1

91 16 6
                                    

Siedziałem w pokoju Anniki, trzymając w dłoniach stare bilety z koncertu Guns'n'roses, na którym byliśmy razem ponad rok temu. Nie mogłem uwierzyć, że je zachowała, wciśnięte między "Małego Księcia" i "Stowarzyszenie Umarłych Poetów". Sentymentalizm nie był w jej stylu.
Obróciłem bilety. Jeden z nich był lekko pogięty, a pod datą znajdował się refren "You could be mine" napisany moim charakterem pisma. To idealnie ją opisywało.
Wcale nie chciałem siedzieć w tym pokoju, chociaż ból po jej odejściu już i tak nie mógł być większy. Pan Larsson poprosił mnie jednak o uporządkowanie książek przed oddaniem ich do miejskiej biblioteki - on i cała reszta miasteczka uważali, że Annika już nie wróci.
Ale czym różniło się to jej odejście od wszystkich innych?
Fakt, brakowało jej już trzy miesiące, podczas gdy zwykle wytrzymywała jedynie kilka tygodni.
Fakt, rozdała praktycznie wszystkie swoje rzeczy oprócz zawartości biblioteczki stojącej w rogu jej pokoju.
Fakt, nie zostawiła listu i nie zdradziła nikomu ze swoich przyjaciół co się z nią dzieje.
Ale to jeszcze nic nie znaczyło, mogła mieć ważne sprawy do załatwienia. Zawsze miała dużo rzeczy ważniejszych ode mnie.
Gdy wracała, przyczepiała mi w nocy do szyby liść paproci, a rano czekała na progu mojego domu. To był nasz rytuał. Kim ja właściwie dla niej byłem?
Moje okno pozostawało wciąż irytująco puste i błyszczące, bo z braku innych zajęć myłem je codziennie.
Ale jako jedyny z mieszkańców byłem pewny, że wróci.
Przecież zawsze wracała, żeby później odejść jeszcze boleśniej.

Wyszedłem z jej domu z pudłem książek, które oddałem bibliotekarce zdziwionej moją małomównością. Już zamknąłem się w moim własnym świecie, czekając aż wróci, jak dziecko czekające na Świętego Mikołaja. Nie miałem nic przeciwko temu, żeby mnie raniła, jeśli w zamian dostałem choć kilka chwil w jej towarzystwie.

GhostWhere stories live. Discover now