~Okita
Światło słoneczne delikatnie pieściło moje policzki. Było dzisiaj naprawdę gorąco, co dosyć rzadko się zdarzało od dłuższego czasu. Przybyła niedawno do nas dosyć mocna nawałnica, przez co całe dnie spędzam w swoim lokum. Nie trenowałem za wiele. Jedyne na co się wysilałem, to krótkie partie ćwiczeń, aby moje mięśnie przypadkiem gdzieś nie umknęły. Bardzo mi zależy na tym, aby być silniejszym. I tak, brzmię jak Ci wszyscy słynni bohaterowie z przed historii mojego żywotu, ale taka jest prawda. Chcę być potężniejszym, aby móc skutecznie ochraniać Kondou-sama. Zależy mi na jego bezpieczeństwie i nie widzę sensu dalszego życia, gdyby cokolwiek mu się stało. Tylko on mi został. Tylko ten jeden powód, by móc dalej żyć. Pozostali mnie wystawili. A bynajmniej ten jeden.
Ale wracając...Wymachując dziko swym drewnianym mieczem, starałem się pokonać swojego przeciwnika, którym był niezbyt żywy strach na wróble. Stał przede mną i szczerzył się jak głupi, gdy ja w tym samym czasie serwowałem mu wodospady mocnych ciosów. Biłem, waliłem, wyginałem się i unikałem "ciosów". Skakałem, tarzałem się i w ostateczności zabijałem. Trenowałem tak, jakbym co najmniej szykował się na międzynarodowe zawody władania miecza. Musiałem wyczerpać z siebie wszystkie siły, które zdołałem uzbierać przez ostatnie tygodnie. Wypocić wszystko, niżeli wypłakać. Od niedawna dokucza mi straszna samotność i rzec można, że stoję na schyłku pesymizmu. Na szczęście, póki co daję radę utrzymać pozycję tego najszczęśliwszego w całym dojo. Nie jest to zbyt trudne, ale przyznam, że nieraz odczuwałem dokuczający mi ból w piersi. Takie kłamanie swym bliskim jest bardzo frustrujące i męczące. Coraz mniej się wysypiam, a coraz częściej rozmyślam. Izoluje się od znajomych. Nawet od samego dowódcy, co również mi nie sprzyja. Eh...
- Souji!- usłyszałem krzyk za plecami. Odwróciłem się w ową stronę i dostrzegłem rozpromienioną twarz Heisuke, który wesoło machał do mnie tą swoją drobną łapką. Uniosłem brew i zaprzestając ćwiczyć, ruszyłem w jego kierunku. Po minucie, gdy w końcu stanąłem tuż obok, mogłem zamienić z nim słowa.
- Coś się stało?- zapytałem łagodnie, choć barwa mojego głosu i tak zabrzmiała chamsko.
- W rzeczy samej!- pokiwał głową, którą wciąż zadzierał do góry. Niziutki karzełek... Aż trudno uwierzyć, że jest jednym z lepszych szermierzy w naszych progach.
- Więc? Rozświetlisz mi nieco sprawę?- dodałem, nie otrzymując wcześniej żadnej odpowiedzi. Uśmiechnął się jeszcze bardziej rozpromieniony i po odliczeniu do trzech, w końcu z siebie wyrzucił, dosyć powalającą informację.
- Hajime do nas wrócił! Rozmawia właśnie z Hajikatą-sama!-roześmiał się wyraźnie szczęśliwy, za to ja... Zaniemówiłem. Poważnie, w życiu nie spodziewałbym się, że ten człowiek kiedykolwiek postanowi tutaj wrócić. Od jego odejścia, minęły dwa lata. To bardzo długo, jak na Saitou. Z początku wszyscy się łudziliśmy, że może jednak skusi się tutaj wrócić, lecz po upływie pierwszych pięciu miesięcy przestaliśmy marzyć. Radziliśmy sobie bez niego tak samo dobrze jak wtedy, gdy był. Ja sobie radziłem. Więc po jakiego wała on tutaj jeszcze przylazł? Chce bardziej zajść mi za skórę? Mam go zabić czy jak, aby się odczepił? Matko...- Huh? Coś się stało?- spytał zmartwiony rozmówca, któremu chyba nie umknęła moja dziwnie chłodna reakcja. Zacisnąłem dłoń na drewnianej katanie i pokręciłem głową, po raz kolejny udając, że wszystko idzie po mojej myśli. Uśmiechnąłem się do niego lekko, a zaraz potem stwierdziłem, że muszę zobaczyć to wszystko na oczy. Nadal nie mogłem uwierzyć w powrót fioletowowłosego w nasze progi. Co go skłoniło? Uh... Tak wiele pytań, a tak mało odpowiedzi. Żeby czegokolwiek się dowiedzieć, powinienem zagadać do Hajime. Niestety- nie mam na to odwagi.
U boku zaprzyjaźnionego samuraja, udaliśmy się do lokum naszego vice przewodniczącego. Ich shoji były otwarte, toteż już z daleka widziałem znajomą postać, siedzącą przy stoliku razem z Hijikatą. Szczerze powiedziawszy, to gdyby nie mój towarzysz, już dawno wziąłbym nogi za pas. Trudno mi było kroczyć na przód, gdy parę metrów przede mną stał... No właśnie... Kto? Kim był dla mnie? Chyba... Chyba po prostu nikim. Kolegą, z tego samego fachu. To wszystko. Przeszłość nie gra roli. Nigdy nie grała. Widzę to, w jego oczach. Spojrzał na mnie i jak zwykle, zamilkł. Nigdy nie chciał zabierać głosu jako pierwszy. Więc stając przed wejściem do pomieszczenia, założyłem jedną rękę na biodro i uśmiechnąłem się lekko.
- Saitouuu... Więc jednak wróciłeś? Trochę Cię nie było, gdzież to się podziewałeś?- zagadałem, pozwalając szerokiemu uśmiechowi zagościć na mojej buźce. Zamknął swe usta i dosyć długo po prostu siedział bezczynnie. Dopiero po odchrząknięciu vice, wybudził się ze snu.
- Ah... Przepraszam. Souji... Cześć.- pofatygował się, by jedynie to wypowiedzieć. Trochę zbiło mnie to z tropu. Nic? Żadnej, głębszej reakcji? Po prostu "cześć"? A gdzie tu, "przepraszam"? Bądź co bądź, nie byle jaka relacja nas łączyła. To dosyć prywatna sprawa, więc powiem jedynie to, że kiedyś byliśmy naprawdę ze sobą zżyci.
No właśnie...
Kiedyś.
CZYTASZ
"Cherry Blossom" [Hakuouki]
Fiksi Penggemar░░░ Gdzie Hajime wypatrywał tęsknoty w płatkach kwiatów wiśni. ░░░ ღ One shot ღ Paring: Souji Okita x Saitou Hajime //opowiadanie zawiera błędy, których poprawiać nie zamierzam; jest to bowiem p i e r w s z a praca jaką kiedykolwiek s͇t͇w͇o͇r͇z͇y...