Back to blue

240 11 8
                                    

Kochani moi drodzy. Powracam...wiem, długo mnie nie było, za co przepraszam. Ale chyba już się trochę do tego przyzwyczailiście, co? Szkoda, bo nie powinno tak być. Musicie walczyć! Pamiętajcie proszę o tym, że miewam nad wyraz ciężki tyłek i trzeba mnie kopnąć gdzie nie gdzie, żeby coś ze mnie wykrzesać. Więc ten...krzyczcie!
Tak właśnie nakrzyczała na mnie: ellien5 proszę więc głośne brawa dla tej pani!!!
Za co jej ładnie podziekujcie, tak jak i ja dziękuję, bo gdyby nie ona, nie byłoby tego rozdziału.
A troszkę o akcji...muszę was wprowadzić w odpowiednie czasy.
To wszystko dzieje się w części czwartej, Tajemnicach Smoczego Azylu.
Na marginesie zaznaczam, że miałam wahania, czy może nie będzie to nachodzic na plagiat. Więc mówię:
Jest to praktycznie to samo, co w książce. A książka jest lepiej napisana niż to. Zachęcam wszystkim, którzy nie czytali, zebt przeczytali całą serię Baśnioboru i inne książki Brandona Mulla.
Wszystko co tu piszę nigdy by nie powstało bez tej serii, więc jeśli kiedyś Brandon poprosi, żebym to skasowala, jestem jego dluzniczka. Jak i wasza zresztą♡
A wracając do akcji....
Konkretniej? Pamiętacie tą scenkę, w której rozanielona Kendra spotyka przy recepcji Gavina i padają sobie w ramiona? To właśnie te czasy....
Tylko wstawiamy bohaterkę....No to lu!
~KENDRA~
W windzie atmosfera lekko uschła, co dziwne, bo przeważnie połączenie Sainy, Tanu i Warrena w jednym pomieszczeniu wywoływało raczej dość głośne wybuchy śmiechu i radości.
Ale dziś było inaczej, jak za każdym razem, gdy spotykaliśmy się z ludźmi spoza Baśnioboru, Saina przybierała tożsamość niewinnej Katie, brunetki o orzechowych oczach.
Do przemiany doszło na lotnisku, kiedy to weszła do łazienki jako długowłosa, uśmiechnięta kobieta, a wyszła jako krótkowłosa wredota o bardzo umięśnionych udach i krótszych o ok. 10 cm nogach.
Na brązowe kosmyki naciągnęła czerwoną baseballówkę, a w jej o wiele bardziej zagiętym w górę teraz nosie widniał czarny kolczyk.
Jej rysy były teraz mniej ostre, bardziej ludzkie i prostackie.
Wyjaśniła mi kiedyś, że włosy farbuje, oczy i kształt ciała, a także szczegóły na twarzy zmieniała za pośrednictwem magii.
Z łazienki wyszła nie tyle to z inną twarzą, ale i postawą. Chodziła teraz bardziej po męsku, ręce trzymając w kieszeni, z głową podniesioną arogancko do tego na tyle wysoko, że krótszy, bardziej zadarty niż uprzednio nos zdawał się niemal dotykać czubkiem oczu.
Z dala posyłała mało przyjemne wrażenie, dopiero gdy zbliżyła się do nas, okazało się że jej zachowanie nie odbiega od normalności.
Kolejnym dziwacznym ruchem okazało się szukanie paszportu. Miała ich bowiem około trzydziestu w swojej skórzanej torbie na ramię i znalezienie odpowiedniego okazało się co najmniej trudne. Gdy dotarliśmy do odpowiedniego hotelu, Saina diametralnie zmieniła zachowanie. Od kiedy wysiedliśmy z samochodu, zaczęła komunikować się mieszanką pomruków i warknięć, uśmiech zastąpił gniewny grymas, a oczy zaczęły latać na boki, w wiecznym wyrazie zaniepokojenia.
Gdy czasem na nią zerkałam, sama byłam w stanie się nabrać, że przebywam z arogancką Katie, a nie inteligentną Sainą.
Gdy spotkaliśmy Gavina przy recepcji, Saina jedynie na niego zerknęła, nie racząc go nawet skinieniem głowy, czy cichym "ym".
Przytuliłam się ze śniadym chłopakiem z szerokim uśmiechem, podczas gdy reszta załatwiała coś w recepcji.
Po wcześniej wspomnianej jeździe w windzie, przeszliśmy do pokoju, w którym czekał na nas Trask, Dougan i Mara.
Trask płucował swoją śmiesznie wielką kuszę, siedząc na łóżku, Mara podpierała ścianę, a Dougan poderwał się z fotela na nasz widok.
Katie skinęła głową Traskowi, reszcie rzucając tylko spojrzenie pełne pogardy i opadła na ostatni wolny fotel, zatapiając wzrok w krótko przyciętych paznokciach pomalowanych protekcjonalnym kolorem czerwieni.
W pokoju zostały jeszcze dwie kanapy, na jednej z nich usiadł Tanu i Gavin, na drugiej ja i Warren.
Na znak Traska Mara wyciągnęła zapalniczkę z kieszeni białego bezrękawnika i zapaliła świecę.
-Jak długo pali się ta świeca, nikt nie będzie mógł przesłuchać się tej rozmowie -wyjaśnił czarnoskóry mężczyzna i dał sobie spokój w polerowaniu żelastwa.
-Na początek chciałbym się upewnić, że wszyscy jesteście pewni tego, jakie bezpieczeństwo niesie ze sobą ta misja i obiecać, że piszecie się na tą wyprawę z własnej odpowiedzialności -prowadził lider grupy.
Wszyscy jednogłośnie przyrzekli, oprócz Mary, której wyrwał się lekki, jakby mimowolny szept, i Katie, która parsknęła prześmiewczym śmiechem i kiwnęła głową w odpowiedzi.
Zaczęłam się zastanawiać, czy inni nie mogą czasem uważać jej za niemowę.
-Zanim opowiem wam trochę o naszej misji, chciałbym żeby wszyscy lepiej się poznali. Niech każdy o sobie opowie. Dougan -Trask wskazał na rudego niedźwiedzia.
Gdy Porucznik opowiedział o swoim doświadczeniu w alpinizmie i pracy dla Rycerzy, nadszedł czas na Tanu, a potem na mnie.
Przez chwilę się zawahałam...nie byłam pewna czy chcę ujawniać swoją prawdziwą tożsamość. Z tego co wiedziałam, byłam jedyną wróżkokrewną osobą na świecie. Inni tak łatwo wszystko o sobie opowiadali, ale nie mieli na sercu takiego sekretu jak ja.
Zrozumiałam jednak, że jeśli z kimś się dzielić taką informacją, to z ludźmi siedzącymi w tym pokoju. Skoro Sfinks wiedział o moich umiejętnościach, czemu nie mieliby wiedzieć tego moi przyjaciele?
Jak inaczej miałabym im też wyjaśnić moją odporność na czary dekoncentrujące?
Wzięłam więc głęboki wdech i poprawiłam się na siedzeniu, by zwięźle wszystko wyjaśnić. Gdy tylko padło słowo "wróżkokrewna", Gavin i Mara spojrzeli na mnie wielkimi oczami. Katie podniosła wzrok znad swoich paznokci i podnosząc jedną brew, wyszeptała wow, Trask i Dougan pokiwali głowami, a Warren i Tanu jedynie uśmiechnęli się na reakcję innych.
Gdy Warren skończył swój wywód o tym, jak bardzo lubi grać w Chińczyka i spod jakiego znaku zodiaku pochodzi, przyszedł czas na Katie. Byłam bardzo ciekawa, czy powie prawdę, czy też może pozostanie przy zmyślonej wersji.
-No dobrze...-rzekła skrzekliwym głosem i podniosła się szybko z siedzenia. Krętym krokiem ruszyła do okna, gdzie strzeliła kostkami i odwróciła się z powrotem w stronę zebranych.
Rozejrzała się po nas i roześmiała się szkaradnym śmiechem. Na jej ustach uśmiech wyglądał bardziej jak grymas, a radość nigdy nie dosięgała oczu pogrążonych wiecznie w pustej zadumie.
-Obawiam się, że wyjaśnienie kim jestem chwilkę zajmie...-uśmiechnęła się i zaczęła krążyć po pokoju.
Mina Traska była bezcenna. Jeszcze nigdy nie widziałam takiej mieszanki zdumienia i załamania.
Tanu odetchnął głęboko, ale ja widziałam, że hamuje wybuch śmiechu.
-Otóż...wszyscy wiemy, kim jest Saina Watersson, czy tak? -podniosła brodę ku górze, zwracając się głównie do mnie i Gavina. Kiwnęłam głową z miłym uśmiechem, a chłopak założył ręce i skinął jej głową.
-To tylko legendy...nigdy nie potwierdzono istnienia Strażniczki -stwierdził Dougan.
-Ja słyszałem, że zginęła w Anglii...W 1850 -wtrącił Gavin.
-Zaginęła. Zmarła sześć lat później w pożarze na Brooklynie -sprostował Trask.
-Widzę, że odrobiliście zadanie domowe z historii -pokiwała głową Katie, wybuchając prześmiewczym śmiechem.
-Lecz niestety...mylicie się...Strażniczka Zzyxu wciąż istnieje. I ma się całkiem dobrze, pozwolę sobie powiedzieć, że wręcz doskonale -próbowała być tajemnicza, ale zdradzała ją pycha.
-Widziałaś ją? -spytał rozgoryczony Dougan.
-Dziś rano była na lotnisku...-podniosła jedną brew szatynka.
-Co o niej wiesz, czy ma jakieś zdolności magiczne? I skąd w ogóle możesz mieć pewność, że to ona? -nachylił się do przodu Trask.
-I jaki to ma związek z tobą? -dodała zdumiona Mara.
Katie wzięła głęboki oddech, ale przerwał jej Gavin.
-Przepraszam...a-ale...n-n-nie mam pojęcia kim do końca jest osoba, o której mowa...-wystękał, zaniepokojony chłopak.
Gdy Katie trzasnęła sobie ręką w czoło, chłopak jeszcze bardziej się zmieszał i szybko dodał:
-...t-to znaczy w-w-w-w-wiem tylko, że jest to Saina i jest Strażniczką Zzyxu i, ż-ż-ż-że ma być ostatnim ratunkiem...a-ale...nie wiem jak...co...gdzie I kiedy?...
-Wiemy niewiele więcej od Ciebie. Tyle, że jest to istota magiczna, być może o zdolnościach zmiennokształtnych. Nie wiadomo też, czy jest w stanie komunikować się w zrozumiały sposób. Tak naprawdę nic o niej nie wiemy -odrzekł Trask.
-Nie znowu tak mało...W końcu istnieją zapiski, notatki. Wiemy, że wspomniany przez Warrena Patton Burgess miał z nią kontakt i to długi i dobry -sprzeciwił się Dougan.
-Oh, błagam. Nawet nie wiadomo, czy to prawda. Patton miał skłonności do zmyślania wielu rzeczy. Nigdy nie wierzyłam, że w ogóle dokonał jakichś wielkich odkryć -skrzywiła się Mara.
-Wypraszam sobie! Miałem przyjemność poznać Pattona i nigdy bym nie powiedział, że mógłby być kłamcą. Ktokolwiek go tak nazwie będzie miał do czynienia z klanem Burgessów -zbulwersowany Warren podniósł się z siedzenia.
-Spokojnie! -zawołał Tanu.
-Patton to wyjątkowy człowiek! -stanęła po stronie Warrena Katie.
-Kate, co ty wygadujesz, nawet go nie widziałaś na oczy! -zawołał Trask.
-Skupmy się na Sainie -zaproponował Dougan.
-Przestań mi tu wyjeżdżać z tą dziunią, nawet nie wiemy, czy wspiera Rycerzy! -Trask zerwał się z łóżka, podnosząc rękę do nieba.
-Nie radziłbym -mruknął Warren.
-Co się tu dzieje? -załamał się Gavin.
-Czego byś nie radził? Niech ktoś mi w końcu wyjaśni o co chodzi! Zaczynasz mnie wkurwiać! -wskazał na Katie.
-Nie przy dzieciach -zacisnął zęby Dougan.
-Jakie tam oni dzieci -wywrócił oczami Warren.
-K-k..kuuurwa -stęknął Gavin.
-Widzisz..? -wskazał na bruneta Warren, zerkając na Dougana z wygraną na twarzy.
-Eh...-mruknęła Katie i pstryknęła palcami. Nagle w łazience coś zaszurało i przez białe drzwi chlusnęło wiadro wody, jednocześnie otworzyło się okno i w pokoju zadął zimny wiatr. Woda i wiatr otoczyły stopy Katie i szybkimi obrotami, zaczęły się przemieszczać w górę. Po chwili szum ustał i przed nami w lśniącej zbroi stała wysoka, piękna kobieta o długich włosach mieniących się odcieniami niebieskiego.
Saina pomacała dłonią twarz, jakby sprawdzając, czy wszystkie kości wróciły na miejsce.
Teraz jej rysy były tak samo szlachetne i delikatne, jak rano. Smukła twarz i sylwetka pięknie wyglądały w srebrzystobłękitnej zbroi ze smoczych łusek, a sztylety u pasa i miecze na plecach dodawały jej groźny akcent. Najbardziej zachwycały głębokie jak ocean oczy, mieniące się jak gwiazdy i kaskady włosów, które dumnie odrzuciła na plecy.
Zaśmiała się wesoło, patrząc na miny otaczających ją ludzi, ukazując rząd śnieżnobiałych, równych zębów, okolonych jasnoróżowymi wargami.
Śmiech był szczery, jak nigdy dotąd w towarzystwie kogoś spoza rodziny. Zamiast arogancji, jej ruchom towarzyszyło ciepło i ostra inteligencja.
-A więc prostując:
Jestem w stanie się komunikować, jak zresztą widać i słychać, a Rycerzy Świtu pomagałam założyć. Ale gdzie moje maniery, w końcu nigdy się nie przedstawiłam. Saina Watersson -skłoniła lekko głowę i zaszczyciła wszystkich szerokim uśmiechem.
-Proszę, wybaczcie mi tę maskaradę, ale wolałam nie być zbyt ufna. Po zdradzie Sfinksa trudno komuś zaufać. Zwłaszcza w tych czasach. Co do moich umiejętności, władam wodą i powietrzem w każdej postaci, korzystając z własnej energii, co jest jedyną wadą tychże sztuczek. Poza tym władam praktycznie każdą bronią, jaką możecie sobie wyobrazić. Ale do zabijania tak naprawdę wystarczają mi w zupełności ręce i nogi...A także inne części ciała...I nie mówię tu tylko o zabijaniu ludzi. Umiem poskramiać smoki, biegle władam...ym...no..wieloma językami...W końcu coś musiałam robić przez te ponad sto lat. Po śmierci się odradzam z utratą pamięci, a raczej osobowości. Więc spokojnie, nie opuszczę was. Poza tym mogę zmieniać wygląd i wiek za pomocą małej magii. Czy macie jeszcze jakieś pytania?...nie?...acha....no tak...należy też dodać, że dłuższy czas wiedzieli o mnie wszyscy mieszkańcy Baśnioboru i Tanu, a także Vanessa. Sfinks też wszystko wie. Ok...to chyba tyle....-opowiedziała zwięźle, opierając łokcie na oparciu naszej kanapy.
I tak właśnie pierwszy i ostatni raz w życiu zobaczyłam, jak Trask traci przytomność.

Wspomnienia z BaśnioboruOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz