Leżę w samochodzie z rozjebaną nogą i niekoniecznie wiem co się dzieje. Nie wiem ile już tu przeleżałem. Rozbiłem szybę samochodową i wyjrzałem przez nią. Zobaczyłem policjanta który wyglądał na "niezbyt świeżego". Wypełzałem z samochodu przez rozbitą szybę. Na szczęście kajdanki które strasznie mnie uwierały rozwaliły się. Co jak co ale gówniany sprzęt w tej policji mają. Dobra wydostałam się z tego radiowozu ale nie wiem ile pociągnę z tą nogą. Nawet nie podszedłem do tego policjanta tylko jak najszybciej chciałem się wynieść z lasu. Gdy już byłem przy płocie za mną zaczęli iść jacyś ludzie. Kurwa to nie ludzie tylko trupy - żywe trupy. Matko tam idzie policjant, a raczej sunie się bez nóg!
Jak najszybciej przeskoczyłem przez ogrodzenie. Wszedłem na czyjeś podwórko. Drzewo z domkiem i nawet ładny dom (na razie na zewnątrz).
Wszedłem do domu, poszukałem apteczki i odkaziłem ranę aby ją pózniej obandażować. Usłyszałem szuranie. Szwednacz był 3 metry za mną ale nie byłem głupi i wziąłem pistolet który wcześniej należał do gliny. Wycelowałem prosto w głowę. Padł.
Znalazłem krótkofalówkę która się włączyła.
- Kim jesteś?
- Jestem Lee. A ty?
- Ja Clementine. Jesteś zły?
- Nie, jesteś dzieckiem? Chciałbym Ci pomoc ale nie wiem gdzie jesteś.
- Jestem w domku na drzewie.
- A możesz zejść to poszukamy razem ucieczki.