Kocham Was.

155 9 2
                                    


- Co ja Wam takiego zrobiłem?!

Czułem, że coś we mnie zaraz wybuchnie. Albo już wybuchło. Albo wybucha raz po raz i szybko nie przestanie.

Tata właśnie zbierał się do jakiejś przemowy. Świetnie!

Agghh.

- Pójdziesz tam czy Ci się to podoba czy nie! - wyprzedziła go mama - Może w końcu wybijemy Ci z głowy to całe... całe... wariactwo i... szpanerstwo!

Naprawdę się wkurzyła. To nie zdarzało się często, a jeśli już to zawsze próbuję o tym zapomnieć. Najgorsze jest to, że kiedy jest zła strasznie trudno wyłożyć jakiekolwiek argumenty.

Ba! Nigdy w życiu.

Tak ma być i koniec, no jasne!

- Nie będziecie mnie zmuszać do czegoś czego nie chcę! Nie pójdę tam i koniec!

Zaczęło ogarniać mnie przerażenie, bo słowa które właśnie padły nie wydały mi się tak wiarygodne jak zwykle.

- Jesteś dzieckiem! NASZYM dzieckiem i możemy Ci zabraniać i pozwalać na co chcemy! Rozumiesz?! Pójdziesz tam. I. Koniec. Kropka.

Oj źle. Bardzo źle.

Już chciałem się wtrącić i wypowiedzieć kolejną krótką mowę buntu siedmiolatka.

- Nie pyskuj Thomas! Wcześniej nie miałeś takiego problemu. Nie dyskutuj dobrze wiesz, że i tak tam wrócisz.

- Ale...!

- Nie! Marsz do pokoju i przemyśl swoje zachowanie!

Bla bla bla.

„Przemyśl swoje zachowanie..." Jeśli kiedyś będę miał dzieci to zakaże używania tego wyrażenia karą śmierci.

Poszedłem do mojego pokoju ze złości ciężko stawiając kroki. Pchnąłem drzwi do pokoju i padłem na łóżko twarzą do sufitu.

Trzask.

Oj.

To nie jest sprawiedliwe... Ogarnąłem mój pokój krytycznym spojrzeniem. Tak się składało, że kuło mnie w oczy wszystko co wyróżniało się innym kolorem niż czerń. Albo nadmierną "świętością".

Skoro nie mogę wybrać gdzie będę spędzać jakieś osiemdziesiąt procent życia to chociaż wybiorę gdzie spędzam te pozostałe dwadzieścia.

Tu się, jeśli mam być szczery, kończy moja znajomość matematyki.

Wstałem ze wzrokiem, ja to nazywam "buntownika". Według moich obliczeń praca była łatwa i przyjemna.

Uklęknąłem przed brązowym biurkiem wysuwając spod niego mały śmietnik. Postawiłem go na środku pokoju. Nie do końca wiem dlaczego ale na moją twarz wstąpił uśmiech.

Niemal na każdej półce, która wisiała na białych ścianach można było dostrzec figurki aniołów, krzyże, obrazki Matki Boskiej czy Jezusa i tego typu inne pierdoły.

Miałem tym zawalony cały pokój!

Najpierw stanąłem na łóżku i ściągnąłem wszelkie zawieszone różańce i malowidła. Dobrze, że były bardzo drobne.

W sam raz zmieściły się w okrągłym, srebrzystym koszu.

Z każdą rzeźbą, śpiewnikiem czułem się lepiej. To chyba brzmi psychicznie. Ale to tak jakbym oczyścił swój pokój... No właśnie. Swój.

Lunatyk.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz