1

351 28 16
                                    


Krzątałam się po garderobie, usiłując znaleźć moją najlepszą czerwoną szminkę, którą oczywiście gdzieś zapodziałam. Akurat dzisiaj swoim występem miałam otworzyć galę Teen Choice Awards.
Już byłam spóźniona i wciąż nie mogłam się wyrobić. Przynajmniej mam wytłumaczenie - jechałam tutaj z moim ochroniarzem, a że było jeszcze wcześnie, postanowiłam wpaść na kawę. Wychodząc z kawiarni z kubkiem upragnionego napoju, zobaczyłam skulonego na chodniku, przemarzniętego, małego kotka. Moje serce nie pozwoliło mi go zostawić, ale nie mogłam wziąć go ze sobą. Pozostało mi tylko zawieźć go do domu i zostawić pod opieką rodziców, którzy akurat u mnie są i będą jeszcze przez tydzień.

Skończywszy makijaż, założyłam szpilki i od razu udałam się korytarzykiem do miejsca, z którego miałam wyjść na scenę. Niestety, mój pechowy dzień nadal dawał o sobie znać, bo nie zdążyłam zrobić kilku kroków, a już wpadłam na jakiegoś kolesia, przez co jego kawa znalazła się na moim dwuczęściowym stroju i odsłoniętym brzuchu. Dzięki Bogu, że była tylko ciepła, a nie gorąca. Kiedy spojrzałam w górę - bo wspomniany chłopak był niewiele wyższy ode mnie - rozpoznałam, że to znany ze swoich loczków oraz zielonych oczu wokalista zespołu One Direction. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale furia, która mnie ogarnęła, nawet mu na to nie pozwoliła; zanim zdążył jakkolwiek zareagować, w zastraszającym tempie (jak na te ogromne szpilki) wróciłam do garderoby, żeby się przebrać.

Pędziłam przed siebie w nowym stroju, dokładnie takim samym jak wcześniej, ale nie niebieskim, a białym. To zestaw zaprojektowany specjalnie dla mnie do piosenki "Shake it off", którą za chwilę mam zaśpiewać na żywo. Nie muszę chyba wspominać, że byłam naprawdę bardzo spóźniona. Dosłownie wbiegłam na scenę (starając się nie wyrżnąć przy tym orła) i zabrałam mikrofon. Modliłam się, żeby nie zrobić z siebie idiotki podczas występu, bo akurat w dzisiejszym dniu jest to bardzo prawdopodobne.

Przysięgam, że przez cały występ Styles gapił się na mnie i śmiał pod nosem. Jestem pewna, że to najbardziej irytujący człowiek na świecie, choć nawet z nim nie rozmawiałam. Oby Bóg zlitował się nade mną i nie skazywał mnie na ponowne spotkanie z nim.

Po skończonym występie przebrałam się w sięgającą ziemi czarną suknię oraz poprawiłam makijaż. Nie miałam makijażystów pracujących przy mnie; zdecydowanie wolałam malować się sama. Nie chciałabym, żeby ktoś inny decydował o tym, jak mam wyglądać. Ostatni raz zerknęłam w lustro i - wciąż mocno zdenerwowana - udałam się na imprezę. Zajęłam swoje miejsce obok Eda, który znacząco na mnie spojrzał.
- Co z tobą?
- Ze mną? Co ze MNĄ? Raczej, co z nim - syknęłam.
Rudy przewrócił oczami.
- Z kim znowu?
- Cóż, pewien zielonooki idiota z pięcioosobowego boysbandu wylał na mnie swoją kawę, przez co spóźniłam się na występ - odparłam.
Mój przyjaciel chciał coś powiedzieć, jednak zdążyłam mu przeszkodzić
- I jakie „znowu"?! - pisnęłam. Co miał na myśli?
Widziałam, że naprawdę chce mu się śmiać.
- Zresztą, nieważne. Chyba wolę, żebyś nie tłumaczył. Gorsze jest to, że nawet nie przeprosił, rozumiesz?! Przez cały mój występ tylko głupio uśmiechał się pod nosem, a teraz bezczelnie się na mnie gapi i nawet nie zamierza przeprosić! Zaraz coś mu zrobię, Eddy.
Chłopak roześmiał się.
- Harry jest w porządku, naprawdę. Jak chcesz, to go zawołam, dogadacie się.
- To ty się z nim kumplujesz?! - pisnęłam.
Znowu chciał coś powiedzieć, ale po raz kolejny nie dałam mu dojść do słowa.
- Błagam, Ed, zmieńmy temat. Nie chcę mieć nic do czynienia z tym bezczelnym i niezdarnym rozlewaczem kawy.
Sheeran pokręcił głową na moje słowa, ale zastosował się do mojej prośby. Zaczął użalać się, że jego dziewczyna zakazała mu dzisiaj pić alkohol. Stały scenariusz - ona mu zabrania, on jednak ma to gdzieś i pije, potem się kłócą, a następnie Ed wlecze mnie ze sobą po sklepach w poszukiwaniu odpowiedniego prezentu przeprosinowego. Nie mogłam się skupić na rozmowie z nim, gdyż przez cały czas czułam na sobie spojrzenie tych okropnie irytujących, zielonych oczu. Coś jest nie tak z tym kolesiem.

**

Po zakończonej gali wracałam sama do domu. Może to brzmieć trochę dziwnie, zważywszy na to, że zwykle wokół mnie zbiera się masa piszczących ludzi, schowanych za telefonami i aparatami skierowanymi prosto we mnie. Na szczęście Nowy Jork miał jedną naprawdę biedną okolicę, w której byłam wolna od tego wszystkiego. To nie tak, że nikt tędy nie chodził - znajdowali się tu po prostu ludzie, którzy albo nie wiedzieli kim jestem, albo ich to nie obchodziło. To bardzo miła odmiana. Naprawdę mi się tam podobało.
Było sporo drzew, kolorowe graffiti na ogromnym murze, a uliczne latarnie rzucały przepiękny blask na całą okolicę.
Mój team i rodzice nigdy nie zgadzali się, żebym gdziekolwiek chodziła sama. Na szczęście udało mi się namówić Brauce'a, jednego z moich ochroniarzy (który ma za zadanie odwozić mnie do domu), żeby pozwolił mi wracać samej. Czasem wydaje mi się, że on jako jedyny mnie rozumie. Zazwyczaj przechodząc tymi ulicami - których nazw nawet nie znam - robię sobie dwa razy dłuższą drogę do domu, ale to chyba nawet lepiej. Tylko, że nie w tej chwili. Mój pechowy dzień wcale się nie skończył - nie byłam nawet w połowie drogi, kiedy z nieba spadła ogromna ulewa, mocząc mój ulubiony czerwony płaszczyk, nie zostawiwszy na nim suchej nitki. Nie miałam gdzie się zatrzymać, więc z wielką nadzieją na to, że choć trochę przestanie padać, przyśpieszyłam kroku. Po upływie niedługiego czasu zatrzymało się obok mnie czarne sportowe auto. Przez chwilę myślałam, że to moje wybawienie, ale tylko dopóki nie spostrzegłam, kto siedzi za kierownicą pojazdu. Szatyn skinięciem głowy dał znać, żebym wsiadła. Po moim trupie. Zdecydowanie wolę zmoknąć, niż siedzieć z nim w jednym aucie. Z tą myślą ruszyłam dalej przed siebie, ignorując go. Niestety - nie było mi dane się od niego uwolnić, gdyż po chwili podbiegł do mnie z kapturem na głowie.

- Nie wygłupiaj się i wsiadaj, podwiozę cię - powiedział głośno, starając się przekrzyczeć deszcz. Propozycja była naprawdę kusząca, jednak zamierzałam być uparta.
- Dzięki, Styles, zdecydowanie wolę zmoknąć - odpowiedziałam i ruszyłam znów przed siebie.
- Niestety, Swift - zaczął, naśladując mój ton. Nienawidzę tego człowieka. - Ja nie przyjmuję odmowy - mruknął już jakby sam do siebie. Złapał mnie za nadgarstek i siłą posadził w swoim aucie.
- No to dokąd jedziemy? - zagadnął jakby nigdy nic.
- Otwórz. Te. Cholerne. Drzwi - wycedziłam przez zęby, gdy po długim szarpaniu klamką nie udało się ich otworzyć.
- Nie.
Coś mu zaraz zrobię, przysięgam.
- To jak, podasz mi swój adres czy muszę sprawdzać w Internecie?
Prychnęłam.
- Mam ci dać swój adres, żebyś przyszedł do mnie w nocy i wylał na mnie kawę? - spytałam sarkastycznie
- Och, więc o to ci chodzi?
Brawo, geniuszu.
- Przez ciebie spóźniłam się na występ, cała śmierdziałam kawą, której nienawidzę, a ty nawet nie przeprosiłeś! Mało tego; przez całą noc gapiłeś się na mnie jak jakiś psychol! - krzyknęłam.
- A za co cię miałem przepraszać? Przecież to ty na mnie wpadłaś - wyjaśnił spokojnie.
Poczułam jak ogarnia mnie złość. Zamknęłam oczy i zaczęłam liczyć do dziesięciu. Przysięgam, jak on zaraz nie otworzy tych drzwi, to wybiję szybę.
Otworzyłam oczy i w pełni opanowanym i spokojnym głosem powiedziałam:
- Jeśli zaraz nie otworzysz tych drzwi, to powyrywam ci te kudły z głowy.
O dziwo, usłyszałam charakterystyczny dźwięk, który oznaczał, że drzwi są odblokowane. Jednak zanim zdążyłam chwycić za klamkę, samochód ruszył przed siebie z piskiem opon. Przepełniona strachem i złością, gwałtownie odwróciłam się i spojrzałam na kierowcę. Znowu miał na gębie ten swój głupi uśmiech. Zaraz wybuchnę, przysięgam.
- TY JESTEŚ JAKIŚ POPIERDOLONY! - wrzasnęłam, wychodząc z siebie.
- Spokojnie, blondi, nie dramatyzuj.
Otworzyłam usta, mając zamiar mu nawtykać, jednak w ostatniej chwili schowałam twarz w dłoniach, żeby choć trochę się uspokoić. Nie będę zniżać się do jego poziomu.
- Skoro już musisz, to miejmy to za sobą i po prostu zawieź mnie do domu.
- Co tylko zechcesz, Taytay, ale musisz dać mi swój adres.
Dla świętego spokoju zignorowałam, jak mnie nazwał i podałam mu adres, a po jakichś 20 minutach wysiadłam z jego samochodu, trzaskając drzwiami i nie odzywając się ani słowem. W końcu w domu.
Koniec tego męczącego dnia.

No i jest pierwszy. Bardzo długo pracowałam nad tym rozdziałem, sprawdzałam, poprawiałam (w tej czynności wiele osób bardzo mi pomaga, przy wszystkich rozdziałach), przeglądałam, kilkukrotnie robiłam z tego dwa rozdziały i jeden, żeby zobaczyć jak będzie lepiej, i w końcu odważyłam się to opublikować. Jednak nadal się boję, że nie przypadnie wam do gustu. Mogę liczyć na waszą szczerą opinię w komentarzach? Jeśli robię coś źle, to proszę, wytknijcie mi to, a postaram się nad tym popracować. To by było na tyle, na koniec życzę wam na tyle udanego tego roku szkolnego, na ile to możliwe ;)

Out Of The WoodsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz