❝ Była ludzka ❞

858 119 22
                                    

Drogi Przyjacielu!

Nigdy nie wspominałem o tym, że niedaleko naszego domu były tory kolejowe. Właściwie nie wspominałem o wielu rzeczach – stawie, domu po drugiej jego stronie, łódce Torisa, lesie,  niedźwiedziach, cieście ze śliwkami, wyrozumiałości i szczęściu. O tym ostatnim próbuję mówić cały czas. Tłumaczę, opisuję, rozkładam na czynniki pierwsze, ale z pewnością go tutaj nie widać. Albo nie tyle nie widać, co Ty go nie widzisz. Wychodzi na to, że na końcu opowieści zawsze musi być widoczna puenta. Właśnie z tego powodu nie przepadam za epilogami. Psują całą przyjemność z dochodzenia.
Dlatego teraz, tuż przed epilogiem, ogłaszam Ci uroczyście, że niezależnie od tego jak przedstawiona będzie główna bohaterka tych wspomnień, mam zamiar mówić o szczęściu. Wspominać szczęście. To, którego nie doświadczyłem nigdy tak silnie jak u schyłku Imperium w tamtym domu. Ludzkiego szczęścia, prostego szczęścia, które jest tak codzienne, że trzeba pisać o nim książki.

      Stoję pod oknem. Południowe słońce razi mnie w oczy, ale jest niezwykle przyjemne. Lubię słońce. Jakaś kobieta głośno odchrząkuje. Ignoruję ją, ale kiedy chrząknięcie się powtarza, rzucam na nią okiem. Uporczywie się we mnie wpatruje. W jednej chwili dociera do mnie, że toruję wyjście.
      – Przepraszam! – Odsuwam się, zrobić dla niej przejście. – Bardzo panią przepraszam.
      Kobieta zaraz znika, a ja nadal czuję, jak serce wali mi w zawrotnym tempie. Znowu zrobiłem coś źle.
      Zerkam na ostatnie zdanie. Skreślam je zamaszystym ruchem.

Lubiliśmy chodzić po lesie. Uwielbialiśmy. Nawet nie wyobrażasz sobie, jaki jest nocą przerażający. Tchórz ze mnie, nie mogłem wręcz oddychać, kiedy szła przede mną i gałązki trzaskały pod jej butami. Mówiła, że las ją uspokaja, a gdy człowiekowi jest źle, powinien być jak najbliżej natury. Trochę odzwierciedlającej nasze uczucia, nasz niepokój, gdy wychodziliśmy, by nikt nas nie zauważył.

      Natalia zbiera z podłogi swoje myśli, bo tak człowiek wygląda tylko wtedy, gdy jest zagubiony. Nie wie, co powiedzieć. Spogląda to na mnie, to na staw i próbuje sklecić choćby jedno zdanie, żeby mnie przekonać.
      Mówię nie. Nie chcę, boję się. Ma tak odpychające blade palce. Próbuje złapać mnie za rękę.
      – Proszę, Raivis.
      Nie ufam jej. Boże, dobry Boże, nigdy w ciebie nie zwątpiłem. Pomocy.
      – Ktoś nas zauważy – szepcę. Natalia porywa się w moją stronę. Jest cała rozdygotana, jakby właśnie wyszła ze stawu i umierała z zimna. Drżące palce zaciska na moich nadgarstkach. Wbija we mnie uporczywe spojrzenie, którego nie potrafię znieść. Jakby wnikała gdzieś głęboko w moje myśli i chciała zrozumieć, czemu tak się boję.
      – Nikt! Obiecuję!

Gdybyś tylko wiedział, jak bardzo miałem ochotę zacząć płakać. Śmiała cokolwiek obiecywać? Najwidoczniej.

      – Tylko na chwilę! Raivis – błaga. – Musisz ze mną iść. – W kącikach oczu szklą się pierwsze łzy. Nigdy nie doprowadziłem nikogo do płaczu. Tak mi z tym źle, tak bardzo źle. Chcę zakopać się we własnej samotności, gdzie nikogo nie obchodzi, co myślę, jak się czuję, czy marzę, by wreszcie zasnąć, a może nadal oddychać. Tak mi było dobrze, kiedy nikt się mną nie przejmował. Nie trzeba było niczego obiecywać, zapewniać, przyrzekać. Być może było to swego rodzaju odsunięciem od krzywdzących słów, które w naszym domu padały z ust na każdym kroku. Zabawne, że wzbranialiśmy się przed tym, dni mijały na przeczesywaniu słowników w poszukiwaniu wyrafinowanych epitetów, a my nadal umieliśmy tylko się nawzajem krzywdzić. Och, jak bardzo chciałem być wtedy moim bratem. Przynosił mi swoją rosnącą obojętnością otuchy, że ja też kiedyś dam radę odczuć lakoniczność, która pozwoli mi zachować resztki wrażliwości szarganej przez słowa. Teraz żałuję, że najbardziej na świecie nie pragnąłem być wyłącznie sobą. Może zbyt naiwnym, smutnym, ale zawsze w jakimś ponurym sensie sobą.
      Patrzę Natalii w oczy.
      – Nie wiem, czy chcę wiedzieć, jak to jest umierać. – Cofam się, chcąc wyrwać dłonie z jej uścisku. – Panienko, proszę, miałem tu tylko przyjść na chwilę.
      Natalia nie płacze. Łzy po prostu same spływają po jej zapadłych policzkach. Mamrocze znów o cieście ze śliwkami. Spogląda w stronę stawu. Woda zamiera w bezruchu, cykady cichną. Uśmiecha się smutno.
      – Kiedy dziś jest tak pięknie...

Smutna kolekcjonerka scyzoryków » hetaliaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz