Minęły 3 miesiące. Dokładne i równe 3 miesiące, odkąd przysiągłem Brisie, że nie pozwolę, aby ktoś zrobił jej krzywdę. Do tej pory udawało mi się dotrzymać obietnicy. Pomimo kpiny i niezbyt wielkiej sympatii, którą klasa darzyła moją drobną przyjaciółkę, nikt nie odważył się podejść do niej bliżej niż na metr. Ludzie doskonale wiedzieli, że gdyby tylko tknęli ją palcem, mieliby do czynienia z moim gniewem. To prawda, że byłem dosyć spokojną osobą, ale bywało, że miałem gorsze dni, niczym krwawiąca co miesiąc kobieta.
Zdarzenie miało miejsce niecały tydzień temu. Siedzieliśmy na poniedziałkowej, nudnej lekcji języka francuskiego. Jak zawsze naszym zadaniem było wykonywanie ćwiczeń w parach, które po wypełnieniu zanosiliśmy do biurka pani White. Nasza nauczycielka nie mogła wręcz oderwać wzroku od damskiego magazynu i dłoni od kubka czarnej kawy, co było już dla nas codziennością. Nie miałem tak naprawdę pojęcia, dlaczego wciąż pracowała w naszej szkole, ale dziękowałem za to Bogu, bo wyjątkowo mogłem tego dnia wypocząć.
W podwójnej ławce zawsze siadałem z Brisą. Językiem francuskim operowała znakomicie, tak więc nasze ćwiczenia nie wymagały wielkiego nakładu pracy i czasu. Zawsze kończyliśmy grubo przed końcem lekcji i rozmawialiśmy. Z uśmiechem patrzyłem wtedy w jej roziskrzone, błękitne oczy, które nieśmiało na mnie spoglądały, gdy opowiadała mi coś pół szeptem. Może wciąż była zamknięta w sobie, ale uważam, że poczyniła wielkie postępy. Nie uciekała, nie płakała i nawet nie wyglądała tak chorobliwie jak zawsze. Na jej bladej dotąd twarzy widniały teraz urocze różowe plamy, świadczące o zawstydzeniu mieszanej z radością. Może to jeszcze nie był szczyt moich celów, ale wszystko szło dobrą drogą.
Tak zazwyczaj wyglądała normalna lekcja francuskiego: niezmącona niczym złym, spokojna i taka jak zawsze. Nie wyglądała jednak tak samo tego pochmurnego brzydkiego dnia, kiedy w deszczu biegliśmy na nią wraz z Brisą. Tuż przed końcem przerwy, ambitnie przypomniała sobie o tym, że wypisały jej się wszystkie długopisy, które ze sobą miała. Dla mnie nie był to straszny fakt, przecież mogła go pożyczyć od kogokolwiek innego, ale wtedy przypomniało mi się, że przecież panicznie bała się ludzi. Przekląłem w tym momencie samego siebie. Dlaczego byłem takim cholernym egoistą i nosiłem tylko jeden długopis, ażeby nie musieć męczyć się z pożyczaniem go komuś? Muszę to zmienić. Następnym razem kupię cały arsenał różowych długopisów w kwiatki, które będą do dyspozycji dla Brisy.
Wylądowaliśmy w klasie już po dzwonku. Oczywiście pani White zapatrzona w kobiecy magazyn, nawet nie zauważyła naszego spóźnienia przez co sam musiałem podejść do jej biurka i powiadomić o spóźnieniu. Machnęła tylko obojętnie ręką, wyraźnie się chmurząc, w końcu jej przeszkadzałem.
Z cichym westchnięciem odszedłem od jej stanowiska "pracy" (łamane przez "obijania"). Zdziwił mnie widok lekko przestraszonej, niepewnej i zarumienionej Brisy, która stała w kącie klasy i wpatrywała się we mnie wyczekująco. Nie rozumiałem o co jej chodzi, dopóki nie spojrzałem na naszą stałą ławkę. Siedział tam David. Machnął mi ręką, szczerząc swoje białe zęby, które z chęcią wybiłbym mu moją prawą pięścią sprawiedliwości. Ławkę przed nami siedziała pani przewodnicząca. Nie, nie chciałem się kłócić o taką głupotę jak wolne miejsce. Po prostu chwyciłem Brisę za rękę i pociągnąłem ją w stronę ławek.
– Jedną lekcje przeżyjesz z tą jaskrawowłosą, fałszywą, porcelanową lalką, której twarz chętnie rozbiłbym o pierwszy lepszy parap...
– Chris – usłyszałem cichy jęk za sobą.
Przewróciłem oczami. Zdążyłem się już przyzwyczaić do tego, że Brisa nie znosiła moich sadomasochistycznych wyznań. Może to i lepiej. Powinienem opanować swoją utajoną agresję.
CZYTASZ
Running Heart
Teen FictionNazywam się Chris, a w sumie to Christian Farris. Od najmłodszych lat aspołeczny typ. Unikam ludzi, unikam tłumów, unikam uczuć i nadmiernych emocji. Jestem chamem, siedliskiem kipiącego sarkazmu. A to jest Brisa Heartwind - moja przeciwność, z któr...