Wiatr rozwiewa mi włosy

89 12 3
                                    

Nie patrzę za siebie.
Naciągam rękawy swetra na dłonie. Słońce zdążyło już zajść i robi się coraz zimniej. Coraz więcej gwiazd ozdabia niebo. Gęsia skórka pokrywa mi ręce. Nie przestaję iść.

Mijam wielu ludzi, każdy z nich patrzy na mnie z pogardą we wzroku. Jestem dla nich tylko niewychowanym dzieciakiem z domu alkoholików. Nie pasuję do ich idealnej rzeczywistości.
Jednak przyzwyczaiłem się do tego, do ich zniesmaczonych spojrzeń, do kpiących uwag na mój temat. Do awantur w domu i coraz większych siniaków na każdym skrawku mojego ciała.

W końcu docieram. Przede mną znajduje się dobrze mi znany, niewielki most. Rozglądam się, ale nie dostrzegam nikogo. Zazwyczaj nikt tu nie przychodzi, czasami przejedzie tędy jakiś pojazd, ale w większości jest tu zupełnie pusto. To jak najbardziej w porządku. Lubię ciszę.

Chwytam się zimnych, metalowych barierek ogradzajacych most i ostrożnie przechodzę na jej drugą stronę(?). Chwieję się przy przekładaniu drugiej nogi, przyjemny dreszcz adrenaliny przeszywa moje ciało.

Nie skoczę, jeszcze nie teraz.

Wiatr rozwiewa mi włosy. Czuję spokój. Z dala od ludzi, od problemów. Nikt mnie tu nie zna. Gdybym zniknął, wszystko byłoby takie samo jak wcześniej. Nikt by się mną nie przejął.

Siadam i opieram się o ogrodzenie. Nogi wiszą mi w powietrzu. Spoglądam w dół. Widzę niewielki strumyk, który płynie kilkanaście metrów pode mną.

Ciekawe, ile czasu zajęłoby mi spadanie.

___
Delikatny wiatr gładzi mi twarz, a powietrze pachnie wiosennym deszczem, który spadł niedawno. Pocieram dłonie o siebie, aby choć trochę się ogrzać.

Wyciągam ze starej i podartej już reklamówki mały flakonik z whisky, które podkradłem ojcu. Normalnie nie zabierałbym się za alkohol, bo nie chce się stać taki jak rodzice, ale w domu nie znalazłem nic innego niż flaszka i fajki. Chociaż czasami po prostu lubię pozwolić alkoholowi przejąć kontrolę nad moim ciałem.

Upijam łyk trunku, który przyjemnie rozgrzewa mnie od środka.

Daje mi coś w rodzaju pewności siebie, odwagi? Przez ten ułamek sekundy mogę poczuć, że jestem kimś. Nawet jeśli byłoby to tylko moje odczucie.

Może to właśnie pociąga moich rodziców?

Biorę jeszcze tylko dwa łyki, zamykam butelkę i wkładam do torby. Nie lubię pić dużo.

Wpatruje się w wodę, która płynie w kierunku ujścia. Jest szybka, krystaliczna, zapewne też strasznie zimna. Dreszcz przechodzi przez moje ciało.

Czuje jeszcze delikatny posmak alkoholu przez co mam więcej siły, a raczej tylko mi się tak wydaje.

Wyciągam z kieszeni moich czarnych rurek paczkę papierosów, a z drugiej czerwoną zapalniczkę. Wydobywam z niej płomień, do którego przykładam fajkę. Jej końcówka zmienia kolor na czerwony, sączy się z niej stróżka dymu.

Nienawidzę zapachu tytoniu, źle mi się kojarzy. Ale uwielbiam to, co dają mi te wszystkie używki - poczucie wolności, której nigdy nie zaznałem w żaden inny sposób.

Dym wylatuje z moich ust i zakrywa mi twarz kłębami srebrnej mgły. Odgradzam się nimi od całej reszty.

Kolejny raz wkładam papierosa do ust, zaciągam się. Zadzieram brodę do góry i wypuszczam dym, by ten rozpłynął się gdzieś w powietrzu.

Powinienem już iść, chociaż nie chcę. To miejsce jest dużo lepsze. Mój "dom" jest pełen brudu, zapachu wilgoci i narkotyków. Rodzice to alkoholicy i ćpuny i dziwię się, że mnie w to jeszcze nie wciągnęli. Podrywam się do góry i może trochę się chwieję.
Chwytam za barierkę i, w miarę możliwości, ostrożnie przechodzę na ulicę. Idę wzdłuż niej.

Mam nadzieję, że wszyscy w domu już śpią, albo robią cokolwiek, co odwróciłoby ich uwagę ode mnie. Niepewnie otwieram dotknięte starością drzwi. Nie dziwi mnie to, że nie są zamknięte. Wchodzę do pomieszczenia i uderza mnie zapach grzyba i dymu. Stąpam ostrożnie po skrzypiącej podłodze pokrytej, w większości zdartą już, wykładziną. Gdzieniegdzie walają się szklane butelki lub ich pozostałości.

Wchodzę do jedynego, poza łazienką i prowizoryczną kuchnią, pokoju i widzę moich na wpół przytomnych rodziców. Ojciec śpi, ściskając kurczowo butelkę z jakimś alkoholem przy twarzy. Matka siedzi opierając się o ścianę, mruczy coś pod nosem i rusza niespokojnie głową.

- Mike, przyniosłeś coś w końcu? - mówi słabo.

- Co miałem przynieść?

- Nic, nie zadawaj głupich pytań, Michael. Idź stąd już, robisz hałas.

Przestaję jej słuchać i wchodzę do kuchni. Szukam w szufladach czegokolwiek, co przydałoby mi się do posprzątania tego wszystkiego. Biorę worek i szufelkę, do której nie znalazłem zmiotki. Zbieram butelki, w większości po wódce, i większe kawałki szkła i wrzucam je do worka, który zostawiam na korytarzu i wchodzę do łazienki. Siadam na niebieskich kafelkach, pokrytych grubą warstwą brudu, i wyciągam zza szafki mój dziennik, żeby skreślić kolejny dzień.

**
Więc tak. Zaczęłyśmy pisać muke'a. Na razie jest tylko Mike, ale niebawem zjawi się też Luke. Mam nadzieję że choć trochę was to zachęciło.

melting [muke]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz