Pędziła na Denisie od kilku dobrych godzin rozmyślając nad tym, kiedy rodzina się zorientuje, że ich córka zniknęła i posunęła się do tak niedopuszczalnego czynu. Jak na razie wszystko było w porządku, lecz od pewnego czasu miała dziwne wrażenie, że ktoś ją śledzi. Albo już wariowała ze zmęczenia i miała zwidy albo rzeczywiście ktoś za nią jechał. Jej przypuszczenia sprawdziły się już po kilku następnych minutach, gdy nagle na wprost blokując jej przejazd wyłoniła się ciemna sylwetka siedząca na koniu. Dziewczyna nie miała wyjścia. Szarpnęła za wodze, zatrzymując gwałtownie ogiera. Myśli jej się plątały a serce waliło jak szalone ze strachu. Czyżby był to ktoś z gwardii? Czy możezwykły człowiek, który po prostu po nocy udał się na przejażdżkę lub polowanie? Widziała tylko zarys sylwetki, więc trudno jej było określić kto to mógł być. Jedno było pewne. Osobą, która siedziała na koniu... był mężczyzna.
*
Jake
Ukrywał się już od ładnych paru miesięcy. Oczywiście robił to wszystko w dobrej wierze, nie chciał być przestępcą i sam siebie za takiego nie uważał. Po prostu gdy spostrzegł ile jest głodu i cierpienia w ich królestwie, musiał jakoś zareagować. Denerwowała go władza jaka panowała w tej krainie. Nadęta królowa a król wcale nie lepszy. No i ta ich... córeczka od siedmiu boleści. Wszyscy ignoranci, nie zwrócą nawet uwagi na tych co najbardziej potrzebują. Opływają w złoto i klejnoty, mogli by za to wyżywić całe królestwo, ale po co...
Zniesmaczony nieodpowiedzialnością monarchów, postanowił, że wspomoże biedniejsze rodziny, mimo tego iż sam nie był wielce bogaty. Raczej należał do klasy średniej, stać go było na przyzwoitego karego ogiera - przynajmniej tak myślało jego otoczenie. Prawda była taka, że koń kosztował go fortunę i potem ledwo wiązał koniec z końcem. Poradził sobie, owszem. Lecz wiedział, że jest wiele słabszych osób, przede wszystkim dzieci które nie dadzą sobie rady, a gdy patrzył na maluchy które musiały żebrać o kawałek chleba, jego serce rozsypywało się na tysiące drobnych kawałeczków.
Nie zastanawiał się długo jak ma ten problem rozwiązać. Zaczął okradać bogaczy.
Większość z tych ludzi nawet sobie nie zdawała z tego sprawy, żyli dalej w błogiej nieświadomości.
On gdy tylko się ściemniało zakradał się do chałup i wykradał tyle na ile resztki zdrowego rozsądku mu pozwoliły. Później wybierał parę domów i po cichu zostawiał jedzenie pod ich drzwiami. Nikt go nigdy nie przyłapał, nikt nigdy go nie rozpoznał mimo, że wiele ludzi było w stanie go całować po dłoniach za tak hojny czyn. Płakali i wznosili dziękczynne modlitwy do boga za cud jaki się dokonał.
Nie napawało go to dumą, nie miał wielkiego ego, robił to z czystego serca i chęci pomocy innym, słabszym od niego.
Tego wieczora coś go trapiło, był rozkojarzony ale wiedział, że dzisiaj również musi dostarczyć pożywienia potrzebującym. Zakradł się do następnego z domów który stał przy najbogatszej alejce w królestwie. Sprawdził dokładnie czy wszyscy śpią lecz cały czas go coś niepokoiło. Zbagatelizował to bo wiedział, że tym razem ma mało czasu, że musi działać szybko i sprawnie bo niedługo zacznie świtać. Konia zostawił przed posesją, nie przywiązywał go, ponieważ wierzchowiec był zawsze posłuszny. Czekał na niego, bardzo dobrze się dogadywali, nigdy nie sprawiał problemów. Chwycił za klamkę i uchylił drzwi zostawiając je otwarte. Wcześniej tego nie robił ale tej nocy wszystko było inne.
Nie musiał długo szukać chleba, leżał na stole, tak jakby to na niego właśnie czekał. Rutynowo wyciągnął lniany worek i zaczął pakować do niego bochenki. Nagle ku jego nieszczęściu zerwał się ogromny wiatr, zrobił się przeciąg w domu i drzwi zamknęły się z hukiem budząc wszystkich od dawna śpiących domowników. W jednej chwili doskoczył do drzwi, zaczął siłować się z klamką. Na marne, drzwi były zablokowane. Słyszał co raz to głośniejsze kroki głowy rodziny za swoimi plecami. Nie wiedział co robić, był po raz pierwszy w potrzasku.
Już chciał się poddać jednak spostrzegł uchylone okno. Czym prędzej otworzył je szerzej ale było już za późno.
- Ej, ty! Stój! - zawołał za nim ogromny facet który wyglądał iż ma predyspozycje na typowego królewskiego rycerza, który jak to oni był niezwykle silny.
Chłopak w pośpiechu wyskoczył przez okno z workiem pełnym chleba, potykając się przy tym i raniąc się w kilku dosyć widocznych miejscach. Nie przejmując się tym, że krew co raz bardziej brudzi mu czoło i zalewa jego oczy, dosiadł konia i pognał na nim daleko przed siebie.
- Dopadnę Cię, zobaczysz! Zapłacę temu kto mi przyniesie twoją głowę! Będą Cię szukać w całym królestwie, nigdy tu nie wrócisz! Nie uwolnisz się ode mnie! - Były to ostatnie słowa jakie usłyszał z ust właściciela obrabianego przezeń domu.Galopował na swym rumaku przecinając ciemność niczym sztylet. Widział co raz mniej, domyślił się więc, iż rana musi być dość głęboka. Zaniepokoiło go to, gdyż nie wiedział jak daleko zdąży dotrzeć nim zacznie tracić przytomność.
Po jakimś czasie w oddali zaczęła majaczyć mu w oczach postać, nie mógł rozpoznać kim była ta osoba, czuł się co raz gorzej. Dlatego wiedział, że musi ją dogonić, musi prosić o pomoc. Ostatkiem sił, chwycił pewniej wodze i docisną mocniej łydki do boków ogiera. Koń rozpoznał tą doskonale mu znaną komendę - zaczął galopować znacznie szybciej i tym samym automatycznie przeszedł w dziki cwał.
Po kilku minutach wykańczającej jazdy, zrównał się z drugim koniem, widząc że człowiek nie ma zamiaru się zatrzymywać, zajechał mu drogę.
Zobaczył dziwnie znajomą mu twarz dziewczyny, mimo wszystko nie rozpoznał jej. W jego umyśle kołatała myśl, że w jakimś stopniu jest bezpieczny, że zna tę osobę.
- Pomóż mi, proszę... - powiedział słabym, ledwie słyszalnym głosem i osunął się z konia na zimną, mokrą ziemię...
CZYTASZ
Deliverance
AdventureW końcu nadszedł ten dzień, tak długo wyczekiwany przez całą królewską rodzinę i wszystkich mieszkańców Anguili. Dzień w którym odbędzie się koronacja młodej księżniczki o imieniu Amy. Wydawać by się mogło, że nic nie jest w stanie zakłócić tak wie...