Rozdział 32

3.3K 176 16
                                    

Nowy przyjaciel.

Jasne słońce drażniło moje oczy. Nie chciało mi się wygramolić z łóżka żeby je zasłonić, więc naciągnęłam kołdrę na twarz. Szybko tak nie poleżałam, gdyż pod grubą warstwą materiału było za gorąco. Odkryłam więc swoje ciało i leniwie zwlokłam się z łóżka. Chwyciłam pierwsze lepsze ubrania, weszłam do łazienki, by się ogarnąć, a po krótkim prysznicu ubrałam się. 

Z rana zawsze bolał mnie brzuch. Z głodu. Nienawidziłam tego z całego serca. Chciałam tak jak inni być najedzona z rana. Niestety ja musiałam być inna. 

Kiedy schodziłam po schodach, nogawki jeansów haczyły o bose stopy, więc je podwinęłam. Dalej odszukałam sporych rozmiarów kuchnię i zajrzałam do zawartości lodówki. Każdy mógłby się zdziwić po co wampirom tyle jedzenia. 

- Jest coś dobrego? - Usłyszałam za plecami i gwałtownie podskoczyłam uderzając o szklaną półkę z jogurtami.

- Boże, Hayley! - Złapałam się za serce. - Nie strasz mnie tak. 

Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie, po czym wyciągnęła dwa jogurty. Jeden z nich podała mnie.

- Nie wyglądają za dobrze ale są smaczne.

Otworzyłam wieko jednocześnie siadając przy wyspie kuchennej. Faktycznie. Jogurt swoją kolorystyką nie zachęcał do zjedzenia. Posłuchałam jednak wilczycy i spróbowałam. Nie był taki zły. Truskawki pomieszane z bananem i kiwi. Nie przepadałam za zielonym owocem ale tutaj był zjadliwy. 

Około dziesiątej rano wszyscy Pierwotni bracia wybyli. Rebekah miała pilnować Hayley, więc była zmuszona siedzieć w salonie i marudzić. Ja nie miałam żadnych obowiązków, więc postanowiłam wyjść i poznać tę potężną czarownicę. 

Na Bourbon Street nie było dużo ludzi. Była niedziela więc musieli być w domach. Pogoda z minuty na minutę coraz bardziej się psuła. Lubiłam deszcz i zachmurzenia. Ta pogoda sprawiała, że chciało mi się żyć. 

Poszłam dokładnie w wyznaczone miejsce. Pod kościół. Myślałam, że wszystko pójdzie mi jak z płatka. Nie przewidziałam jednak, że tutejszy ksiądz postanowi reaktywować kościół. Dwoje mężczyzn pomagało mu zebrać deski. Byłam zmuszona schować się za kamiennym domkiem i czekać. 

- No dalej - szepnęłam zniecierpliwiona. 

Przypomniało mi się, że mogę spróbować ich odstraszyć, na krótki czas. Tak bym mogła prześliznąć się na strych budynku. Rozejrzałam się po małym placyku. Musiałam znaleźć coś co narobiłoby trochę zamieszania.

- Drzwi, okna, krzyż...bingo! - powiedziałam do siebie. 

Poczekałam chwilkę, aż wynurzą się z kolejnymi deskami i wtedy użyłam zaklęcia lewitacji. Ogromny krzyż runął na ziemię. Mało brakowało, żeby nie stoczył się z górki. Tak jak myślałam. Wszyscy rzucili się, by go odratować. 

Przebiegłam szybko do wnętrza kościoła, który był duży. Chwilę zastanawiałam się, gdzie są schody, ale rzuciłam się na oślep. Kiedy je ujrzałam byłam cała w skowronkach. Ruszyłam na górę. Z każdym stopniem słyszałam coraz bardziej wyraźniejsze głosy. Jeden należał do Elijah, co mnie wcale nie zdziwiło, gdyż obiecał Davinie zaklęcia jego matki, drugi jak się spodziewałam należał do samej Daviny.

Podeszłam do otwartych drzwi i o mało co nie uderzyłam w coś wielkiego. 

- Elijah! - pisnęłam. 

- Co ty tu robisz? - Był zdziwiony, ale miał minę, jakby spodziewał się tego, że tutaj będę. 

- Kim jesteś?

Little WitchOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz