- Proszę, zajmij miejsce, ja zaraz do ciebie przyjdę, tylko pójdę po notes. - lekko popchnął mnie w stronę pokoju, gdzie miała się odbywać rozmowa.
Było nawet przytulnie jak na zewnętrzny wygląd budynku. Pomiędzy dwoma fotelami stał niewielki stolik, na którym leżały zbędne rzeczy.
Stawiałam małe, nieśmiałe kroki, starając utrzymać równowagę, a gdy dotarłam do ciemno drewnianego krzesła, usiadłam i czekałam na pana Duna. Po kilkunastu sekundach wrócił, posadził swój dość zgrabny tyłek na siedzisko przede mną. Maggie, przestań komplementować tyłek twojego psychologa.- No więc, co się z tobą dzieje, Maggie? - słychać było troskę w jego głosie. Nawet nie wyczuwam niej u mamy.
Zaczęłam tłumaczyć, że nic się nie stało, to przyszło z czasem. Opowiadałam o każdym moim "dziwnym zachowaniu" w stosunku do przyjaciół czy rodziny, bo moja matka już zdążyła puścić farbę.
Rozmowa trwała z półtorej godziny. Przez ten czas zdążyłam mu trochę zaufać.
Sądziłam, że będzie gadać jakieś głupoty, które są typowe dla psychologów, ale on mnie pocieszał, starał się wysłuchać, zrozumieć, dawał rady, jak mogę to zwalczyć. Kazał mi się z kimś zaprzyjaźnić, co mnie rozbawiło. Kto by chciał utrzymywać ze mną jakikolwiek kontakt?
Tylko idiota.Odprowadził mnie do drzwi i miło pożegnał. Kiedy się otwierały, słyszałam tylko pisk butów, świadczący o tym, że ktoś wstał. Oczywiście, że to moja matka. Nakazała mi pójść do samochodu, a ona chciała jeszcze chwilkę pogadać z Joshem. Posłałam mu wzrok, który mówił o tym, żeby nie wygadał wszystkiego. Mam nadzieję, że umie czytać ze wzroku, cholera.
Wychodząc z budynku, spojrzałam na sekretarkę i pożegnałam się. Akurat deszcz przestał padać, więc mogłam bez pośpiechu iść w stronę auta.
Włączyłam płytę z moimi ulubionymi piosenkami i wypatrywałam mamę. Po kilku minutach znalazła się obok mnie.- O czym gadaliście?
- Umawialiśmy się na kolejną wizytę, chyba go polubiłaś. - uśmiech nie schodził jej z twarzy, co mnie trochę zirytowało.
- A czy ty mnie zapytałaś, czy na chcę iść na kolejną wizytę? Chyba nie chcesz mi pomóc, tylko sobie. Wiesz, że to ciężar mieć córkę, która nie ma powodu do zamknięcia oczu, do wstawania, do leczenia się. Żyję tylko, dlatego że mam nadzieję, że się zmienisz. A teraz, przepraszam, ale wysiadam. Wrócę piechotą. - fałszywie się do niej uśmiechnęłam i wydostałam z maszyny, trzaskając drzwiami.
Jeszcze nigdy nie czułam się tak dobrze, a zarazem okropnie. W końcu powiedziałam jej, co o niej myślę, ale w trochę chujowy sposób...
Znów się rozpadało, więc nałożyłam na głowę kaptur od czarnej bluzy. Na razie miałam jeden cel -wydostać się z tej okropnej dzielnicy. W pośpiechu ruszyłam przed siebie i po pewnym czasie znalazłam się w centrum miasta. Na każdym kroku widziałam zakochanych, którzy okazują sobie miłość, rodziny, pracoholików i dzieci.
Postanowiłam, że nie wrócę od razu do domu, miałam zamiar pójść jeszcze do biblioteki wypożyczyć jakąś książkę. Zależało mi na thrillerze, ale znalazłam nawet ciekawą powieść romantyczną. Podeszłam z nią do biurka, gdzie siedziała bibliotekarka i wpisała książkę pod moje nazwisko. Chwyciłam bestseller i poszłam do kawiarni, mimo że nie miałam przy sobie pieniędzy.
Nie miałam ochoty wracać do domu, a musiałam gdzieś zacząć czytać. Usiadłam w najdalszym kącie i oddałam się lekturze.Usłyszałam dość głośne trzaśnięcie drzwiami, co spowodowało odwrócenie mojego wzroku w ich kierunku. Do lokalu wszedł chłopak, który przepraszał za to gwałtowne zamknięcie, tłumacząc, że to przez wiatr. Po tej sprawie zamówił najmocniejszą kawę i zajął miejsce przy stoliku przede mną.
Wróciłam do czytania, ale nie mogłam się skupić, bo czułam na sobie jego wzrok. W pewnym momencie dostrzegłam, jak krzesło naprzeciwko mnie się poruszyło.- Love, Rosie? - palcem lekko podniósł okładkę książki. Trochę byłam zszokowana, kim on w ogóle jest?
- Ta... - rzuciłam niechętnie. Nie chciało mi się gadać, więc unikałam kontaktu z kimkolwiek.
- Moja ulubiona! - krzyknął z lekkim uśmiechem. Chwila... już go kojarzę. To ten chłopak, na którego się patrzyłam jak w obrazek. Jakim cudem się spotkaliśmy? Zupełnie jak w jakimś filmie lub książce.
- Twoja ulubiona? - zachichotałam się.
- Nie, ale chciałem jakoś zagadać.- krążył wzrokiem, wypowiadając to zdanie, a gdy już kończył, to popatrzył mi się w oczy.
- Jak widać, udało się.
- Słuchaj, widziałem cię przy gabinecie Josha i twoja matka dobrze wybrała. Bardzo fajnie się z nim pracuje, ale właściwie co ci jest? - oparł swoje plecy o krzesło, bawiąc się zamkiem od morowej kurtki.
- Skąd wiesz, że moja matka...
- Zazwyczaj nikt nie chce pomocy z własnej woli. - nagle jego wyraz twarzy zmienił się w pokerową. Nie myślę, że n i k t, ale większość na pewno. - To, co ci?
- Nie znamy się, myślisz, że ci teraz wszystko wyśpiewam? - popatrzyłam krzywo.
- Tyler Joseph, miło mi. - wyciągnął dłoń i się uniósł kąciki ust. Jego uśmiech był uroczy.
- Maggie Roberts. - podałam swoją i Tyler mocno ją uścisnął.
- Już się znamy, więc... - zaśmiał się dość głośno. - nie, żartuję. Mogłabyś mi coś opowiedzieć o sobie?
- Mam 16 lat, chodzę do Nashville High School, nie mam wielkich zainteresowań, ale czasem lubię pobiegać. - to brzmiało głupio, więc się zaśmiałam, żeby nie wyjść na kretynkę. Równie dobrze mogłam zakończyć tę rozmowę i wyjść, ale Dun zalecił mi znaleźć przyjaciół. Ugh, co ja wyprawiam. - Teraz ty.
- Mam 18 lat, o dziwo chodzimy razem do szkoły, jakoś nigdy cię nie widziałem. Interesuję się muzyką. Kocham ją tworzyć. - mówił o tym tak dumnie, widać było, że to jego pasja. To był ładny widok.
Chwilę potem przyszła kelnerka i wręczyła Tylerowi jego kawę. Można było zauważyć na jego twarzy zmęczenie i nie dziwię się, że wziął akurat najmocniejszą.
Przyglądałam się jego rysom twarzy, oczom, włosom, gestom. Był naprawdę atrakcyjny.Przez dwie godziny rozmawialiśmy praktycznie o niczym, dopóki nie przyszła pracownica lokalu i powiadomiła nas o zamknięciu, więc musieliśmy wyjść. Pożegnałam się z Tylerem i poszłam prosto do domu, w którym czekało na mnie dość nieciekawe przywitanie - kazania mamy. Miałam ochotę znowu coś jej powiedzieć, takiego...
- Wiesz co... - zaczęłam, kipiąc ze złości.
- No co? Co masz mi do powiedzenia Margaret?
To tylko kilka słów...
- Idę na górę, nie jem dziś kolacji, więc możesz się nie fatygować na górę. - było blisko.
Przypomniałam sobie moją akcję w samochodzie i to wolałam odpuścić. Pobiegłam na górę do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko. Myślałam o Josephie. Nie rozumiem, czemu chodzi do psychologa, wydaje się na wesołego nastolatka, który ma w dupie problemy i stara się żyć chwilą.
A może to pułapka? Może się z kimś założył, żeby do mnie zagadać? Może teraz się ze mnie śmieje razem z przyjaciółmi? Byłam zdezorientowana i przez to od razu poszłam spać. Poprawka, poszłam próbować zasnąć.Jednak to, co się wydarzyło w środku nocy, to był chyba jakiś żart...
CZYTASZ
Niewidzialny wróg // tyler joseph
Fanfictionthantophobia (n.) phobia of losing someone you love -- -.-- -. .- -- . .----. ... -... .-.. ..- .-. .-. -.-- ..-. .- -.-. . .- -. -.. .. -.-. .- .-. . .-- .... .- - -.-- --- ..- - .... .. -. -.-