1. Żeby zrozumieć cierpienie... Wpierw musisz stać się jego częścią.

228 27 10
                                    

13.09.16

    Słońce zachodziło nad zatoką, gdy wreszcie udało mi się wyrwać na chwilę z domu. Usiadłem na przewróconym pniu drzewa, wpatrując w przejrzystą taflę wody. Na jej powierzchni migotało moje odbicie. Skupiłem na nim wzrok, jakbym chciał zauważyć jakieś zmiany. Jak zwykle – nic specjalnego. Błyszczące w blasku chowającego się za horyzontem słońca włosy i tak samo ciemne, zamglone oczy.
   Zamknąłem powieki wsłuchując się w cichy szum wody. Czułem się tutaj tak swobodnie – nikt nie zmuszał mnie do towarzystwa ludzi. Do sztucznych uśmiechów, do udawanej czułości, do okazywania uczuć. Byłem w swoim świecie, w krainie, z której nie chciałem wracać. Nie byłem w stanie logicznie tego wytłumaczyć. Towarzystwo ludzi, relacje, przyjaźń, te wszystkie cholernie trudne dla mnie pojęcia, to, czego uczymy się od dziecka.
   To wszystko przepadło gdzieś w moim umyśle.
To zdawało mi się takie obce, tak niedostępne dla kogoś tak... tak... dla mnie.
Poczułem łzy napływające do moich oczu. Znowu ta wizja. Płomienie obejmujące wszystko dookoła, ciepło ognia niemal dotykające mojej twarzy. Ten drażniący zapach dymu, śmiech, płacz, w końcu krzyk...
Mój telefon dzwonił już któryś raz w plecaku, jednak odbieranie go wydało się bezcelowe. Pewnie matka próbowała się ze mną skontaktować. Co zmieniłaby informacja o tym, gdzie jestem? Żyję. To musiało jej wystarczyć.
Chwiejnie wstałem i wyciągając mały przedmiot z czarnego, szkolnego plecaka podszedłem jeszcze bliżej wody. Podwinąłem rękawy bluzy na wysokość łokci i zanurzyłem ręce w wodzie, naprzemiennie ruszając nimi. Wyprostowałem palce i popatrzyłem na swoją wyciągniętą dłoń.
- Nie zrobisz tego znów? – wyszeptałem przyglądając się swoim nadgarstkom z ironicznym uśmiechem na twarzy.
- Dlaczego nie? – zapytałem sam siebie, wzruszając ramionami.
- Bo to złe – odparłem, śgimiejąc się i ocierając łzy z policzków jednocześnie.
- Właśnie dlatego to robię – westchnąłem – Bo to złe.
Zimny, metalowy przedmiot ściskany do tej pory w jednej z dłoni zabłysnął teraz srebrnym blaskiem odbijając promienie słońca.
- Tak, zrobię to. Zrobię to ponownie.
Zbliżyłem żyletkę do skóry i wykonałem lekkie nacięcie. Wiedziałem, jak bardzo to nielogiczne. Jakie absurdalnie głupie. Jednak naprawdę pomagało. Coraz śmielej, wykonywałem kolejne nacięcia, patrząc na sączącą się, czerwoną krew spływającą na ziemię. Nie chciałem nic sobie zrobić. To było tylko pozbycie się problemów. Wszystko, co mnie trapiło zdawało się wypływać z mojej duszy razem ze strużkami ciepłego, bordowego płynu.
Słońce zupełnie zniknęło za horyzontem, jakby ono samo bało się tej sytuacji.
- Och, nie bójcie się mnie – zaśmiałem się szyderczo, spoglądając na niebo – Jestem Nicodem – pomachałem dłonią w stronę błyszczących gwiazd – Chciałbym z Wami porozmawiać, ale chyba muszę już wracać. Zanim Oni znowu mnie odwiedzą...

-------------------

Oh, oto pierwszy rozdział mojego nowego opowiadania. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. W razie jakichkolwiek pytać piszcie w komentarzach.

~AnswerSilence

Schizofrenia|The world is scary, it only abnormal is normal.Where stories live. Discover now