Rozdział 27

268 32 3
                                    


W zaułku nie było lampy, ale docierało tam nikłe światło zza rogu. Byłam fest pijana, ale mimo to, zdołałam zauważyć, jak Sebastian pokręcił na boki głową i przyłożył palec do ust, a następnie zanurzył się głębiej w mrok.

Szybko wycofałam się stamtąd i podeszłam do drzwi. Z auta wysiadła moja matka, a zaraz za nią Adam. Jacek natomiast tylko patrzył na mnie bez wyrazu pustym wzrokiem niczym manekin. Splunęłam goryczą i zaraz zakręciło mi się w głowie.

– Dasz sobie radę? – zapytał Jastrząb.

– Oczywiście, że da. Zaraz się nią zajmę i będzie chodziła jak zegarek – zapewniła stara jędza.

– U...ważaaaj, bo zaraz, to mogę wystawić cię za drzwi z twoimi tobołami – Wytknęłam ją palcem, na co parsknęła. – Dzięki za podwózkę, dobranoc – dodałam, zwracając się w stronę Adama, po czym pociągnęłam za klamkę, ale ta ani drgnęła.

No tak, jebany kod! Kiedy odblokowałam drzwi, matka odpaliła papierosa, ale zdążyła wziąć tylko dwa machy.

– Nie wiem, jak mogło do tego dojść, po prostu nie wiem... – marudziła, wspinając się za mną po schodach, podczas gdy ja, myślałam tylko o młodym.

O jego ramionach wokół mnie, jego ustach przy uchu, czułych słowach otuchy. Nikt w życiu nigdy mnie tak nie pocieszył i nie pocieszał, jak on. Źle się czułam, ale musiałam go zobaczyć. Był moim światełkiem w tym jebanym, walącym się tunelu.

– Takiego wstydu mi narobiłaś... Nie do pomyślenia, ile ty masz lat...? – ciągnęła swój monolog.

– A kim... ty jesteeeś, że mówisz mi o wstydzie? – Zatrzymałam się przed drzwiami, czekając, aż sama otworzy drzwi.

– A co by było, gdybyśmy nie przyjechali? Dałabyś jakiemuś brudasowi? – prychnęła, zakładając ramiona na piersiach.

– Wróciłabym... do domu... jak zawsze – odpowiedziałam, wywracając oczami, po czym oparłam się o poręcz naprzeciwko moich drzwi. – Daj mi swoją komórkę...

– Po co ci? – Spojrzała na mnie podejrzliwie.

– Muszę zadzwonić, a wyładowałaś moją. Dawaj, już... – zażądałam, wyciągając rękę.

– Do kogo chcesz dzwonić?

– Do kogoś... nie twój interes. Jutro idę do pracy... muszę... poprosić o coś koleżankę – skłamałam.

Wyciągnęła telefon, ale zanim mi go podała, szybko coś w nim usunęła.

– Zaraz wra... cam... – czknęłam, po czym zeszłam niżej i usiadłam na schodach.

Siedziałam tak, dopóki nie zniknęła za drzwiami. Dopiero potem, ruszyłam na dół, starając się po drodze nie robić hałasu. Nie było to proste, zwłaszcza że znowu zaczęło mi być niedobrze.

Wypadłam na zewnątrz i skierowałam się na tyły. Młody siedział przy ścianie, majstrując coś w swoim telefonie.

– Przepraszaaam... miałam zadzwonić, ale... matka mi roz... Cholera, komórkę mi roz... – zacięłam się i wybuchłam płaczem.

– Domyśliłem się... – Podniósł się do pionu i schował telefon do kieszeni.

– Mieliście dzisiaj wyjeżdżać i... myślałam, że się nie zobaczymy... Było mi smutno... wkurzyłam się i poszłam napić – przyznałam.

Oparłam się o ścianę, próbując zdusić mdłości. Ze zdenerwowania rozbolał mnie żołądek i stukało mi w głowie.

– Więc twoja matka i on... – Zbliżył się, a potem stanął naprzeciwko mnie.

JastrzębieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz