epilogue

89 10 10
                                    

Rok później.

Siedziałam na kanapie, popijając ciepłe kakao w niebieskim kubku z białą śnieżynką. Moje nogi były szczelnie okryte miękkim kocem w czarno-czerwoną kratę. Oglądałam telenowelę, lecącą w dużym telewizorze, zawieszonym na wytapetowanej ścianie.

Moje zajęcie przerwał dzwonek do drzwi. Odstawiłam parujący napój na niewielki, szklany stolik, natomiast koc zrzuciłam z nóg. Podreptałam w stronę drzwi, ciekawa kogo do mnie przywiało. Mieszkałam z Noelem - moim chłopakiem i nie często miewaliśmy gości.

Z zaciekawieniem otworzyłam brązowe, drewniane drzwi, widząc twarz, którą tak bardzo chciałam jeszcze kiedykolwiek zobaczyć. Ciemne włosy były ułożone w lekkim nieładzie, piwne tęczówki niepewnie się we mnie wpatrywały, malinowe usta skrzywiły się niezdarnie w lekki uśmiech, a ręce odnalazły swoje miejsce w kieszeniach szarych dresów.

Był dokładnie taki, jakim go zapamiętałam...

Ze łzami w oczach rzuciłam mu się na szyję, oplatając nogi wokół jego pasa. On natychmiast mnie złapał, z całej siły obejmując. Wtuliłam twarz w zagłębienie jego szyi, chcąc aby ta chwila trwała wiecznie. Ja naprawdę myślałam, że on nie żyje.

- Naprawdę myślałam, że mnie zostawiłeś - wyszeptałam w jego obojczyk.

- Kenzie, nigdy bym cię nie zostawił - mocniej mnie objął.

Nagle usłyszałam kroki. Wiedziałam, że idzie Noel, ale nie miałam zamiaru puszczać chłopaka nawet na chwilę. Bałam się, że znowu zniknie. W tym momencie nie obchodził mnie Noel. Miałam gdzieś jego uczucia. Miałam dosyć jego ciągłych pretensji oraz rozkazów. Zrobił ze mnie swoją gosposię.

Tylko przy jednej osobie czułam się wyjątkowo...

I właśnie znajdowałam się w jej ramionach.

- Mac, dzwoniła Paige. Mówiła o jakimś chłopaku i oczekuję że wyjaśnisz mi o co chodzi! - na korytarz wmaszerował wściekły Noel z słuchawką od telefonu stacjonarnego w ręku

Gdy nas zobaczył, komórka wyleciała mu z dłoni. Nie dziwiłam mu się. Siedziałam zapłakana na ramionach wysokiego, przystojnego chłopaka. Szczęka mojego obecnego partnera natychmiast się zacisnęła, pięści również, a z oczu buchały złowrogie pioruny.

- Mackenzie Winchester! - wrzasnął.

Naprawdę czasami czułam się z nim jak z ojcem. Nie potrafił być dobrym partnerem. Przynajmniej nie dla mnie. Ja już miałam swój ideał.

Poczułam, że stoję na ziemi. Ze strachem gwałtownie chwyciłam jego rękę, bojąc się, że znowu rozpłynie się w powietrzu.

- Spokojnie, kochanie. Jestem tu i nigdzie się nie wybieram - spojrzał na mnie z miłością.

I wtedy już wiedziałam, że go odzyskałam. Odzyskałam moją prawdziwą miłość. Jedyne czego zapragnęłam to po prostu go pocałować.

- Więc to on zawrócił ci w głowie - prychnął Noel, z powrotem zwracając naszą uwagę. - To z nim mnie zdradziłaś. -

- S-skąd ty to wszystko wiesz? - wytrzeszczyłam oczy.

- Wiedziałem, że nie byłaś dziewicą. Czułem, że coś się między nami zmieniło odkąd wróciłaś z tego przeklętego Miami - gorzko się zaśmiał.

- Skąd to kurwa wiesz?! - przerwałam mu.

- Rozmawiałem z Paige - wyjaśnił, nadal wrogo na mnie patrząc. - Wiem o wszystkim, co zrobiłaś zeszłego lata... -

- Kenzie - szturchnął mnie w ramię brunet. - Wracasz ze mną do Miami? - uśmiechnął się, ukazując dwa, głębokie dołeczki w policzkach.

Noel tylko prychnął, wyciągając z szafy dużą walizkę. Rzucił nią we mnie z całej siły. Upadłam pod wpływem ciężaru, na szczęście prosto w te ramiona, które tak uwielbiałam. Gdy już opanowałam swoje nogi i stałam prosto, spojrzałam na dwójkę chłopaków.

- Zwykła dziwka - parsknął Noel.

On już nie wytrzymał. Podszedł do mojego obecnego partnera i uderzył go z pięści w twarz. Blondyn upadł, trzymając się za obolałe miejsce.

- Skarbie, pakuj się - przerwał moje bezmyślne wpatrywanie się w nich.

Kiwnęłam głową, kierując się do mojej, byłej już sypialni. Jak najszybciej potrafiłam, wrzucałam do walizki wszystkie swoje rzeczy. Nie potrafiłam dłużej zostać w tym domu, wiedząc, że on wrócił.

~*~*~

Szliśmy trzymając się za ręce. Chłopak w drugiej dłoni ciągnął moją walizkę. Wracałam z nim do Miami. Wracałam do miejsca, w którym zostawiłam wszystko, co miałam teraz odzyskać. Nie wiedziałam, czy byłam na to gotowa, ale wiedziałam, że z nim byłam gotowa na wszystko.

Nasz samolot miał odlatywać za dziesięć minut. Usiedliśmy na plastikowych krzesełkach, złączając ze sobą nasze spojrzenia. Nie mogliśmy oderwać od siebie wzroku. W końcu dwanaście miesięcy to cholernie dużo czasu.

- Dlaczego ja przez dwanaście miesięcy myślałam, że nie żyjesz? - powiedziałam rozżalona.

- Byłem okropnie poturbowany, ale przeżyłem. Chłopaki wiedzieli, że jestem w szpitalu. Opowiadali mi, jak okropnie się trzymasz, ale miałem powód, żeby do ciebie nie wracać, chociaż nie wiesz jak bardzo tego chciałem. Lekarze mówili mi, że będę jeździł na wózku inwalidzkim. Chciałem cię zostawić z dala od kaleki. Chciałem ci dać szansę na normalne życie w tej całej Kanadzie, której ze względu na ciebie szczerzę nienawidzę. Bo jak się kogoś kocha, to trzeba pozwolić mu odejść. Leżałem w szpitalu dziesięć miesięcy będąc jak warzywo. Dwa miesiące temu w końcu dałem radę ruszyć nogami, później wszystko szło już jak z płatka i wypisali mnie dzień po tym zdarzeniu. Dwa miesiące myślałem, czy to dobry pomysł do ciebie wracać. Dwa miesiące myślałem, czy mam zakłócać twoje idealne życie. Ale wróciłem, bo nie potrafię bez ciebie żyć. Wszystko mi o tobie przypominało. Bo ja tak cholernie mocno cię kocham, Kenzie.

Z moich oczu pociekł strumyczek łez. Co ja pierdolę, to nie był strumyczek, to był wodospad większy niż Niagara. Usiadłam mu na kolanach, wpijając się w jego malinowe usta. Nasz pocałunek smakował bólem, słonymi łzami, zranieniem, tęsknotą i miłością. Emocje aż we mnie buzowały, lecz nie mogłam ich wypuścić. Wszystkie zostały w Miami. To całe ogromne uczucie zostawiłam w mieście naszego poznania.

- Pasażerowie lotu o numerze 476 do Miami, proszeni są o podejście do bramki z numerem cztery - rozległ się głos kobiety w głośnikach.

Natychmiast zerwaliśmy się z miejsca, ciągnąc moją walizkę do wspomnianej bramki. Po kontroli dokumentów, przeszukaniu i innych standardowych procedurach, zajęliśmy swoje miejsca w samolocie.

- Witaj z powrotem, Miami - wyszeptałam, gdy samolot wystartował.

Wszystkie emocje, uczucia oraz lęki, które zostawiłam w tym mieście wyszły na zewnątrz. Uwolniłam wszystko i poczułam się dobrze. Aż za dobrze. Bo siedziałam obok człowieka, którego pokochałam bardziej niż wszystko inne. Siedziałam, mocno ściskając jego rękę, ponieważ wiedziałam, że od tego momentu wszystko się ułoży.

Jestem ciekawa, co zrobimy w to lato...

-------

no to hej, mamy już koniec:)

jest tak emocjonalny, że aż mi smutno.

postanowiłam ożywić bezimiennego chłopaka, wielką miłość Mackenzie.

nienawidzę smutnych zakończeń, więc sama postanowiłam go nie robić.

myślę, że zakończenie wyszło w miarę dobrze, przynajmniej mi się podoba.

buziaki i dziękuję za każde wyświetlenie!!

I know what you did last summerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz