1

117 8 0
                                    

Czy jestem szczęśliwy?

Było to właściwie jedyne pytanie, które zadawał sobie Luke siedząc w pustym mieszkaniu, uczestnicząc w zajęciach na uczelni, która wbrew pozorom nie była spełnieniem jego marzeń, jedząc, budząc się w środku nocy czy chociażby biorąc kąpiel. Zmarszczył oczy i przybliżył się nieco do mokrego płótna, kreśląc gałęzie drzewa odrobinę dokładniej. Intensywny zapach terpentyny drapał go w nosie, ale palce brudne od szaro- brązowej farby nie były zachęcającą alternatywą dla pozbycia się swędzenia. Oczywiście, że zapomniał kupić bezzapachowej, dlatego zmuszony ostatecznym terminem oddania pracy, z komody w rogu wygrzebał jeszcze butelkę terpentyny ostatniej szansy.


- Luke, słyszysz mnie?

- Oczywiście.

- Odpowiesz zatem na moje pytanie?


Jesień powoli dobiegała końca i nadchodził okres w roku, którego chłopak szczerze nie cierpiał. W kamiennicy, będącej jego tymczasowym domem na czas studiów właściciel uwielbiał przykręcać grzejniki, cały czas strasząc podwyższeniem rachunków. Nie wiadomo do końca, czy Luke nadal tkwił na trzecim piętrze tego rozpadającego się niemal budynku przez ograniczające go fundusze czy też, dlatego, że nienawidził zmian. Oprócz niego rezydowało tu tylko małżeństwo przed czterdziestką i samotna, starsza Pani mieszkająca mieszkanie niżej. Z kolei piętro wyżej znajdował się pusty loft, który właściciel właśnie kończył remontować i lada chwila miał oddać pod wynajem. Chłopak nie czuł się jednak w tym środowisku samotny, potrafił odnaleźć nić porozumienia z każdym, z mieszkańców starej kamiennicy.


- Co to zmieni?

- Być może znajdziesz usprawiedliwienie.- kobieta z długopisem w dłoni usiadła wygodniej, podnosząc do góry jedną brew, jakby dumna z siebie, znalazła doskonałą odpowiedź.

- Dla?

- Dla tego co się wydarzyło.


Za oknem promienie zachodzącego słońca kładły się leniwie na dachach samochodów i dywanach ze złoto- brązowych liści. O tej porze dnia świat dla Hemmingsa błyszczał ciepłym blaskiem. Urok ten, w zależności od pory roku trwał od kilku minut do godziny, gdzie chłopak czuł na sobie łaskę otaczającego go świata. Westchnął głęboko i podchodząc do okna poczuł wibrujący w kieszeni telefon.

- No?

- Cześć chłopie!- przywitał się entuzjastycznie głos po drugiej stronie.- Dodzwonić się do ciebie to istny cud.

- Byłem zajęty. Coś się stało?

- Nie, nie. Wszystko w porządku. Może bym dziś wpadł, hmm? Jestem tutaj w pobliżu i mam do zmarnowania kilka godzin.

- O-okej. Do zobaczenia. Zamówię coś na wynos.

- No pewnie. Na razie.

Luke uwielbiał Ashtona. Znali się od przedszkola i nie bez kilku początkowych sprzeczek „za dzieciaka", przyjaźnili się właściwie od tamtego czasu. Ashton dopełniał Hemmingsa i na odwrót. Kiedy ten miał problemy ze zrozumieniem równań z matematyki, drugi niemal natychmiast pojawiał się u niego w domu, zaopatrzony w niezdrowe jedzenie i gotowy do pomocy. Z kolei, kiedy Ash musiał wykonać jakiś rysunek na zajęcia w szkole średniej oddawał ten obowiązek Lukowi. Nie chodziło wyłącznie o wzajemną pomoc tych dwóch, ale o zdecydowanie głębszą relację, niż miał Hemmings z kimkolwiek innym. Ci dwaj zwyczajnie czuli się świetnie w swoim towarzystwie i potrafili odczytać swoje myśli bez używania słów. Tylko Ash zawsze trochę za szybko jeździł...

sane; mukeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz