ANGST
Przyjmował w siebie zimno z największą wdzięcznością. Głęboko tkwiła przyczyna.
Chłód zdawał się szarpać mu wnętrzności, kiedy stał wśród swoich myśli na balkonie. Tylko tu miał dla nich dość miejsca. Inaczej przytłoczyłyby go, zadusiły jego własnymi rękami.
Tu jego ręce mogły zewrzeć się z siłą, jaką przyznawała czarna rozpacz, na barierce, stopy nieruchomiały, obumierając, po kostki w śniegu, oddech rozchodził się w mgiełkę zamiast krzyku.
Bezpieczny. Tak właśnie się czuł, mimo że spoglądał w przepaść z miastem na dnie. Tak pożądliwie, iż nieświadomie zawiesił już znaczną część swej osoby ponad pustką dziesięciu pięter.
Jego płuca, rażące nicością w klatce piersiowej jak wyżęte z tlenu, stopniowo nasyciły się na nowo.
Wówczas chciał się cofnąć, lecz nie wiedział, do czego miałby. Przyszłości nie widział dalej jak kilka godzin w przód, a i to, co widział, perspektywa spotkania z dziewczyną, która istniała dla niego jako byt zupełnie obojętny, nie pociągało.
Musiał wstrząsnąć sobą, dlatego też został tu dłużej, czekając, aż ucichną do końca drgające w nim konwulsyjnie żywioły.
Nie miał złudzeń o uśpieniu serca, napoczętego pierwszym prawdziwym bólem. Wiedział jednak na pewno, że życie jest kruche, a zdrowie to pyłek, który łatwo przepada w niebycie – i tego się trzymał, zupełnie mu to wystarczało. Chciał jeno uczciwie powiedzieć, iż jest działo jest chore, i zamknąć się w pokoju, małym i ciemnym, gdzie ostatecznie zwalczy swój mrok albo przepadnie w nim.
Był cierpliwy w oczekiwaniu, aż zrobi mu się słabo i przygnie go ku ziemi; zadzwonił wtedy, a głos miał na raz tak spokojny i tak zmęczony, że wymówki brzmiały przekonująco.
Bolało to, że dziewczyna była niemiła. Jeszcze bardziej, iż on był niemiły, wystawiając ją.
Najwięcej jednak kosztowałaby go konieczność wyjścia z domu, więc pozwolił sobie nie żałować.
Tylko wspominać. Wnioskować. Coraz więcej.
XXX
Ostatnio samo już istnienie niezwykle go męczyło, więc nie zdziwił się, że ma mgłę przed oczami. Nie myślał, że to łzy. Teraz? Tyle już czasu budził się rano i zasypiał późno w nocy z gorzejącą myślą o Yui umawiającej się z Daichim.
Myślał nawet, że to nie zaszkodzi trochę popłakać i więcej pomyśleć. Szybciej się zaadaptuje. W pustym domu, leżąc na boku w łóżku niczym rozbitek wyrzucony na brzeg, chciał wypłakać sobie oczy.
To była rzecz ludzka.
Nie mógł.
Więc dlaczego teraz?
W dniu, w którym powiedział wszystko Yui i pożegnał najtajniejsze nadzieje. W sytuacji tak zwyczajnej, takiej, która nie powinna znaczyć nic. Pochylony, by podnieść buty Sawamury, które spadły z półki pod ławką, gdy Suga na nią wpadł.
Jeden impuls bólu.
Tysiąc wypełnionych czułością retrospektyw z Daichim.
I płakał jak małe dziecko, w tym momencie tak swobodny, jakby w oddali nie majaczyło już jutro, bezlitosne dla wszystkich – i w szczególny sposób dla niego.
XXX
- Rozumiem. – Yui. Wiedział, że to powie. To pocieszające słowo z ładunkiem zaufania do jego osoby.
CZYTASZ
Czas, czas, czas (Haikyuu|| DaiSuga) √
FanfictionHaikyuu. DaiSuga. Seria hipotetycznych one-shotów.