5

34 4 0
                                    

- Dlaczego akurat żółty?- spytał Michael, bawiąc się kosmykami włosów młodszego chłopaka.

Oboje siedzieli na dachu kamiennicy, gdzie kilka miesięcy temu zamontowali antenę, aby na strychu wynajmowanym przez Clifforda można było odbierać kablówkę. To miejsce nie byłoby szczególne gdyby nie to, iż potrzebowali nadać czemuś głębszy sens. Obojgu brakowało czegoś co miałoby jakieś drugie dno. Czegoś, co nie byłoby po prostu kubkiem, książką lub tak jak tutaj zwyczajnym dachem maleńkiej kamiennicy w Londynie, a czymś do czego mogliby wracać w myślach, wiedząc że właśnie to jest ich specjalne miejsce, że kiedy wszytko inne zacznie obracać się w popiół będą mogli tu przyjść i spróbować znów przywrócić wszystko do porządku.

- Bo żółty jest utożsamiany ze szczęściem.

- Nie rozumiem. To przecież nadal farba. Równie dobrze mogłaby być zielona.- stwierdził Michael, mrużąc oczy od wschodzącego słońca.

- Zielony to nadzieja. On desperacko potrzebował czegoś co mogłoby go uszczęśliwić.

- Wiec postanowił ze zje farbę. Oczywiście, że to ma sens.

- Nie wszystko zawsze musi mieć sens, Michael.- głos młodszego chłopaka przybrał barwę moralizatorską, jakby rodzic tłumaczył swojemu dziecku coś, co dla niego jest zupełnie jasne i oczywiste.


- Później poszedłem na Uniwersytet. Na kierunek, na który uczęszczał Ash. Nawet... nawet jego nauczyciele czasami zamiast nazywać mnie Luke, mówili na mnie Ashton.

- W porządku. Jak nazywał się ten Uniwersytet?

- Ash... Nie pamiętam.- zmarszczył oczy, w których pojawił się strach, jakby właśnie miał zmierzyć się z czymś ogromnie przerażającym.- Wynająłem mieszkanie. Niedaleko. Żeby Ashton miał do mnie bliżej, żeby nie musiał... jechać tak szybko.


Właśnie wschodziło słońce i przedzierało się przez szarości pozostałe jeszcze po chłodnej nocy. Pomarańczowe oraz różowe nici spowiły niebo, a chłopcy siedzący na dachu nieco mocniej okryli się kocem. Antena, która przyczyniła się do zawiązania ich znajomości pobłyskiwała lekko metaliczną szarością w świetle nadchodzącego poranka. Chłodne palce Luke'a wędrowały po ręce Michaela, kreśląc na niej wzory. Czerwonowłosy znał je doskonale, ponieważ Luke zdawał się wykonywać je zawsze w dokładnie takiej samej sekwencji. Ta chwila, którą teraz dzielili składała się z tysiąca maleńkich elementów, mających znaczenie tylko dla tej dwójki. Nie potrafili wytłumaczyć znaczenia poszczególnych spojrzeń, uśmiechów czy ruchów wykonanych w palącej potrzebie bliskości. I nie musieli, ponieważ teraz byli tu tylko oni i tak już miało pozostać. 

sane; mukeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz