Rozdział I

625 48 16
                                    

Obudziły mnie promienie słońca prześwitujące przez koronę drzew. Jabłoni. Uginających się pod naporem owoców. Dużych, czerwonych jabłek, z których wypływał sok już po pierwszym kęsie. Jakieś ptaki ćwierkały, nie pozwalając mi znów zmrużyć oka.

Przewróciłem się na drugi bok, wtulając twarz w poduszkę. Kątem oka spojrzałem na zegarek. Nie było jeszcze piątej. Mogłem jeszcze pospać z dobrą godzinę. Wiedziałem jednak, że nie zasnę. Nie potrafiłem spać przebudzeniu.

Zmusiłem się, żeby odrzucić kołdrę na bok i usiąść. Przeciągnąłem się, przy okazji robiąc minę jak naburmuszone dziecko. Postawiłem stopy na zimnej posadzce. Nadal plułem sobie w brodę, że ogrzewanie nie szło pod podłogą. Wstałem. Narzuciłem na swoje nagie ciało szlafrok, leżący na fotelu. Miękka, ciepła tkanina otuliła marznącą skórę. Założyłem klapki i udałem się pod prysznic. Gorąca woda rozgrzewała moje ciało, spływając po nim strumieniami. Półkolistymi ruchami wcierałem w skórę żel pod prysznic, który pienił się w czasie pocierania, wydzielając przyjemny zapach. Cynamonu.

Myślami byłem daleko. Przy Robercie... Był moją obsesją, którą chowałem pod maską. Obserwowałem, każdy jego ruch. Przerażałem sam siebie.

Nałożyłem na dłonie szampon i zacząłem palcami wmasowywać go we włosy.

Wyobrażałem sobie wspólne życie z Robertem. Nieprzespane noce... kłótnie... rozmowy do rana...  Wszystko.

Spłukałem pianę ze swojego ciała i zakręciłem wodę. Wytarłem włosy i osuszyłem się ręcznikiem. Potarłem dłonią jednodniowy zarost, patrząc przy tym w lustro.

I koszmar odżył. Poczułem na szyi brzytwę, zatapiającą się w moje gardło i pełne furii spojrzenie. Mój własny brat...

Mrugnąłem, odwracając twarz od lustra. Dotknąłem ręką krtani, gdzie powinna być blizna.

Krzyczałem. Moje serce biło jak oszalałe. Panicznie nabierałem powietrze. Chciałem żyć.

Uszczypnąłem się w ramię. Powinienem o tym zapomnieć.

Uderzenie w twarz...

Nie. Musiałem zapomnieć. Moje życie było idealne. Nikt nie mógł się dowiedzieć.

Ubrałem się. Zjadłem śniadanie. Kanapki z Nutellą. Krem nugatowo-czekoladowy był dobry na złe wspomnienia, sprawiając, że się od niego uzależniłem. Musiałem przez to trenować dwa razy ciężej. Wysiłek fizyczny pomagał zapomnieć o wszystkim.

Rozległ się dzwonek do drzwi. Moje serce podskoczyło ze strachu. Gości o szóstej rano...
Spojrzałem przez wizjer. Te oczy wypełnione nienawiścią i żądzą krwi. Dłonie trzymające brzytwę.

Mój brat.

Znalazł mnie.

Trzymał w dłoniach butelkę wina, a na twarzy miał wymalowany,  fałszywy uśmiech.

Serce stanęło mi w gardle, a oddech zamarł. Strach mnie paraliżował.

— Manu, otwórz — powiedział, pukając do drzwi. — Manuel! — Zaczął krzyczeć i roztrzaskał butelkę wina o ścianę. Po moich policzkach spłynęły łzy. — Nic ci nie zrobię, chcę tylko pogadać.

Nie otworzyłem. Osunąłem się na ścianę i czekałem, aż pójdzie.

— Manuel, dziwko i tak cię dopadnę!!!

Rozległ się ryk samochodu. Odjechał?  Bałem się sprawdzić. Doczołgałem się do telefonu i napisałem wiadomość do jedynej osoby, przy której czułem odrobinę bezpieczeństwa.

Do Robert.

Możesz po mnie przyjechać? Samochód mi się popsuł i nie mam, jak dojechać na trening.

Ledwo widząc klawiaturę, wystukałem SMS-a do napastnika, którego mógłbym nazwać bardzo dobrym kolegą.

Po chwili otrzymałem  wiadomość zwrotną.

Jasne.

Musiałem poczekać na jego przyjazd.

— Będzie dobrze — szeptałem do siebie.

Oszukiwałem się.

Byłem nic nie wartą dziwką. Zasłużyłem na wszystko, co mnie spotkało.

Mój brat miał rację.
Powinienem umrzeć, bo zabieram ludziom bezpodstawnie tlen.

Pukanie do drzwi. Znów spoglądam w wizjer.

Lazurowe oczy.

Bezpieczeństwo.

Otwieram.

Dziki wrzask.

Staranowanie.

Ciemność.

--------------------------
Komentarze są miłe widziane.
Pozdrawiam.

Rozbite szkło | Lewandowski x NeuerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz