Noc była chłodna.
Bezchmurne, przyozdobione pasmami gwiazd niebo rozciągało się wysoko nad poruszanymi lekkim wiatrem wierzchołkami topól, rosnących dookoła niedużej kotlinki. Sama kotlinka, usiana pokrytymi rosą krzewami dzikiego bzu i licznymi kretowiskami, rozświetlona była roztańczonym światłem płonącego ogniska. Gdzieś w pobliżu, poza linią światła dał się słyszeć jeż szeleszczący wśród uschniętych liści, co chwilę zagłuszany trzaskiem płonących polan. Było chłodno jak na maj. Ze szczytu pobliskiej topoli odezwał się drozd, najwyraźniej nie przejmujący się nazbyt zimnem. Po chwili zawtórował mu drugi, po przeciwnej stronie kotliny.
Jedno z płonących polan trzasnęło donośnie i rozłupało się na dwie części. Wzrok mężczyzny siedzącego przy ognisku powędrował za wyrzuconymi iskrami, które niesione gorącym powietrzem zaczęły wznosić się ku niebu, aż utonęły w aksamitnej czerni nocy. Nieboskłon przecięła długa, biała wstęga, która prawie natychmiast zniknęła. Nie pierwsza i nie ostatnia tej nocy. Była bowiem Lid'Mas, co w języku ludzi oznacza Noc Płonącego Nieba. Noc spadających gwiazd, Noc Magii.
Według tego co twierdzą magowie Kręgu świat jest tej nocy wypełniony magią, powietrze zdaje się od niej aż wibrować, sami magowie są w stanie dokonać wielkich osiągnięć, Zasłona potrafi stać się bardzo cienka (co akurat dobrą wiadomością nie jest), dzieją się dziwa o jakich nikt nie słyszał, choć wszyscy o nich mówią, niektórzy dostrzegają znaki na niebie i ziemi, a ponoć nie są to jedynie spadające gwiazdy. Tak przynajmniej mówią, bo w tej kotlince prócz drących się drozdów i myszkującego w krzakach jeża nie było nic niezwykłego, a na pewno nic co można by było nazywać znakiem od Stwórcy, jakich zwykli doszukiwać się w Lid'Mas kaznodzieje Zakonu. Chyba że niepozorny jeż gotów jest znienacka wyskoczyć z zarośli z toporem i gromko rycząc pogalopować do ataku. To zdecydowanie byłoby zauważalnym znakiem od Stwórcy.
Mężczyzna podgarnął patykiem drewno w ognisku i owinął się szczelniej podróżnym płaszczem. Nie zapowiadało się nic nadzwyczajnego tej nocy, z czego się prawdę mówiąc cieszył. Tylko czemu jest tak pieruńsko zimno? Nie pamiętał drugiej tak chłodnej Lid'Mas, w poprzednich latach zawsze była zwiastunem nadchodzącego lata, ciepła i przyjemna, czego teraz nie można było o niej powiedzieć. Choć wciąż była piękna, z niebem rozświetlanym co chwilę jasnymi wstęgami.
Mężczyzna podrapał za uchem leżącego u jego boku ogara mabari, który przymykając oczy uniósł potężny łeb. W kotlince powinno być bezpiecznie przez noc. Leżała kawałek od głównego traktu, za niewielkim wzniesieniem, była niewidoczna z drogi, więc nie było zagrożenia ze strony ludzi - nocami nie podróżował nikt o przyjaznych zamiarach. Z dala od miast można było natrafić na zbrojne bandy przemierzające szlaki handlowe pod osłoną ciemności i poszukujące łatwego łupu w postaci karawan kupieckich zatrzymujących się na nocny spoczynek. Gdyby ktoś zbliżył się do kotlinki, pies natychmiast by go wyczuł, nie było się więc czego obawiać. Tym bardziej, jeżeli brać pod uwagę fakt, iż mężczyzna siedzący przy ognisku był Szarym Strażnikiem.
Ogień powoli przygasał, płomienie liżące zwęglone polanka zaczęły zapadać się coraz niżej w głąb paleniska. Strażnik podźwignął się na nogi, przeciągając obolałe plecy i dorzucił więcej drewna do ognia z małej sterty leżącej kawałek dalej. Podniósł leżący obok miecz w pochwie i odszedł kilka metrów od ogniska, wymijając skórzany namiot. Jego klacz, Siwka, była tam gdzie ją zostawił, przywiązana do uschniętego pnia i szczypiąca spokojnie trawę. Na jego widok uniosła łeb i zarżała cicho, przestępując z nogi na nogę. Strażnik pogładził ją po chrapach, po czym rozejrzawszy się wrócił niespiesznie do ogniska, siadając na rozłożonej derce.
CZYTASZ
Dragon Age: Podróż
FanfictionSzary Strażnik pozostawia wszystko za sobą i wyrusza w podróż, która ma doprowadzić go do tego co utracił.