Cichy anioł stróż.

914 119 17
                                    

*Brooklyn, 1930 rok*

- Ofermo, nigdy nie nauczysz się uciekać? - zakpił chłopak, uderzając cherlawego blondyna w twarz. Ten upadając podparł się rękami próbując wstać, a kącik jego ust zabarwił się szkarłatem. Mimo tego, nie miał zamiaru dać za wygraną. Spoglądając przez ramię, splunął krwią, patrząc wprost na swojego oprawcę. Stając na nogi, wyprostował się dumnie, trzymając gardę. 

W końcu, czy nie takiej postawy oczekuje się od żołnierza? 

- Mogę tak cały dzień. - odparł, lecz pomimo tego, że z cały sił starał się go uderzyć i ta próba zakończyła się fiaskiem. Czuł się bezsilny, ponownie lądując na ziemi. Szkolny chuligan, chcąc dopełnić dzieła, stanął nad nim, szykują się do oddania ciosu. Czując mocne szarpnięcie za kołnierz, zachwiał się niemal lądując na ziemi. Steve otwierając oczy, odwrócił się, widząc dobrze zbudowanego, wysokiego bruneta. Na widok swojego cichego anioła stróża, natychmiast się uśmiechnął. Tak zwykł go nazywać, ponieważ zawsze zjawiał się niezauważony, wyciągając go z każdych tarapatów. W końcu jest jedyną osobą, przy której zawsze czuje się bezpiecznie.  Reagując na atak przeciwnika, brunet bez trudu uzyskał nad nim przewagę, powalając go na ziemię. Napastnik w końcu skapitulował, widząc, że nie ma szans z nowym rywalem. Ucieczka była dla niego jedynym rozwiązaniem. 

- Prawie go miałem. - Steve łapiąc za skierowaną w jego stronę dłoń wstał, po czym razem z brunetem obejmującym go za ramię, wyszli z zaułku. 

- Musisz pakować się w tarapaty? Wiesz, że w razie kłopotów, zawsze możesz na mnie liczyć. I lepiej trzymaj się z daleka od tamtego gościa, bo następnym razem, nie ucieknie o własnych nogach. - odparł brunet, mrugając do Steve'a, na co obaj wybuchnęli śmiechem. Wyciągając bawełnianą chusteczkę, otarł krew spływającą po podbródku Steve'a, starając się to robić jak najdelikatniej.  

- Dzięki Bucky. - powiedział blondyn, obejmując go, jakby miał go zobaczyć po raz ostatni. Brunet nie co zaskoczony, odwzajemnił uścisk.

- Ja przyjaciela nie zawiodę, Steve. - odpowiedział, po czym poszli wprost do ich ulubionego baru, aby zając miejsce przy oknie. Lubili obserwować tętniące życiem ulice Brooklynu, spędzając wspólnie czas.

* Brooklyn, 2017 rok*

Steven siedząc późnym, zimowym wieczorem przy stoliku, wciąż wpatrywał się w okno. Wydawać by się mogło, że na kogoś czeka, ale wciąż tu przesiadywał samotnie. To w tym właśnie miejscu czuł się najlepiej. Pomimo tego, że wygląda ono zupełnie inaczej, niż pamięta. Wiele lat temu, to tu własnie zabierał go jego najlepszy przyjaciel. James Buchanan Barnes. Osoba, która rozumiała Steve'a jak nikt inny. Z którą spędził najlepsze chwile dzieciństwa i zawsze mógł na niego liczyć. Odeszła, poświęcając swoje życie dla ojczyzny. I dla niego. Zostawiając go samego w tym obcym dla niego świecie. Jedynym oparciem, byli dla niego Avengers, którzy byli dla niego jak rodzina. Mimo tego, wciąż było mu czegoś brak, przez co lubił pobyć sam. W tym własnie miejscu. Gdzie mógł powspominać stare czasy. Słysząc sygnał wiadomości wyciągnął telefon. 

,,Wracaj do nas, wszyscy się o ciebie dopytują. Leci fajna komedia. Wpadniesz ? :) '' 

Wiadomość od Nataszy, natychmiast wywołała uśmiech na jego twarzy. 

,,Zaraz będę''

Odpisując, co zawsze zabierało mu trochę czasu, schował telefon. Podchodząc do baru, aby zapłacić, ku jego zdziwieniu rachunek został już zapłacony. Pomimo nalegań barman nie chciał zdradzić przez kogo, podając mu jedynie serwetkę. Otwierając ją był na niej napis: 

,,Wciąż trzymasz dla mnie miejsce? ''

 Przyglądając się dokładniej, wiedział, że skądś już zna ten charakter pisma. Tyle, że nie mógł skojarzyć do kogo należy. Rozglądając się po pomieszczeniu, nie spostrzegł nikogo znajomego. Jedynie kilku mężczyzn grających w bilarda i jednego siedzącego z piwem, przy jednym ze stolików na końcu sali. Czapka z daszkiem, wręcz nachodziła mu na oczy, a on sam w skupieniu przyglądał się poczynaniom barmana. Steve spiesząc się do Avengers Tower, nie przywiązywał do tego uwagi. I żegnając się ze starszym już barmanem, wyszedł z pomieszczenia. Stając przed budynkiem i raz jeszcze spoglądając na okno spostrzegł, że  facet siedzący przy stoliku zniknął. Steve biorąc raz jeszcze serwetkę do rąk, zauważył, że z tyłu także widniał napis. 

,,Dobrze było cie znów zobaczyć. Pamiętaj, że zawsze będę w pobliżu. Ja przyjaciela nie zawiodę, Steve. ''. 

Na te słowa uśmiechnął się i nie potrafił powstrzymać łez, które wydostały się z kącików jego oczu. Teraz już wiedział, że tak naprawdę nigdy nie był sam. Wiedział, że jego cichy anioł stróż, ciągle nad nim czuwał. Pomimo tego, że minęło tak wiele lat.


Silent Angel - Bucky Barnes x Steve Rogers [One-shot]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz