The taste of you and me will never leave my lips again.

191 23 15
                                    

Victor chciał napisać Kellinowi, żeby wyszedł wcześniej. Nie mógł czekać aż do północy. Był za bardzo rozbudzony, podekscytowany... Podniecony. Nie dało się ukryć, że Vic nie mógł doczekać się spotkania z Kellinem. Już sama wypukłość w jego spodniach mówiła sama za siebie. Fuentes chciał mieć swojego Kellsa teraz, zaraz, najlepiej nago. Ten szczupły brunet niesamowicie na niego działał, czego on sam nie rozumiał. Było w nim coś... Specyficznego. Victor nie był osobą, która przywiązywała się do ludzi. Wyjątkiem byli jego rodzice, Mama i Papa Fuentes, Mike, Tony i Jaime. Tylko do nich się przyzwyczaił i trudno byłoby mu się z nimi rozstać. Do tej grupy należał też Kellin. Stał się częścią życia Vica. Życia nie należy niszczyć, jeśli komuś na nim zależy.

Bądź silny, Victorze Vincencie Fuentes, zaraz sobie ulżysz. Powtarzał te słowa w swojej głowie do znudzenia. W pewnym momencie zaczęły zamykać mu się oczy, jednak wygrał z sennością, gdy tylko pomyślał o tym, co dzisiaj przeżyje. W końcu Kellin musi mu coś wynagrodzić. Wynagrodzić to, że nie napisał mu głupiego "dobranoc". Naprawdę, czasem zachowywali się jak dzieci. Dzieci uwięzione w ciałach dorosłych mężczyzn.

Westchnął głośno i spojrzał na wyświetlacz telefonu, aby sprawdzić godzinę. Jedenasta w nocy. Jeszcze tylko godzina, Vic, dasz radę. Wytrzymałeś już długi czas, wytrzymasz jeszcze godzinę.

- Głupi mózg - mruknął, po czym wstał z pryczy.

Nie miał pojęcia, dlaczego się podniósł. Może bał się, że zaśnie. Nie przeżyłby, gdyby stracił możliwość pieprzenia Kellina, gdy on sam to zaproponował. Vic brał, co dają. Korzystał z okazji, które się nadarzyły, a gdy związane były z Quinnem, był pierwszy w kolejce.

Uważając, aby nie obudzić śpiących chłopaków, cicho podszedł do wyjścia z autokaru. Już chciał otwierać drzwi i wychodzić z pojazdu, gdy usłyszał chrząknięcie. No bez jaj.

- Gdzie idziesz? - usłyszał głos Mike'a, który wyszedł z busowej toalety. Cholera, Vic myślał, że jego młodszy braciszek spał. Trzeba coś wymyślić i szybko spławić młodego, żeby nie zadawał wielu pytań.

- Mikey, wyglądasz na zmęczonego, idź spać - powiedział, odwracając się do brata. Przykleił na twarz szeroki i udawany uśmiech. Tylko czy to nie sprawiło, że wyglądał jeszcze bardziej podejrzanie?

- Halo, zadałem pytanie.

- Kto tu o kogo powinien się troszczyć, mały?

- Mnie nazywasz małym? - Mike uniósł brew w górę i uśmiechnął się pod nosem, lustrując swojego starszego brata. Brawo Vic, idealny dobór słów! Nazwij swojego młodszego, ale o wiele wyższego brata małym, na pewno dobrze na tym wyjdziesz. Idiota.

- Idę na spacer. Przewietrzyć się. Nie lubię dusznych pomieszczeń, trochę kręci mi się w głowie - Vic westchnął, a w jego oczach można było wyczytać, że nie chce prowadzić dłużej tej konwersacji, która prowadziła donikąd.

Mike jednak tego nie zauważył lub nie chciał zauważyć. Zawsze był trochę upierdliwy, tym bardziej jeśli chodziło o jego brata. Przecież się o siebie troszczyli, prawda? Od tego była rodzina.

- Od kiedy nie lubisz dusznych pomieszczeń? - drążył temat.

Vic jęknął cicho. Naprawdę? Czy dzisiaj Mike też spalił kilka skrętów, czy może upuścili go przy porodzie?

Victor wziął kilka głębokich wdechów, aby się uspokoić. Wdech, wydech, wdech, wydech. Z Mikem trzeba na spokojnie, kiedyś mu się znudzi i pójdzie spać.

- Od teraz - przewrócił teatralnie oczami.- Mike, proszę cię. Idę się przewietrzyć. To nie będzie trwało długo, kilka haustów i poczuję się lepiej.

Can we create something beautiful and destroy it? 》kellicOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz