Jak zwykle mój budzik nawalił, godzina 7:05 a ja dopiero co zwlokłam się z łóżka. W głowie mi huczało, każda część mojego ciała promieniowała bólem. Jednak wiedząc, że dzisiaj poniedziałek, a w dodatku zaczynam podwójną matematyką, ubrałam pierwsze lepsze ciuchy, związałam włosy w niechlujny kok i ruszyłam do łazienki w poszukiwaniu szczęścia. Gdy zobaczyłam swoje odbicie w lustrze zachciało mi się rzygać, picie w niedzielny wieczór nie było najlepszym pomysłem. Westchnęłam tylko na własną głupotę, i zabrałam się za mój codzienny mocny makijaż, trzeba w końcu jakoś zatuszować wczorajszą balangę.
*
Gdy byłam już gotowa spojrzałam na stary zegar wiszący w salonie - cholera, 7:50, a muszę jeszcze dojechać do pieprzonej szkoły. Wychodząc z domu odpaliłam papierosa, który ostatnio stał się nieodłączną częścią mojego życia. Mimo braku sił widząc nadjeżdżający autobus szybko pobiegłam w jego stronę.
*
W szatni zostawiam kurtkę, znienawidzona sprzątaczka patrzy na mnie wilkiem. Mam ochotę posłać w jej stronę jakiś komentarz ale hamuję się, po co mi problemy. Zanim wejdę do klasy patrzę na swój czarny zegarek - 8:20. No, chyba trochę przesadziłam. Ten cholerny idiota nie przepuści mi kolejnego spóźnienia. Staram się wejść do sali najciszej jak potrafię, jednak wzrok całej klasy oraz nauczyciela kieruje się na mnie, ponieważ zapomniałam, że drzwi od matematycznej strasznie skrzypią.
- Przepraszam za spóźnienie. - mówię, nie podając nawet przyczyny. W końcu to moja sprawa. Siadam sama w ostatniej ławce, mając nadzieję, że tym razem obejdzie się bez jakichkolwiek pytań. Jednak moja nadzieja jest mylna.
- Oh, nic się nie stało księżniczko, wybacz, pewnie znów zepsuł ci się budzik? A może tym razem były korki? Biedaczka, wszystkim nam tutaj zebranym jest ogromnie przykro. - sarkazm w głosie tego jebanego chuja można wyczuć na kilometr. Klasa wybucha śmiechem, a ja patrzę na niego wzrokiem, który zabija. Pierdolony pan Marcin Zieliński, mój ukochany nauczyciel matematyki, który zawsze uprzykszy mi życie. Wcześniej zawsze starałam się być grzeczna i mu nie pyskować, ale dziś miałam ochotę na gierki.
- Niezmiernie mi smutno, że pana zawiodłam. Niestety miałam do załatwienia ważne sprawy, których ludzie pana pokroju nigdy nie zrozumieją. - odbijam piłeczkę wstając z miejsca. W jego oczach widzę jednocześnie zdziwienie i złość, że nie palnęłam jak zwykle odpowiedzi w stylu "przepraszam już nie będę" i że śmiałam się do niego odezwać w taki sposób.
- Spóźniasz się prawie codziennie od dwóch tygodni, twoje oceny też pozostawiają wiele do życzenia. W każdej chwili mogę sprawić, że wylecisz z tej szkoły więc panuj nad słowami dziecko. Zostajesz po lekcjach, bez dyskusji, siadaj. - mówi lodowatym tonem idealnie pasującym do koloru jego tęczówek. Są cholernie niebieskie, takie zimne, w sumie seksowne... Kurwa, stop. Nie dość że nazwał mnie dzieckiem to jeszcze mam zostać po lekcjach przed jebane spóźnienie? Idiota. Po prostu idiota.
*
Po ośmiu godzinach wymykam się ze szkoły najszybciej jak potrafię, aby tylko nie zostać z tym gnojkiem. Wybiegam przed gmach, już sięgam po papierosa, a nagle tuż przede mną wyrasta nie kto inny jak mój matematyk.
- Tak się spodziewałem, że uciekniesz. Zapraszam z powrotem - mówi uśmiechając się bezczelnie, a mi jest głupio jak nigdy w życiu. Myślałam że tak po prostu sobie ucieknę, taa, nie z nim te numery. Dobrze, że nie zdążyłam wyjąć fajek, był by jeszcze większy gnój. Wchodzę za nim do pustej sali, siada przy biurku, ja siadam w pierwszej ławce idealnie naprzeciwko niego. Nagle rozlega się sygnał telefonu, nauczyciel chwyta komórkę i niezadowolony patrzy na ekran.
- Przepraszam to bardzo ważne, wrócę za jakieś 20 minut, a ty w tym czasie umyjesz za karę wszystkie ławki, tam jest gąbka - rzuca i wychodzi zamykając za sobą drzwi.
No super, świetnie. Jak myśli że będę myć jakieś ławki to się grubo myli. Chwila. Wróci za 20 minut. W sali nie ma kamer, a mi chce się palić jak nigdy w życiu.
- Raz się żyje - mowię do siebie wyciągając pudełko i zapalniczkę. Odpalam i zaciągam się dymem, wpuszczam to świństwo głęboko w płuca. Kocham ten stan. W tym momencie słyszę głośne skrzypnięcie otwieranych z impetem drzwi. Za późno nawet żeby wyrzucić peta, i tak pudełko leży na parapecie. Stoję jak wryta z fajką w ręce, a on podchodzi do mnie, wyrzuca niedopałek, bierze paczkę i moją zapalniczkę i otwiera okno chcąc wyrzucić to wszystko.