Rozdział 5.

2.8K 220 18
                                    

Następnego dnia obudziłam się z lekko bolącą głową, ale nie było to spowodowane alkoholem, bo nie wypiłam go za dużo. Głośna muzyka i tańce też robią swoje. Wstałam z łóżka, narzuciłam na siebie szlafrok i od razu wyszłam z pokoju. Słyszałam jak Heather krzątała się po nich i więc od razu się tam udałam. Przywitałam się z kobietą i od razu wzięłam kubek kawy siadając przy stole.
- Późno wczoraj wróciłaś - rzuciła Heather przy śniadaniu.
- Tak, ale dziewczyny odprowadziły mnie pod same drzwi więc nie wracałam sama. Chyba cię nie obudziłam? - wystraszyłam się trochę.
- Nie - uśmiechnęła się - Wiesz, że mam lekki sen. Usłyszałam tylko jak wchodzisz, to wszystko - dodała - Dobrze się bawiłaś?
- Wyszalałam się za wszystkie czasu - zaśmiałam się cicho - Było fajnie.
- Mam nadzieję, że nie masz wielkiego kaca. Dzisiaj musimy zacząć przygotowania do ślubu pana Malika - spojrzała na mnie znad swojego kubka z herbatą - Dzisiaj tylko załatwimy wzory zaproszeń. Jutro zawieziesz je panu Malikowi, a on omówi wszystko z panną młodą, a ja w tym czasie poszukam oczojebnych różowych kwiatów, o które tak bardzo prosi panna młoda.
- Ciociu! - o mało nie zaktrztusiłam się kawą, kiedy wypowiedziała ostatnie zdanie. Ona tylko spojrzała sie na mnie dziwnie i wzruszyła ramionami.
- Dziewczyna jest naprawdę denerwująca - odparła - "Myśli pani, że żółte będą pasować? A może lepiej czerwone? Nie, chyba jednak wolę ostry róż" - cytowała kobieta. Nie mogłam powstrzymać śmiechu - To jest ten typ kobiety, która potrafi zmieniać zdanie dosłownie co minutę więc czeka nas naprawdę sporo pracy - dodała.
- Jestem tu, by ci pomóc i dobrze o tym wiesz - uśmiechnęłam się ciepło.

W ciągu dwóch i pół godziny obeszłyśmy co najmniej osiem sklepów i trzy drukarnie, które miały w sprzedaży ślubne zaproszenia. Niestety w żadnych z tych pobliskich nie było nic, co mogłoby zainteresować państwa młodych. Heather zdawała sobie z tego sprawę dlatego postanowiła wyjechać niego bardziej w głąb Londynu.
- Kochanie, może skoczysz po kawę, a ja zamówię nam kierowcę? - poprosiła ciocia. Bez wahania zgodziłam się i ruszyłam do pobliskiej kawiarni.

Nie zwróciłam nawet uwagi, że byłyśmy w pobliżu biura pana Malika więc nieco się zdziwiłam, gdy stojąc w kolejce zauważyłam jak wchodzi do kawiarni. Zobaczył mnieniemal od razu i parę sekund później stał za mną.
- Pan tutaj? - uśmiechnęłam się.
- Heavenly... - odwzajemnił mój gest - Wczoraj przebolałem to, że mówiłaś do mnie "per pan", ale prosiłem, byś mówiła mi po imieniu.
- Nie mogę - odparłam po prostu - Pracuję dla pana - wyjaśniłam od razu i w końcu nadeszła moja kolej. Złożyłam wiec zamówienie i cierpliwie czekałam, aż je otrzymam.
- A gdybyśmy uznali, że jednak... Jak to ujęłaś, nie pracujesz dla mnie. Dalej zwracałabyś się do mnie "per pan"? - zapytał, opierając się o ladę.
- Nie poznalibyśmy się, gdybym dla pana nie pracowała - odparłam z uśmiechem - Dziękuję! - zwróciłam się do kelnerki i przyjmując swoje zamówienie zapłaciłam i skierowałam się w stronę wyjścia - Do zobaczenia, panie Malik - rzuciłam jeszcze i wyszłam.

Godzinę później w końcu znalazłyśmy z Heather idealną drukarnię, która mogłaby sprostać oczekiwaniom państwa młodych. Zadowolona wybierała różne wzory i czcionki, a ja tylko doradzałam jej jakie ewentualnie mogłyby się im spodobać.
W drukarni spędziłyśmy pół godziny. Nadszedł czas na ozdoby do kościoła. Bez problemu znalazłyśmy jeden z lepszych sklepow w mieście. Heather od razu dała mi jeden aparat i trzymając drugi nakazała mi fotografować to, co mogłoby wpasować się w gusta panny młodej.
Byłam w stanie zrozumieć to, że bciala mieć unikalny styl, jeśli chodzi o ślub, ale w głowie nie mieściło mi się to, co wymyśliła. No ale cóż... My byłyśmy tylko od przygotowywania i ewentualnego doradzania w tych sprawach więc nie do nas należało ostateczne zdanie.

Po skończonej na ten dzień pracy wróciłyśmy do domu. Byłam bardzo zmęczona, a głowa nie przestawała boleć od rana więc postanowiłam się położyć. Tylko na godzinkę.
Taki miałam plan. Jednak gdy prawie zasypiałam, usłyszałam donośny dźwięk mojego telefonu, który bardzo mnie wystraszył. W końcu miałam go koło poduszki i Byłam na wpół przytomna. Z początku myślałam, że to Gwen, ale ona pewnie odsypiała wczorajszą noc, albo już odwoziła Zoe na lotnisko. Już nie byłam pewna, jakie miała plany na ten dzień.
Wzdychając, podniosłam głowę i sięgnęłam po telefon. Numer był nieznany jednak postanowiłam dowiedzieć się, kto śmiał przerywać mój odpoczynek.
- Halo - rzuciłam po odebraniu połączenia.
- Cześć, Heavenly - usłyszałam znajomy głos i aż podniosłam się donpozycji siedzącej ze zdziwienia.
- Pan Malik? - spytałam. Dla pewności.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam?
- O co chodzi?
- Mam parę pytań odnośnie ślubu - odparł i brzmiał naprawdę wiarygodnie więc zapytałam dlaczego nie zadzwoni z tym do Heather. W końcu to głównie ona jest odpowiedzialna za to wszystko - Wolałbym porozmawiać z toba zanim skontaktuję się z twoją ciocią - odparł - Za pół godziny u Barney'a?
Nie widziałam sensu, by mu odmówić się tylko zgodziłam się i zakończyłam połączenie. Pierwsza myśl, jaka naszła mnie zaraz po tej rozmowie to: skąd miał on mój numer. Druga to: dlaczego właśnie ja miałam mu pomóc a nie na przykład Gwen, hociaz wciąż byłam zdania, że w sprawie ślubu powinien kontaktować się z Heather. A trzecią myślą było to, dlaczego nie mógł poczekać z tym do następnego dnia. Przecież wiedział, że i tak odwiedzę go w biurze.

Chcąc nie chcąc wstałam z lozka i narzuciłam ciepłą bluzę na plecy. Na dole ciocia zapytała dokąd się wybieram, skoro miałam aie przespać. Odparłam tylko, że dzwonił znajomy i chciał się ze mną spotkać. Nie mówiłam o kogo ani o co chodziło, bo w sumie sama tego nie wiedziałam. Pożegnałam się i wyszłam.

Gdy tylko przekroczyłam próg baru Barney'a, od razu zauważyłam John'a. Siedział za ladą ze spuszczoną głową, jakby czytał jakąś gazetę, jak to miał w zwyczaju, ale co chwila kontrolne podnosił głowę, w razie jakby ktoś go potrzebował. Pana Malika nigdzie nie było.
- Heavenly! - zawołał radośnie Barney kiedy mnie zauważył. Uśmiechnęłam się tylko i bez wahania podeszłam do baru.
- Cześć, wujku. Jak się masz? - zapytałam, witając się z nim szybkim całusem w brodaty policzek. Usiadłam na stołku i przyglądałam mu się z uśmiechem - Wybacz, że nie przyszłam wcześniej, ale musiałam pomóc Heather - dodałam. Właściwie to kompletnie wypadło mi z głowy, że miałam go odwiedzić. Byłam zbyt zmęczona, by o tym pamiętać - Zaraz mam się tu spotkać ze znajomym więc też długo nie porozmawiamy, ale obiecuję, że jutrzejszy wieczór spędzę tylko z tobą - rzuciłam szybko. W odpowiedzi machnął ręką.
- Kochanie! Ja cię wcale nie zmuszam do spędzania ze mną czasu - uśmiechnął się - Cieszę sie, że mogę cię zobaczyć nawet na pięć minut - dodał, a uśmiech nie schodził z jego twarzy. Chwilę później jego wzrok powędrował za mną, skinął głową w tamtą stronę - To chyba twój znajomy - odparł. Faktycznie. Pan Malik stał w drzwiach i rozglądał się zapewne w poszukiwaniu mnie.
- Porozmawiamy później - zwróciłam się do John'a i wstałam ze stołka, kierując się od razu w stronę stojącego bruneta. Wyglądał zupełnie inaczej niż zwykle. Ubrany był w luźne spodnie, a na górze miał bluzę z kapturem. Oddychał szybko i wyglądało na to, że biegł.
- Panie Malik - podeszłam do niego - W czym mogę panu pomóc? - zapytałam od razu.
- Oh, jesteś jeszcze - uśmiechnął się szeroko - Myślałem, że się spóźnię i ciebie już nie będzie.
- Sama przyszłam dopiero niedawno.
Podeszliśmy do wolnego stolika. Kątem oka spostrzegłam, że John uważnie nam się przyglądał.
- Miał pan jakieś pytania związane ze ślubem, dlaczego nie zadzwonił pan z tym do Heather? - zapytałam.
- Nie mam żadnych pytań o ślub - odparł poważnie, ale z uśmiechem - Chciałem cię tylko zobaczyć...

----------
Chciałabym wam podziękować za gwiazdki pod ostatnimi rozdziałami. Bałam się, że historia nie przypadnie wam do gustu, a jednak znalazło się parę osóbek, co bardzo mnie cieszy.
Następny rozdział pojawi się najwcześniej w środę wieczorem.
Do napisania!
L.

Ślub Milionera / Z.M /Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz