10 maja

10 0 0
                                    

Siedziałam ze spuszczoną głową na krześle w gabinecie dyrektora i wcale, a wcale nie zwracałam uwagi na to co mówi do mnie dyrektor Smith. Zamiast tego podziwiałam podłogę, bardzo starą podłogę i chyba dawno nie mytą.
-Słuchasz mnie? - ocknęłam się kiedy dotarł do mnie sens słów Smith'a.

Podniosłam głowę i spojrzałam na starego dyrektora, no dobra, nie tak starego. Westchnął ciężko i pokręcił zrezygnowany głową.

Głowa mnie boli...

-Tyle razy mówiłem, żebyś nie zasypiała na lekcjach, Lano. Twoje oceny są coraz gorsze, a średnia spada. Ja rozumiem, że chorujesz, ale jeżeli dalej tak pójdzie to nie zdasz do następnej klasy. - na wzmiankę o nie przejściu do następnej klasy skrzywiłam się nieznacznie. Jakoś nie mogłam sobie wybrazić siebie, która wałkuje ten sam materiał. Przeżywałabym wszystko drugi raz!

-Wezmę się w garść, obiecuję. - zapewniłam, choć dobrze wiedziałam, że i tak nie dotrzymam tej 'obietnicy'.

-Jesteś naprawdę zdolna i ambitna, wiem to. Po prostu jesteś zbyt leniwa i nie wierzysz w siebie, Lano. - uśmiechnął się lekko i poprawił się na krześle, które zaskrzypiało.

Ja nie wierzę w siebie?
Żarty!

-Lekcje już dawno sie zaczęły, panie Smith. - wstałam powoli z niewygodnego krzesła i śmiało mogłam stwierdzić, iż stanie jest lepsze, od siedzenia na tym przestarzałym krześle.
-Oczywiście, zmykaj na lekcje! - ocknął się z zamyśleń.

To co ja teraz mam za lekcje?

-Aaa, wie pan może gdzie mam teraz lekcje? - zapytałam z trudem. Przekrzywiłam głowę na bok, a dyrektor spojrzał na mnie rozbawiony.
-Sala 109, matematyka.
-Jasne, dzięki. - zamknęłam szybko drzwi i skierowałam się do sali 109, w której miałam matematykę.

Bez pukania wparowałam do klasy, bo po co pukać?

Nauczycielka spojrzała na mnie surowo i wybałuszyła wzrok, jakby chciała znaleźć we mnie jak najwięcej wad.
-A gdzie to się było, Moore? - babka znana jest z tego, że każdego woła po nazwisku.

Po nazwisku jak po pysku, c'nie?

-U dyrektora, ale jestem, więc może pani kontynuować. - machnęłam ręką i usiadłam w trzeciej ławce w środkowym rzędzie.

Szuje pozajmowały ostatnie ławki.

Z ziewnięciem opadłam na twarde krzesło, które niebezpiecznie się zachwiało i spadło z hukiem, a ja z nim. Usłyszałam zduszone śmiechy klasy, ale nikt nie pomógł mi wstać.

-Japierdole, ja to mam jebane szczęście. - mruknęłam do siebie, a klasa zaczęła powoli się uspokajać.

-Moor, słownictwo! - zagrzmiała babka od matematyki.
-Moja dupa... - jęknęłam boleśnie i zachichotałam - sama nie wiem z czego.
-I jeszcze się śmieje. - pani potrała się o czoło i westchnęła głęboko.

***~***
Wychodziłam ze szkoły, kiedy usłyszałam za sobą wołanie. Odwróciłam się i zobaczyłam Ericke.

A ta tu, do czego?
Nie mam chumoru, spać mi się chce.

Podeszła do mnie i niemal od razu wręczyła mi książki. Strasznie ciężkie książki.
-A to mi do czego? - zagadnęłam, a dziewczyna rozszerzyła oczy i przejechała sobie ręką po twarzy.

-Oh, mamy projekt na biologię, nie mów, że zapomniałaś! - racja, chodzimy do tej samej klasy i czasem razem rozmawiamy, ale o żadnym projekcie nie słyszałam.

-Mamy przedstawić model komórki. - wycedziła zirytowana, a ja rozdziawiłam usta.

No tak, TEN projekt!

-Trzeba było tak od razu, a nie z jakimiś książkami mi przyłazisz. Co ja, chodząca encyklopedia jestem? - ruszyłam dalej, a Ericka za mną.

-Czasem naprawdę mnie zadziwiasz swoim usposobieniem. - mruknęła do siebie, lecz zignorowałam. -Tu masz wszystkie książki na ten temat.

-I? - ciągnęłam.

-I mas się wszystkiego nauczyć, bo to TY będziesz przedstawiać naszą komórkę. - wycelowała we mnie palcem.

-Powaliło cię, nigdy! - oburzyłam się jak nigdy, czemu to JA mam stać na środku klasy i paplać o jakiejś komórce?!

Ale... miałam wziąć się za naukę.

-Jutro po lekcjach się umówimy, a ty poczytaj sobie. - uśmiechnęła się i podeszła do Ericka, który stał obok swojego starego samochodu. Nazywałam go gratem, bo to granatowy opel z wgniecomym bokiem. Łypnęłam na nich wzrokiem i z podręcznikach przekroczyłam mury szkoły - więzienia dla nieletnich.

***~***
Weszłam do domu i z hukiem odłożyłam torbę szkolną.
-Wróciłam! - zawołałam, a na korytarzu zjawiła się mama w okularach przeciwsłonecznych.

Czyżby kryzys wieku średniego?

O nie, mnie też to czeka!

-Te okulary chronią xię przed blaskiem mojej zajebistości? - zagadnęłam i oparłam się o ścianę nonszalancko.

-Do samochodu, jedziemy na badania.
-Jestem zmęczona i chce mi się spać i wogóle... - marudziłam i jęczałam, by tylko móc położyć się do łóżka.

-Dalej, bo się spóźnimy! - krzyknęła zza drzwi. Westchnęłam i zamknęłam dom na klucz.

Nie chce...

Wsiadłam do czerwonego samochodu, którego tak bardzo nie lubiłam. To tutaj zwymiotowałam po koncercie, na który się uparłam, żeby pójść.

***~***
Mierzyłam babkę, która siedziała obok mnie. Otyła blondyna z gburowatym dzieckiem. Mama trzymała moje lewe ramię, żebym czasem nie wyrwała się do tego bachora.

Bachor, a nie dziecko!

Chciałam podejść do niego i się z nim ponawić, lubię dzieci. No więc, bawiliśmy się - ja kolorowałam, a Felix zajadał się cukierkami z plastikowej miseczki, ktora była DLA WSZYSTKICH. Sięgnęłam po jednego cukierka, a żmija jedna mnie ugryzła!
(Podobno go ząb bolał)
Jeszcze jego matka nazwała mnie barbarzyńcą!

Drzwi gabinetu otworzyły się z lekkim skrzypnięciem, a w nich pojawiła się lekarka o przenikających spojrzeniu.

-Lana Moore. - zawołała. Wstałam wraz z mamą i zanim zniknęła me gabinecie - wytknęłam temu dzieciakowi język, na co ten zmarszczył śmiesznie nos.

-Proszę usiąść.

******************
Dopisał mi chumor i z tego taki rozdział. Następny bedzie poważniejszy :)

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Dec 28, 2016 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

301 DaysOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz