Robin
Z jakiegoś, niewyjaśnionego, powodu, stojący przed nim kubek drażnił go niemiłosiernie. Wydobywająca się z niego woń fermentacji drażniła wyostrzone głodówką i zimnem zmysły, powodując jeszcze intensywniejsze ssanie w żołądku.
Noga drgała mu nerwowo, a owinięty wokół kostki łańcuch raz po raz uderzał o ziemię z donośnym szczęknięciem. I choć lewie mógł się ruszać, nie potrafił zapanować nad odruchem, tracąc cenne siły. Dla uspokojenia podjął próbę zajęcia myśli, czym innym. Zaczął pocierać zdarte, do surowego mięsa, nadgarstki. Wczoraj, widząc, w jakim stanie są jego ręce, Kapitan kazał go rozkuć. Zoro nie miał złudzeń. Przez mężczyznę wcale nie przemawiało dobre serce. Widać będą mu one jeszcze do czegoś potrzebne i pewnie wielce by się zmartwił utraciwszy jedną z zabawek.
Ból nie zdołał otrzeźwić umysłu, tylko wzmógł nerwowość ruchów. I jakby sprawił, że ten piekielny kubek zaczął się z niego śmiać! Drwił mu prosto w oczy!
Nie wytrzymał. Jednym susem, nie wiedząc nawet skąd w jego ciele znalazło się jeszcze tyle siły, doskoczył do naczynia i pochwycił je z zamiarem ciśnięcia o kamienną ścianę.
-Zoro!
Krzyk Choppera zatrzymał go w miejscu. Patrzył nieprzytomnym wzrokiem to na kubek, to na ścianę, w którą jeszcze chwilę temu celował. Co go opętało? Przecież to jedyna rzecz, jaką będzie miał w ustach w najbliższym czasie. W końcu upił łyk, po czym odstawił naczynie i usiadł tyłem do przyjaciół. Nie tylko, dlatego, że było mu wstyd. Chciał też ukryć, że jego dolna trójka trzymała się już na ostatnim włosku, a ruszać zaczęły się jeszcze dwa zęby. Na szczęście żaden z przednich, więc przez jakiś czas będzie mógł utrzymać to w tajemnicy. Mimo wszystko, w końcu się zorientują, zwłaszcza Chopper...
Na wspomnienie renifera i wczorajszego dnia, kiedy to diabelski narkotyk krążył w jego żyłach, przeszły go ciarki a noga, na nowo rozpoczęła swój taniec. Zdawał sobie sprawę, że dziś wszystko się powtórzy. Wąż strachu, którego myślał, że zabił wiele lat temu, znów wystawił swój łeb, kąsając ociekającymi jadem kłami. Tak, Zoro się bał. Bał się bólu i upokorzenia. Może gdyby oni nie patrzyli byłoby łatwiej... Gdyby On nie patrzył... osoba, przed którą najbardziej nie chciał pokazać swoich słabości. Której zawierzył swoje życie i marzenia. Przyszły Król Piratów. Zdał sobie sprawę, że pragnie być godnym nazywania jednym z Piratów Słomianego Kapelusza.
Zapomniał już jak to jest... Nasłuchiwać zbliżających się kroków, mieć świadomość nieuniknionego... Myślał, że zgładził bestię dawno temu, gdy pierwszy raz srebrne ostrze zalśniło w jego dłoniach... Okazało się, że wąż, jak na króla podstępu przystało, jedynie przyczaił się, by uderzyć w najmniej odpowiedniej chwili.
Znał to uczucie na wylot, dlatego od razu zauważył, że tym razem jest inaczej... że poza paraliżującym strachem czuje coś jeszcze. Ekscytację... może nawet pragnienie... Z przerażeniem stwierdził, że czeka aż znów zrobią mu bolesny zastrzyk.
Wplótł palce we włosy, przeczesując je nerwowo. Szybko jednak zabrał rękę, widząc jak podłogę zaczyna pokrywać zielona szczecina.
-To trudniej będzie przed nimi ukryć – pomyślał a zaraz potem zaśmiał się histerycznie.
Obserwował uważnie przyjaciela, oceniając swoim lekarskim okiem, jego kondycję. Wnioski nie napawały optymizmem. Były wręcz zatrważające. Zoro stracił już tak wiele na wadze, że spokojnie mogli mówić o skrajnym niedożywieniu. Rany na nadgarstkach bezspornie trawiło zakażenie, lada chwila mogące zmienić się w gangrenę. Tego obawiał się najbardziej. W takiej sytuacji dla Zoro nie będzie już ratunku...
CZYTASZ
Poświęcenie
FanfictionAkcja ma miejsce niedługo po wyruszeniu Luffiego i spółki z Water 7. Kontynuując swoją wyprawę ku Raftel, Załoga Słomiany Kapeluszy przybija do brzegów nieznanej sobie wyspy. Piraci niemal od razu trafiają w ręce Marynarki. Lecz zamiast wysłać ich...