Prolog

129 10 2
                                    


                                                                                    LISTOPAD 1973r. 

                                                                                    *FRANK WHITLEY

   Frank Whitley właśnie przygotowywałem właśnie otręby dla pozostałych koni. 

-Mike, sprawdź mu zęby, nie wyjada- Odezwałem  się po chwili do stajennego. 

- Dobrze. - Odpowiedział.


*****

Przyczepa z końmi właśnie nadjeżdżała w stronę naszej stajni. Byłem ogromnie ciekawy, jakie dostaniemy konie. 

Moi pracownicy w trybie nagłym zeszli z płotów i podbiegli do przyczepy. 

Wyścigi konne to sport, interesm rozrywka. W naturach ludzie robią wielkie kariery, drumfują a, także cierpią, ale ważniejsze od ludzi są tu konie. 

Chłopcy otwierali własnie drzwiczki od stajni. Po kilku sekundach moim oczom ukazały się konie stające do nas tyłem, machające ogonami na lewo i prawo.

- Wyprowadźcie gniadosze-wydałem rozkaz.

Po chwili wyszła piękna kara klacz, o długich nogach. Schodziła po kładce z wielką harmonią. 

- Duża- Jeden z pracowników pochwalił młodą klaczę. Pogłaskał ją po łbie po czym, spojrzał na mnie, oczekując mojej "wypowiedzi" na ten temat.

Nie kłammy, klacz była piękna, ale czy, aby szybka?

Podeszłem do klaczy.

- Córka, Reviwer i Shenanigans.- Powiedziałem spoglądając na klaczkę. 

- Piękna.- Powiedział- Pod tłuszczykiem kryją się mięśnie.

Oglądałem klacz, ze wszystkich stron. Była dobrze zbudowana. 

- Nic nie warta- Poprawiłem okulary

 

RUFFIAN |ZAWIESZONE|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz