Siadam na skraju krzesła i czekam. Lekcje miały się zacząć jakieś 10 minut temu, ale pani wciąż nie ma. Nie żebym narzekała. Do sali wtaczają się ludzie ale ja zauważam tylko jedną osobę. Tylko jedna jest warta zauważenia. Idzie do swojej ławki, siada zaraz za mną a potem szturcha mnie.
-Masz wodę?- jasne że mam, ale udaję że szukam, przygryzam wargę i dopiero wtedy rzucam w niego butelką.
-Dzięki Coffee- zaciskam zęby, słysząc to przezwisko. Zapoczątkował je Pan z w-f, który źle usłyszał moje imię, dzięki czemu on- Oscar, i większość klasy zamiast Sophie, mówi do mnie "coffee", czyli kawa. Patrzę jak Oscar piję, a kropelki spływają mu po brodzie. Gdy kończy wycedzam przez zęby.-Nicole to niezła sztuka, co nie?- patrzy na mnie zbity z tropu, a ja dokładnie mu się przyglądam badając każdy jego ruch.Mierzymy się wzrokiem. Jesteśmy jak dwa lwy, które zaraz się na siebie rzucą . Do sali wchodzi pani i wtedy przypominamy sobie, że jesteśmy w klatkach. Póki co.
* * *
Sekundę po dzwonku słyszę jego głos. Widać, że walczy z sobą, a jego szczęka jest zaciśnięta.
-Skąd wiesz?- dwa słowa, a widać, że powiedzenie tego nie przyszło mu tak łatwo. Czuję narastającą satysfakcję, a potem spoglądam w te jego okrągłe brązowe oczy i odpowiadam najspokojniej jak potrafię:
-To już nie pamiętasz? Musisz uważać gdzie i kogo ściskasz za tyłek- uśmiecham się z wyższością, a potem gryzę się w język. Miałam powiedzieć tylko "gdzie", a nie "kogo". To jego sprawa.
Patrzy na mnie chwilę, i widzę jak złość w jego oczach zmienia się w rozczarowanie. Kręci głową i zaczyna się pakować. Skapitulował. Przegrał, a ja wygrałam. W klatce został tylko jeden lew. Jednak nie czuję się z tego powodu szczęśliwa, bo wiem, że przegrałam coś o wiele cenniejszego. Jestem samotnym lwem w klatce.
* * *
Nie jestem typem dziewczyny, która jest o wszystko zazdrosna. Wręcz przeciwnie. Brzydzi mnie jednak sam widok Nicole Redder. Samolubna, bogata suka. Ignorowałabym ją. Naprawdę mogłabym to robić, gdyby ta dziewczyna nie zaszła mi kiedyś za skórę. Weszła w nią tak głęboko, że nic ani nikt, nie jest w stanie jej wyciągnąć. Bywam awanturniczką, ale nigdy nie tracę kontroli. Za to ta dziewczyna doprowadza mnie do szału.
***
-Czemu to robisz?- pytam Oscara, kiedy po wyjściu ze szkoły widzę go z papierosem. Stoi i wydmuchuje te cholerne kółka, jakby dzięki temu był lepszy. Obraca się w moją stronę, a na jego twarzy pierwszy raz od wielu dni, widzę złość. Nie obojętność, czy próbę udawania złości, a faktyczną złość. Podchodzi i staję parę centymetrów ode mnie . Czuję na sobie jego miętowo-papierosowy oddech.
-A ty czemu się wpieprzasz w moje życie? Wciskasz nos w nie swoje sprawy i wszystko oceniasz? Za kogo ty się masz, Sophie- przeciąga moje imię, a mi przez chwilę brakuje powietrza. W głowie przesuwają mi się obrazy, a potem ciemnieje mi przed oczyma. W dobrym momencie odzyskuje zdolność mowy i odpowiadam, zbliżając się jeszcze bliżej, pokonując te ostatnie dzielące nas centymetry, które tak naprawdę są milionami kilometrów. Jesteśmy jak dwie inne galaktyki.
-Ponieważ mam się za twoją przyjaciółkę. A przynajmniej miałam. Traktowałam Cię jak brata pomagałam Ci w każdej trudnej chwili, pocieszałam gdy miałeś zły humor, rozmawiałam z tobą na każdy temat, a nawet grałam w te twoje zasrane gry. Wszystko dlatego, że byłeś dla mnie ważny. A potem to powiedziałam i stałeś się zupełnie obcy. Rozumiesz? Odpłynąłeś Oscar.-znów patrzy na mnie tymi wielgachnymi oczami, mierząc mnie z góry na dół. Zatrzymuje się na mojej twarzy, a potem zaczyna się szczerzyć, ukazując szereg białych zębów.
-Kocham Cię - przez chwilę znów nie oddycham. Liczą się tylko te dwa słowa, a całe powietrze ze mnie uchodzi. Jednak potem on kończy zdanie.
-Właśnie to wtedy powiedziałaś, Sophie- uśmiecha się złośliwie- I to był wielki błąd.
Ostatnią rzeczą jaką pamiętam to moja ręką na jego twarzy, reszta to tylko mieszanina gęstej mgły.* * *
Parę godzin wcześniej, rano, Nicole rozdzielała swoje zarazki Oscarowi, całując go w każde miejsce, jakby już nigdy miała go nie zobaczyć. On podwijał jej bluzkę, dobierając się do jej biustonosza, kompletnie nie zwracając uwagi na to, że znajdują się w damskiej łazience. Patrzyłam na tą scenę z obrzydzeniem, stojąc przy drzwiach i nie wiedząc co zrobić. Mogłam się wycofać, ale wewnątrz mnie, coś bardzo chciało wiedzieć, czemu to robi. Czemu z nią. Zostałam więc jeszcze chwilę, Oscar zaczął ugniatać tyłek Nicole. Miałam wrażenie, że to sprawia jej ból, ale ona przykleiła się do niego jeszcze mocniej.
Czułam, że zaraz zwymiotuje, więc zaczęłam się cofać, aż natrafiłam na śmietnik, przez co przeklęłam się w myślach. Wiedziałam, że zaraz mnie zobaczą, więc zacisnęłam zęby i czym prędzej wybiegłam. Nawet jeśli Oscar nie wiedział, że to ja go widziałam, teraz już wie. Sama mu o tym powiedziałam.
Od tamtej pory ciągle widzę ich w myślach i zastanawiam się w czym Bezmózga-Nicole jest lepsza ode mnie. W tym, że ja jasno wyraziłam swoje uczucia, a ona nie ma ich wcale? Może Oscar faktycznie boi się zobowiązań, a te dwa słowa go przerastają?
Siadam na kanapie i przymykam oczy. Próbuję odciąć się od swoich myśli i choć na chwilę odprężyć. Moja podróż w krainie snów nie trwała jednak długo bo parę minut później słyszę dzwonek mojego telefonu. Piosenka rozchodzi się po całym pokoju i błyskawicznie sprawia, że staję na nogach. Sięgam po torebkę i spoglądam na ekran.
"Caroline"
Odbieram i słyszę w słuchawce głos mojej przyjaciółki. Jedynej przyjaciółki.
-Sophie?
-Tak, Care.* To wciąż mój numer, nie zmieniłam go i raczej nie zamierzam - silę się na śmiech, jednak za bardzo mi to nie wychodzi. Caroline ma zwyczaj zaczynania rozmowy, imieniem osoby do której dzwoni. Tak jakby nie wiedziała, czy na pewno dodzwoniła się do właściwej osoby. Dziwny nawyk, jednak sprawia to, że lubię Caroline jeszcze bardziej. Jest przy tym taka szczera, że kąciki ust mimowolnie unoszą mi się do góry.
-Co słychać?- pyta
-W porządku- odpowiadam najspokojniej jak potrafię i czekam na dalszy ciąg. Jestem pewna, że zaraz Caroline wyskoczy z jakąś bardzo ważną sprawą. Gdy to nie następuje, wybucham śmiechem, bo nie mogę ciągnąć tej całkowicie normalnej rozmowy. Nie z Caroline. Wiem, że ona nigdy nie dzwoni bez powodu i nie zaczyna gadki o niczym. Caroline jest treściwa i nie marnuje czasu na takie rzeczy.
-Okej..Co chciałaś? Wiem, że nigdy nie dzwonisz bez powodu- Niemal słyszę, jak po drugiej stronie Care zagryza wargę. Zawsze tak robi, kiedy nie wie co powiedzieć.
-A więc..Jutro są urodziny Jake'a. Nie dostałam zaproszenia i cholernie się denerwuję, że już nie dostanę.
Jake. Nowe mięcho, na które już rzuciła się Caroline i parę innych dziewczyn. Ja nie bawię się w takie rzeczy. To nie w moim stylu. Jednak kocham Care i zawsze staram się jej pomóc. Nawet jeśli chodzi o głupie zaproszenie.
-Czyli mam ci załatwić wejściówkę na imprezę, jeśli dobrze rozumiem?
-Oh Boże..ale byłabym ci wdzięczna...-mówi to takim beztroskim, zauroczonym głosem, że mam ochotę już teraz biec do Jake'a i siłą zmusić go by zaprosił Caroline na swoje urodziny. Wiem jednak, że to nie takie proste. A ja z pewnością nie jestem osobą, która potrafi przekonywać ludzi. Ja nawet ich nie lubię.
-A czemu ty nie możesz po prostu iść do niego i zapytać?
-Wyjdę na desperatkę. A jeśli pójdziemy razem, to wszystko wyjdzie znacznie bardziej naturalne. Proszę, Sophie.
-Lubisz go?-pytam wprost. Jeśli powie tak, zrobię wszystko. Nie jestem idealną przyjaciółką, ale staram się jak mogę. Jeśli chodzi o takie sprawy, wiem że Caroline mnie potrzebuję. Bywają chwilę, kiedy mimo, że na ogół jest pewna siebie, przy chłopaku który jej się podoba, miękną jej nogi. Po dłuższej chwili odpowiada cicho:
-Jeśli powiem tak, to zrobisz to?
A mam jakiś wybór?
*Care- to zdrobnienie od imienia Caroline. Mało znane, więc piszę :)
Mam nadzieję, że pierwszy rozdział wam się spodobał i zostaniecie ze mną na dłużej. Dziękuję za wszystkie miłe komentarze, to bardzo motywuje!
CZYTASZ
Coffee to Go
Teen FictionSophie z dnia na dzień, zaczyna tracić swojego najlepszego przyjaciela. Oddala się od niej, a ona nie może nic zrobić. Wie, że po części to jej wina. Wina tych dwóch słów, które zmieniły wszystko. Po pewnym czasie decyduje zmierzyć się z tym wydarze...