto, leżące obok, położył wszystko co trzyma na stół. Jeszcze chwila nie minęła, a pusty słoik po paprykowym sosie leżał w koszu.
- Nie chciałam nic przygotowywać, bo dzisiaj idziemy na kolację do twoich rodziców. Dziś jest dwudziesty czerwca. Zapomniałeś?

Daniel spojrzał na mnie niewinnym wzrokiem, jakbym go przed chwilą co najmniej oskarżyła o to, że w ogóle się urodził. Podniosłam tylko makaron, który przed chwilą jadł, schowałam do lodówki i znów spojrzałam na niego i te niepoukładane włosy, a pomimo tego, że wyrzucił mi moją dzisiejszą bezczynność, obdarowałam go drobnym buziakiem w policzek i wzięłam głęboki oddech na znak mojej bezradności.
- Musimy wyjechać za dziesięć minut, aby się nie spóźnić. Moi rodzice nie tolerują spóźnień. - spojrzał na mnie i wstał z krzesła poprawiając sobie krawat. - Jesteś już gotowa?
- Tak, jeszcze tylko pójdę po buty. Założyć buty na obcasie? - uśmiechnęłam się.
- Nie. Załóż płaskie. Lepiej nie szpeć tych butów swoją nogą.
I wyszedł z kuchni.

Tak jak kazał weszłam na górę, założyłam płaskie baleriny i przy okazji chwyciłam torebkę, która też była w szafie. Zeszłam na dół i grzebałam w telefonie wysyłając sms-a do Cassie.
"Wychodzę dzisiaj do Johan'a i Marcy, powiem ci jak było. Daj znać jak tam na randce z Kevinem! xoxo ".

Cassandra to moja przyjaciółka odkąd pamiętam. Gdy byłyśmy małe, nasze mamy się spotykały i wychodziły razem na kawę, a my siedziałyśmy przy osobnym stoliku bawiąc się w kelnerkę. Pamiętam później gdy w wieku czternastu lat poszłyśmy na swój pierwszy bal. Cassie zawsze miała powodzenie u chłopców. Zaprosiło ją tylu, że mogła sobie wybrać z kim będzie tańczyć główny taniec, a z kim każdą inną minutę potańcówki. Była pewna siebie, ale o mnie nie można było powiedzieć, że byłam nieśmiała. Może raczej nie pokazywałam swoich umiejętności od razu. Natomiast mnie zaprosił Ben, który od dawna mi się wtedy podobał. Zaprosił mnie, ponieważ Cass nie zgodziła się z nim tańczyć i zasugerowała mu mnie. Prawdziwa przyjaciółka.

Telefon mi zabrzęczał i byłam pewna, że już dostałam odpowiedź, ale zanim zdążyłam sprawdzić, Daniel krzyknął schodząc już gotowy ze schodów:
- Po co ci telefon? Tak bardzo uwielbiasz moją mamę, że to z nią teraz dyskutujesz na temat "co ubrać jutro gdy pójdę na zakupy po chleb"? - delikatnie wziął telefon z moich rąk i spojrzał na ekran, chociaż powiem, że modulowanie mojego głosu coś średnio mu wyszło - Cassie. Ty z nią jeszcze piszesz? Rozmawialiśmy już o tym jaką jest idiotką...
- Cassandra nie jest idiotką. Jest moją przyjaciółką. Nawet jej nie znasz, a nigdy nie chciałeś jej poznać.
- Nie chciałem, bo wiem jaką jest idiotką. - i rzucił moim telefonem na kanapę do salonu po lewej stronie.

W tak napiętej atmosferze wyszliśmy z domu do czarnego błyszczącego się niczym mój błyszczyk z kosmetyczki auta Daniela. Westchnęłam, wsiadłam zdjęłam torebkę i zapięłam pasy.
- Co tak wzdychasz?
- Daniel, czy choć raz mógłbyś sobie darować te twoje durne komentarze na mój temat?
Nie odpowiedział. Wyjechał z naszego domu na ulicę i poprawił lusterko. Gdy stał na czerwonych światłach zapiął pasy i spojrzał na zegarek znajdujący się na prawej ręce.
- Dziewiętnasta trzydzieści. Mamy jeszcze trochę czasu, a gdy dojedziemy zostanie nam dziesięć minut. Będziemy przed czasem.
- To nawet lepiej. - włączyłam radio i spojrzałam przez szybę samochodu wpatrując się w słońce.

Never close our eyesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz