2.Lekarstwo na egoizm

29 5 4
                                    

-Mała czarna czy tiulowa sukienka?- pyta Caroline 

Wzdycham. Jeśli ktoś pyta mnie o typowo dziewczęce sprawy, wiem, że musi być na skraju załamania. Kompletnie nie znam się na takich rzeczach, z dwóch powodów. Po pierwsze, preferuje wygodne ciuchy, takie przez które nie muszę myśleć całą imprezę, czy widać mi tyłek. A po drugie, wychodzę z domu tylko jeżeli to konieczne. Jeśli jest jakaś rodzinna uroczystość, lub jeśli Care udaje się mnie gdzieś wyciągnąć. Zdecydowanie wolę spokojne wieczory z książką lub ciekawym filmem. 

-Chcesz wyglądać jak Britney Spears, czy jak mała dziewczynka lubiąca Britney Spears?-pytam całkowicie poważnie
Caroline patrzy na mnie i rzuca tiulową sukienką wgłąb pokoju.
-Masz rację. Nie znasz się na modzie, jednak czasem potrafisz doradzić.- śmieje się układając resztę ubrań w równy stosik. 

Od godziny dyskutujemy o dzisiejszej imprezie. Na samo wspomnienie o tym jak udało nam się zostać "zaproszone", mam ochotę się roześmiać. Podczas przerwy na lunch,  podekscytowana Caroline dokładnie planowała co mamy zrobić. Rozprawiałyśmy o tym chyba zdecydowanie zbyt głośno. Nie wątpię, że parę raze z ust Caroline wymknęło się imię Jake'a. Tak byłyśmy przejęte rozmową, że nie zauważyłyśmy go, jak wędrował od stolika do stolika, w szkolnej stołówce.

-Cześć, macie ochotę wpaść na moją dzisiejszą imprezę?
Caroline zamarła ze słowem na ustach, a ja nawet nie musiałam się odwracać by wiedzieć kto stoi za moimi plecami. Przyznam, że wyszło to całkiem nie naturalnie (Czyli nie jak planowała Caroline)  Ja- mistrzyni kontaktów międzyludzkich, musiałam prowadzić rozmowę z Jakem Dryer'em, kiedy to moja cudowna przyjaciółka milczała jak zaklęta, paląc się ze wstydu. Kiedy zapadła między nami chwila ciszy Jake powiedział:
-Okej, liczę że spotkamy się wieczorem. Wyślę wam adres.- mrugnął do mnie, a potem odszedł do kolejnego stolika. Gdy tylko zniknął Caroline wypuściła całe powietrze które wstrzymała i powiedziała:
-Wiesz, że cię kocham Sophie, co nie?

* * *
Takim to oto sposobem, w piątek wieczór stoimy pod domem Jake'a. Muszę przyznać, że jest imponujący. Ogromny, z białej cegły z tarasem wychodzącym na dwór. Szukam dzwonka, jednak zamiast tego na drzwiach jest kołatka. Sprawia to, że czuję się jakbym szła do dziadka w odwiedziny, a nie na imprezę. Caroline stuka do drzwi i czekamy. W międzyczasie odwracam ją do siebie i sprawdzam jak wygląda

-Nie jest źle- mówię,  a potem znów ją obracam i daję jej kopniaka w tyłek
-A to na szczęście- w tym samym momencie drzwi się otwierają i staje w nich niebieskooki szatyn. Uśmiecha się od ucha do ucha, a z głębi domu gra głośna muzyka. Tak, to z pewnością dobry adres- myślę, a Jake zaprasza nas do środka. Już przekraczając próg, idąc pomiędzy ludzi, czuje to niemiłe uczucie w żołądku. Bardzo mam ochotę stąd wracać, jednak wiem, że tego wieczoru to nie ja jestem ważna. 

Wokół wręcz roi się od ludzi. Tak jak myślałam,  Jake zaprosił większość szkoły. Nigdy nie zrozumiem czemu ludzie to robią. Zamarzyła im się impreza niczym z filmu?  Przecież każdy wie jak to się zazwyczaj kończy. Poznaje przechodzące obok mnie osoby i jestem zdziwiona że niektóre z nich mówią mi nawet "cześć". Siadamy na jednej z kanap, w największym pokoju,  i w końcu decyduje się przywrócić moją przyjaciółkę do porządku. Rozgląda się na około siebie a na jej twarzy widać niepokój. 

-Hej! Jesteś Caroline Cartney, jedna z najśmielszych dziewczyn jakie znam. Co się z tobą dzieje?- mówię, a moja przyjaciółka wygląda jakby ktoś właśnie uderzył ją w twarz. Przygląda mi się chwilę, a potem kręci głową.
-Masz rację... Tylko wiesz, to nie takie proste- wzdycha
-Co nie jest takie proste?  Gadanie z chłopakami?  Daj spokój. Robiłaś to już miliony razy. Czemu ten jeden sprawia, że się podajesz? 
Widzę jak na twarzy Caroline wstępuje determinacja, a dziewczyna wstaje i idzie w stronę korytarza bez słowa.

Śmieję się sama do siebie i rozglądam dokoła w poszukiwaniu czegoś do picia. Okropnie zaschło mi w gardle. W środku sali na stołach są przekąski, kanapki, chipsy, ciastka. A zaraz obok nich leżą plastikowe talerzyki,  dzbanki z napojami dziwnego koloru i butelki z alkoholem. Podchodzę niepewnie i nalewam sobie trochę z jednego ze dzbanków. Nim decyduje się to wypić robię dokładną inspekcje, zanurzając język w kubku i sprawdzając czy to zdolne do picia. Sok winogronowy- myślę i zaczynam pić. 

-Jesteś pewna, że to bezpieczne?- słyszę za moimi plecami. Czemu wszyscy muszą stawać za moimi plecami, powodując mój zawał serca. Obracam się na pięcie i szykuje się na kolejne starcie z Oscarem. Muszę przyznać, że mam go już po dziurki w nosie. Podchodzę do niego bliżej, a on tylko się śmieje.
-Nie Oscar, nie mam pojęcia czy to bezpieczne. Ale mam szczerą nadzieję, że nie i się tym otrujesz.- Patrzę mu w oczy i czekam na jego reakcje. Chcę widzieć w jego oczach jakąś emocje- złość, nienawiść, Cokolwiek, co by mi powiedziało, że mój były przyjaciel wciąż ma uczucia.
Oscar jednak przeczesuje włosy i znów śmieje się cicho. Niech mnie ktoś zabije ale ja wciąż kocham ten jego śmiech. Mimo bólu który mi sprawił nie potrafię go nienawidzić. Moje serce nie może.
-Wtedy umrzemy razem, co nie Soph? Byłoby romantycznie.- mówi a ja niestety nie wiem co mu odpowiedzieć, bo czuję że te dwa zdania znów robią mi jakąś nadzieję. Wiem, że moje serce bije szybciej. W dobrą porę udaje mi się jednak otrząsnąć z jego fałszywych słów i nie dać się pokonać. To, że wygrałam tamtą rundę, nie znaczy, że ta też jest wygrana. Przełykam ślinę i odpowiadam:
-Gdzie Nicole?- dwa słowa, ale widać że chłopak się tego nie spodziewał.
-Kto?
-No wiesz, słodka blondie, z fajnym tyłkiem z którym chyba zdążyłeś się już zapoznać?- kiedy te słowa wychodzą z moich ust zdaje sobie sprawę, jak jadowicie to zabrzmiało. Nie miałam tego w planach. Wiem, że znów to robię. Zachowuje się jak zazdrosna dziewczyna, którą nigdy nie byłam. Nim Oscar zdąży odpowiedzieć, ja odwracam się i idę szybkim krokiem wgłąb domu. Nie mam pojęcia gdzie, ale chcę iść daleko stąd. 

Zatrzymuje się dopiero po drugiej stronie domu. W bezpiecznej odległości od osób z którymi nie powinnam rozmawiać. Siadam na jednej z kanap. Obok mnie siedzi całująca się para i dwie dziewczyny, chyba z 11 klasy. Gdy rozglądam się w poszukiwaniu jakiejś znajomej twarzy, widzę pełno roześmianych, pogrążonych w rozmowie osób. Jednak nie znam żadnej z nich. Nagle ogarnia mnie przytłaczające uczucie samotności. Na dodatek nie wiem gdzie jest Caroline i nie mam ochoty szukać jej po całym domu. Wyciągam więc telefon i piszę do niej SMSa. 

"Gdzie jesteś? Wszystko w porządku?  Mogę już iść?" 

Po chwili dostaje odpowiedź: 

"Tak, wszystko okej, jestem na górze z Jakem, poradzę sobie więc możesz już iść. Dziękuję!" 

Przez jakiś czas patrzę z uśmiechem na ekran, a potem w przeciągu paru sekund podejmuję decyzję. Muszę stąd wyjść. Powietrze nagle staje się zbyt gęste, by móc nim oddychać. Śmiechy ludzi na około, jeszcze głośniejsze. Muzyka bębni mi w uszach. 

Wstaję z kanapy i na chwiejnych nogach idę w kierunku wyjścia. Przeciskam się między spoconymi ciałami, coraz bardziej potrzebując powietrza. Gdy zaczynam widzieć drzwi, odpycham się łokciami i uparcie do nich biegnę. Pociągam za klamkę i zaciągam się świeżym powietrzem. Tlen wypełnia moje płuca a ja mam wrażenie, że były długo puste. Opieram się o balustradę schodów i  zamykam oczy wsłuchując się w ciche cykanie świerszczy. Po paru minutach ciszy, zaczynam zauważać, że powietrze którym oddycham nie jest świeże. To dym papierosowy. Modlę się w duchu, by był to ktokolwiek inny. Ktokolwiek, tylko nie on. Delikatnie obracam głowę w lewo. Cholera. Cholera. Cholera. Jedno spojrzenie wystarczy by zorientować się kto stoi obok mnie. Patrzy odległym wzorkiem na las. A na jego ustach widnieje uśmiech. Jednak smutny uśmiech. Mimo, że na mnie nie patrzy potrafię dostrzec ból w jego oczach. Szybko się odwracam i już mam nadzieję, że może uda mi się szybko wymknąć z powrotem do domu, jednak on mnie uprzedza.

-Chcesz poznać prawdę, Coffee?

Coffee to GoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz