Simon 8

205 13 3
                                    


  Jechaliśmy w ciszy. Trzymałem Ritę za rękę jak wtedy gdy mieliśmy pięć lat. W tamtych czasach prawie w ogóle jej nie puszczałem. Nie wiem czemu, ale szeptałem jej, że wszystko będzie dobrze. Robiłem to raczej dla siebie niż dla niej. Nie przerywała mi jednak pozwalając mi na to. Po dwóch godzinach jazdy stanęliśmy przed wielkim dwupiętrowym budynkiem. Pan Carter wyłączył silnik i oznajmił. 

  -Witam w Domu Brooklynskim inaczej nazywając w domu wariatów.

  Rita uśmiechnęła się blado, ja się na to nie wysiliłem. Byłem za słaby by zdać się na taki gest. Zawsze podziwiałem swoją siostrę za taką siłę. Cierpliwość  do mnie i w ogóle. Wysiedliśmy  z samochodu nadal trzymając się za ręce dopiero jak odbieraliśmy bagaże byliśmy zmuszeni je rozłączyć. Wyjąłem swoją torbę i instrumenty: gitarę i wiolonczele. Pomogłem Ricie z saksofonem, no cóż nie należał do najmniejszych. Gdy już się z tym uporaliśmy, ruszyliśmy w kierunku Domu. Gdy tylko przekroczyliśmy próg przywitał nas wielki posąg złotego faceta z głową ptaka o długim dziobie i wszechstronny hałas wydawany przez bawiące się w berka dzieci. Osobiście uwielbiam dzieci. Wiem co powiecie. Wielki buntownik, kapitan męskiej drużyny koszykówki, bad boy i play boy w jednym lubi dzieci?! No co ja poradzę? Zawsze mnie lubiły z wzajemnością. Popatrzyłem na siostrę i uśmiechnąłem się, była zafascynowana posągiem dopiero po chwili zwróciła uwagę na dzieciarnię i skrzywiła się. Nagle poczułam jak coś ciągnie mnie za nogawkę spodni. Spojrzałem w dół i ujrzałem jasnowłosą dziewczynkę z zaciekawionym spojrzeniem niebieskich oczu. była taka słodziutka!

  -Wezmies mnie na loncki? Bo Will jest balkiem i nie chcę zeby mnie złapał- Spytała sepleniąc słodko.

  Roześmiałem się. Odłożyłem bagaż i wziąłem malutką na ręce.

  -Powiedz księżniczko jak masz na imię?

  Ta leciutko się zarumieniła, ale odpowiedziała odważnie.

  -Mam na imię Lily i nie jestem ksieznicką!

 -  A kim w takim razie jesteś?- spytałem ciekawy

 -Spidel-menem!- powiedziała dumnie

  Znowu się roześmiałem za co dostałem po głowie jej małą rączką.

  Poczułem na ramieniu ciężką dłoń pana Cartera. Odwróciłem głowę. Był rozbawiony. Z zaciętą miną spojrzałem na niego.

  -Jakiś problem?- syknąłem tak nieprzyjaźnie że aż dostałem w ramię od siostry. Co ja poradzę? Ludzie najczęściej śmiali się z mojej miłości do dzieci. To był już odruch obronny.

  - Nie, skądże znowu? Nie miałem nic złego na myśli- powiedział na swoje usprawiedliwienie mężczyzna- po prostu się uśmiechnąłeś i to mnie cieszy. Musisz wiedzieć, że nie lubimy tutaj buntowników.

  Powiedział to wesoło ale w jego tonie wyczułem nutkę ostrzeżenia. Kiwnąłem poważnie głową. Nie zamierzałem mu sprawiać problemów. Chociaż by dlatego, że postanowił się nami zaopiekować. Taki ze mnie honorowy człek. Swój wzrok znowu skierowałem na dziewczynkę. Ta patrzyła na mnie poważnie i równie poważnym tonem oznajmiła.

  -Nie bądź nie miły dla wuja.

  -Przepraszam, już nie będę- odrzekłem ze skruchą. Nagle na schodach pojawiła się ciemnowłosa kobieta z sporym brzuchem i kubkiem jakiegoś ciepłego napoju w ręku. Gdy na mnie spojrzała roześmiała się.

  -Jak widzę już wpadłeś w sieć Lil-powiedziała miło. Nagle obok niej pojawił się Pan Carter.

  -Jak się czujesz kochanie? Coś cie boli? Nie powinnaś się przemęczać- mówił jak katarynka

  -Car! Ile razy mam ci powtarzać że ciąża to nie choroba?!- powiedziała trochę zirytowana kobieta- Za każdym razem to samo.

  -Co ja mam poradzić że się o ciebie martwię?- powiedział z skruchą. Kobieta spojrzała na niego łagodniejszym wzrokiem.

  -Rozumiem ale nie można we wszystkim przesadzać-mówiąc to cmoknęła go w policzek.- Może mnie wreszcie przedstawisz?

  -Co? A tak.-odwrócił się w naszą stroną-dzieci to jest moja żona Zyja, Zyja to są dzieci Blacktornów Simon i Rita.

  -Bardzo miło was widzieć-powiedziała uśmiechnięta.

  Ponieważ ja milczałem Rita wzięła na siebie obowiązek przywitania się za nas obojga.

  -Nam również jest miło. Jesteśmy niezmiernie wdzięczni za pomoc.

  -Och nie macie za co. Harry!- krzyknęła

  Zza jednych z wielu wychyliła się głowa chyba siedemnastolatka o czarnych włosach i ciemnej karnacji był podobny do Pana Cartera.

  -Tak, mamo?

  -Zaprowadź nowych do ich pokoi-oznajmiła kobieta.

  Harry skrzywił się lekko.

  - Nie może ktoś inny? Jestem zajęty-oznajmił.

  -Nie zajmiesz się tym później- powiedziała twardo. Ten przewrócił oczami zajrzał jeszcze do pokoju coś mówiąc i wyszedł z niego. Ubrany był w czarny podkoszulek z napisem SATAN IS MY SPIRIT ANIMAL na ramionach miał koszulę w kratę i jeansy(oczywiście na nogach) był boso. Dopiero teraz zauważyłem że na nosie ma okulary.

  Spojrzał na nas. Skinął głową i pokazał byśmy szli za nim. Przypomniałem sobie o Lily i chciałem ją odstawić ale dopiero teraz się skapnąłem że zasnęła. Zrezygnowany jedną ręką wziąłem torbę i gitarę. W tym momencie byłem wdzięczny, że nie zdjąłem z pleców wiolonczeli. Ruszyliśmy za Harrym na piętro. Było tam mnóstwo drzwi  i korytarzy. Pierwszą odstawił Ritę pomagając jej z bagażami. Gdy podziękowała spojrzała na mnie wzrokiem mówiącym "pogadamy później". Kiwnąłem głową na tyle na ile pozwalała mi śpiąca dziewczynka.

  Szedłem dalej za Harrym rozglądając się w końcu stanęliśmy przed jednym z wielu drzwi. Spojrzał na mnie i chyba dopiero teraz zobaczył Lily bo zrobił wielkie oczy spojrzałem na niego błagalnie. Nie to że coś zaczęła mi już ciążyć. Zrozumiał przekaz i chciał ją wziąć na ręce tak by jej nie budzić. Niestety przylepiła się jak rzep. Spojrzał na mnie przepraszająco i otworzył mi drzwi. Zrezygnowany pokręciłem głową i wszedłem do pokoju. Zanim mu się przyjrzałem spojrzałem jeszcze z wyrzutem na chłopaka na co on tylko wzruszył ramionami i uśmiechając się złośliwie przytknął palec do ust. W tej chwili miałem ochotę go uderzyć, ale ulotnił się szybko zamykając drzwi. Zrezygnowany zacząłem przyglądać się pokojowi odstawiając toboły. Pokój był duży. Ściany były czarne, ale że przez dwa duże okna wpadało mnóstwo światła pokój nie sprawiał wrażenia ponurego. Na środku stało wielkie łóżko z pościelą z płonącą gitarą. Po prawej stronie stała ciemna prosta, ale za to duża szafa. Tak jakby w drugiej części pokoju znajdowała się mini kuchnia. Nie chciało mi się chwilowo zwiedzać, więc po zdjęciu wiolonczeli usiadłem na łóżku chciałem odkleić od siebie dziewczynkę, ale ona na prawdę się do mnie przykleiła! Nie wiem czemu, ale przypomniał mi się film niesamowity spider-man, który swojego czasu oglądałem nałogowo. A konkretnie scena z bijatyką w metrze. Nie mając za bardzo co robić położyłem się na łóżku. Poczułem jak się odprężam i powoli odpływam. Mogę podsumować, że jak na jeden dzień było o dużo za dużo wrażeń.


###################################

jak tam moje mordeczki! Rozdział beznadziejny czy beznadziejny? Nistety muszę was zmartwić zamierzam napisać następny buahaahahhahaha Jestem zła ale i tak was lofciam CIAO!:3 

Bliźniaki[REMONT] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz