Los Angeles, 31.08.2016
Moje powieki lekko unosły się, a blask słońca za oknem oślepił mnie. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i wywnioskowałam, że wciąż znajduję się w samolocie.
-Proszę zapiąć pasy, lądujemy.- jak na zawołanie usłyszałam głos wydobywający się z głośnika tuż nade mną. Zapięłam pasy i spojrzałam przez okno. Jestem w Los Angeles.
***
-Nie mamo, nie wiem gdzie jestem i gdzie jest moja uczelnia. - powiedziałam zdenerwowanym głosem przez telefon. Rozwinęłam szybko mapę i próbowbłam odczytać jakąkolwiek drogę do miejsca, w którym mibłbm spędzić następne kilka lat mojego życia.
-Jeżeli teraz tak świetnie mi idzie to ciekawe co będzie potem. - zadrwiłam do słuchawki.
- Musisz iśc w lewo. Powiedz mi co widzisz przed sobą. - panikowała moja mama, a ja zwyczajnie zrezygnowana położyłam torbę na chodniku i usiadłam na niej. Przechodnie zdecydowanie patrzyli na mnie w specyficzny sposób, a ja wzięłam telefon do ręki i przerwałam połączenie. Westchnęłam i rozejrzałam się dookoła. Obok mnie przechodziy pary z dziećmi, nastolatki, starsi ludzie i samotne kobiety z psami. Wszyscy byli szczęśliwi i tacy ,,inni'' niż w Londynie. Zdecydowanie m się tu spodobało.
Nie mam pojęcia przez ile czasu obserwowałam ludzi dookoła ale przez chwilę zamyślenia nie zauważyłam kiedy ktoś stanął nade mną.
- Hej, pomóc Ci w czymś? - zapytał wysoki brunet i podał mi rękę, żebym mogła wstać. Teraz mogłam mu się przyjrzeć. Śnieżnobiałe zęby, sympatyczny ale zniewalający uśmiech, ciemne włosy postawione na lakier, czarne rurki opinające jego chude nogi i luzna koszula w kratkę. Wyglądał wręcz perfekcyjnie.
Chłopak zmarszczył brwi doszukując się mojej odpowiedzi.
- Właściwie to... - zawahałam się. - Nie wiem gdzie jest moja uczelnia. - powiedziałam lekko zażenowana, a mały rumieniec wkradł się na moje policzki.
-Skoro znalazłaś się aż tutaj to wnioskuję, że będziesz chodzić do tej samej uczelni co ja. - zaśmiał się lekko, wciąż uśmiechając się w moją stronę. - Chodz pokaże Ci drogę.
Brunet podniósł moją torbę z chodnika i zaczął kierować się przed siebie.
- A tak w ogóle to jestem Shawn - powiedział zatrzymując się w pewnej chwili i wyciągnął rękę przed siebie.
- Mackenzie - uścisnęłam jego dłoń, która była bardzo ciepła. Nie mam pojęcia dlatego zwróciłam na to uwagę, ale ten chłopak ma cholernie dużo pozytywnych szczegółów.
Zanim się obejrzałam Shawn był już przede mną i tylko zawołał mnie abym poszła za nim.
***
- To tutaj - powiedział zatrzymując się przed bramą.
W oddali było widać dwa wielkie budynki, które zapewne były uczelnią wraz z akademikiem. Wcześniej zastanawiałam się nad wynajęciem mieszkania, ale kiedy zobaczyłam ceny po jakie chodzą chociażby pokoje w Los Angeles - zrezygnowałam. Całość wyglądała bardzo ładnie pomimo tego, ze uczelnia miała już swoje lata. Shawn otworzył bramę po czym podeszliśmy pod akademik.
- Jeżeli pójdziesz w lewo, zobaczysz wielkie drzwi prowadzące do sekretariatu. Jakbyś potrzebowała pomocy to pierwsze piętro, pokój numer jedenaście. - chłopak puścił mi oczko.
- Dziękuję za wszystko- powiedziałam niepewnie i zanim się obejrzałam, chłopak się ulotnił.
Podniosłam moją torbę i podążyłam w kierunku sekretariatu, w którym odebrałam klucze do pokoju i plan zajęć. Kobieta tam wydawała się być wyjątkowo miła.
Weszłam do góry schodami na ostatnie piętro ciągnąc za sobą swoja wielką torbę. Otworzyłam drzwi, a moim oczom ukazał się dosyć duży pokój z dwoma łóżkami. Wszędzie porozrzucane ubrania i książki. Zastanawiałam się gdzie własnie jest moja współlokatorka, jak wygląda, kim jest i jak ma na imię.
Usłyszałam skrzypienie drzwi, a zaraz po tym głośne trzaśnięcie. Natychmiast odwrócilam się za siebie.
- Hej, jestem Jack - chłopak obdarował mnie ironicznym uśmiechem i wyciągnął rękę, a ja jedynie prychnęłam, wymijając go.
Chyba się nie dogadamy.