Prolog

172 19 3
                                    

   Odwracam się, aby po raz ostatni spojrzeć na dom rodzinny. Pośród cieni majaczą słabo oświetlone okna. Ledwo dostrzegam zarys budynku. Omiatam spojrzeniem rząd jabłoni i domek ogrodnika. Żegnam się ze znienawidzonymi grządkami i wzgórzami. 

Z satysfakcją myślę o tym, co będzie działo się tutaj rano, gdy domownicy odkryją nieobecność pana młodego. Wzdycham tylko cicho, żałując beznadziejnie zakochanej we mnie niewiasty, dla której być może jutro skończy się świat. To jedyne wyjście. Przekonuję się. Nie możesz poświęcić swojego szczęścia dla zupełnie obcej osoby.

Nagle ktoś łapie mnie za rękę. Odwracam się i prawie całuję zakapturzoną dziewczynę- tak bliski mnie stoi. Odsuwam się zdezorientowany i przyglądam się jej uważnie.

-To ja.- Szepcze.- Jesteś gotowy?

Dopiero teraz ją rozpoznaję. Ma na imię Helen, na oko siedemnaście lat i piękne, sięgające pasa rude włosy. Poznaliśmy się zaledwie kilka godzin temu. Tak jakoś się złożyło, że po jednej szklaneczce cydru zostaliśmy dobrymi znajomymi, po dwóch- przyjaciółmi, a po trzech zaplanowaliśmy wspólną ucieczkę.

Teraz ściska moją dłoń i ciągnie mnie w głąb parku. Wciąż zadziwia mnie jej bezpośredniość. 

Materiał sukni cicho szeleści, gdy z walizką wypchaną pędzlami i głową pełną marzeń wstępuję na ciemną ścieżkę- wiem, że na jej końcu zastanę światło.


PortretWhere stories live. Discover now