Usłyszałam odbijające się kamienie od mojego okna. Zaskoczona podeszłam zobaczyć co to albo kto to. Miałam nadzieję, że to tylko głupi ptak, który chce mnie tylko wkurzyć. Wychyliłam się przez otwór, aby więcej zobaczyć, ale po chwili dostałam niewielką skałą w głowę. Jęknęłam i upadłam na ziemię. Chwyciłam się za podrażnione miejsce, z której leciała krew.
- Maggie?! - usłyszałam znajomy głos. Wzięłam jakąś chusteczkę leżącą obok i przyłożyłam do rany. Wyjrzałam jeszcze raz, ale nieco ostrożniej.
- Kto stoi pod moim pieprzonym oknem o trzeciej w nocy? - zapytałam oburzona.
- Tyler. Mogłabyś zejść?
- Pomijając, że dostałam w łeb i jak moja matka usłyszy, że wychodzę, to mnie prawdopodobnie zabije, ale ok, za dwie minuty będę. - powiedziałam ironicznie, chcąc już zamykać okno i wrócić do łóżka, ale usłyszałam skrzyp gałęzi drzewa, które było kilka metrów od mojego pokoju. - Co ty robisz? - zapytałam zaskoczona.
- Skoro ci zrobiłem krzywdę, to muszę cię opatrzyć. - był coraz bliżej mojego okna, a ja nie wiedziałam co robić.
Stałam w piżamie w misie, moje włosy były potargane, a oczy czerwone od płaczu. Ze zdenerwowania zamknęłam okno, a Tyler prawie spadł, co sprawiło, że jeszcze bardziej spanikowałam.
- Maggie, proszę cię, nie zachowuj się jak dziecko i mi otwórz to cholerne okno! - starał się głośno krzyknąć, ale zrobił to po cichu, za co mu dziękuję.
Narzuciłam na siebie szlafrok i otworzyłam wspomnianą przez Tylera rzecz.
- Czego chcesz? - położyłam jedną rękę na biodro.
- Jest piątek, ludzie w ten dzień nie śpią. - lekko się uśmiechnął.
Przeszły mnie dreszcze, kiedy chłodne powietrze muskało moją skórę. Czując nadal lecącą krew z rany, bardziej przycisnęłam do niej dłoń i skrzywiłam się z bólu.
- Pokaż to... - rozkazał Ty, po czym odsłoniłam chwilowy opatrunek, a Joseph się l e d w o przyglądał i mrużył oczy z obrzydzenia. - Zabieram cię do szpitala. Idź się ubrać. - chwycił mnie za ramiona, odwrócił i popchnął w kierunku szafy.
- Żartujesz sobie? Nic mi nie jest, nie wyolbrzymiaj tak. - parsknęłam obudzona.
Najpierw mama zachowuje się tak jakbym była śmiertelnie chora, a teraz Tyler uważa, że małe draśnięcie może mi w jakiś sposób zaszkodzić.
- Wiesz, że nie masz wyboru? Zabiorę cię tam, nawet jakbym musiał zanieść na rękach. - skrzyżował ręce na torsie i uśmiechnął z satysfakcją, ponieważ chwyciłam przypadkowe ubrania i poszłam się przebrać.
Czarne spodnie, biała bokserka i granatowa, rozpinana bluza z mlecznobiałymi sznurkami. Takie kolory dominowały w mojej garderobie. Rozczesałam włosy, nałożyłam atramentowe vansy i wyszłam do Tylera. Czekał na moim łóżku, przeglądając telefon.
- Dobra, chodźmy, zanim się rozmyślę. - pokierowałam się w stronę okna i z trudnością przez nie wyszłam, już nie mówiąc o zejściu po drzewie.
W tamtym momencie żałowałam, że nie zaliczałam wspinaczki. Na szczęście Tyjo nic sobie nie zrobił. Chwycił mnie za wolną rękę i poprowadził do swojego auta.
- Wsiadaj. - otworzył drzwi i pokazał gestem, żebym weszła. Próbowałam znaleźć jakąś wygodną pozycję i po dwóch minutach wyginania się, osiągnęłam sukces.
- Już? Możemy jechać? - uniósł kącik ust w górę.
- Tak, tak.
Ciągle trzymałam cienki materiał przy ranie, chociaż z sekundy na sekundę zmieniał swoją barwę na czerwoną. Jak mały kamień mógł coś takiego zrobić?
Przez całą drogę Tyler mnie zagadywał, a ja mu odpowiadałam krótko i na temat. Nie dlatego, że nie miałam ochoty rozmawiać, tylko dlatego, że czułam, jakby moja głowa miała zaraz eksplodować.
Kiedy w końcu dotarliśmy do ośrodka zdrowia, Tyler jako pierwszy wyszedł z samochodu, otworzył mi drzwi i pomógł wysiąść. Obejmując mnie, prowadził do wnętrza budynku. Joseph poszedł zgłosić wypadek, jednak nikt na niego nie zwrócił uwagi. Dopiero po walnięciu pięścią w ladę, recepcjonistka się nim zainteresowała.
Zerknęłam na sufit, czyli coś, w co gapię się codziennie po kilka godzin. Zastanawiało mnie, jakim cudem Tyler wie, gdzie mieszkam, skoro mu o tym nie powiedziałam. No, ale mniejsza, może po prostu jest psychopatą, który mnie śledził, to całkiem normalne.
- Maggie Roberts? Proszę, usiądź i zawieziemy cię na salę. - podszedł do mnie lekarz, prowadząc wózek. Bez zastanowienia zajęłam na nim miejsce i po kilku sekundach znaleźliśmy się przy wolnym łóżku.
Doktor przyglądał się uważnie urazie, sprawdzał, jak moje źrenice reagują na światło i bla, bla, bla. Skończyło się na zszywaniu. Mało co się nie popłakałam, bo panicznie się bałam igieł, ale dzięki Bogu, że Tyler był ze mną i mogłam ściskać jego rękę wraz z narastającym bólem i strachem, a on tylko patrzył mi w oczy z przejęciem w ślepiach.
- Dobrze, panno Roberts, może pani wracać do domu, ale proszę się ograniczać w imprezowaniu, czy co tam pani robiła, że doszło do skaleczenia. - doktor parsknął śmiechem, a ja szyderczo zerknęłam na Tyjo. Ten tylko się uśmiechnął i spuścił wzrok na podłogę.
Po wyjściu ze szpitala zatrzymałam się, aby zaczerpnąć świeżego powietrza.
- To gdzie teraz jedziemy? - Joseph stanął obok mnie i niepewnie zerkając co chwila. - Wiem, spodoba ci się! - wybuchnął radością, zaciągając do samochodu.
CZYTASZ
Niewidzialny wróg // tyler joseph
Fiksi Penggemarthantophobia (n.) phobia of losing someone you love -- -.-- -. .- -- . .----. ... -... .-.. ..- .-. .-. -.-- ..-. .- -.-. . .- -. -.. .. -.-. .- .-. . .-- .... .- - -.-- --- ..- - .... .. -. -.-