1.

133 7 3
                                    

Niecałe sześć lat później.

Czemu znowu ja mam być tym pieprzonym wabikiem?, myślał Mako idąc Podgórną od strony Grudziądzkiej. Za nim biegły... Wróć, toczyły się dwa jeżanty. Wiedział, że za nimi w bezpiecznej odległości trzyma się Lydia, chociaż zastanawiał się, czy znowu na cięciwie jej łuku zamiast strzały, spoczywa maczeta. Uśmiechnął się w duchu, wspominając nieudany strzał. Mimo wszystko nie zwolnił kroku, bo wiedział, że jeśli teraz jeżanty go dogonią nie ma szans. Jako wabik został wyposażony tylko w dwa noże, jeden do rzucania, drugi do walki wręcz. Normalnie miałby swój typowy sprzęt, ale teraz musiał mieć jak najmniejszy balast.
Dochodząc do Wiązowej zobaczył Hope, idącą od strony Legionów. Była od niego oddalona o jakieś trzydzieści metrów, co oznaczało, że zmieściła się idealnie w czasie. Skręcił w Ogrodową, gdy ich odległość między sobą zmniejszyła się do piętnastu metrów, a parę sekund późnej dołączyła do Lydii. Jeszcze gdzieś niedaleko powinien się chować Ślepy. Ukrywał się w ruinach budynków mieszkalnych po wschodniej stronie ulicy, tak jak ustalili.
Plan był ułożony już od samego początku łowów. Jeden wabik, dwie osoby za mutantami i jedna z boku zabezpieczająca resztę. Wiązało się z tym pewne ryzyko, ponieważ na skręcie prowadzącym na tył szkoły był schowany łuk. Polegało to na tym, że wabik po dojściu do łuku, rzuca nożem w pierwszego, bliższego jeżanta. Od razu po tym dwie osoby z tyłu wypuszczają strzały w tego drugiego. Następnie wabik bierze łuk i atakuje mutanty. Ślepy się nie wychylał, był zabezpieczeniem, jakby coś poszło nie tak. Robili tak od trzech lat i zawsze działo.
Po zabiciu mutków wzięli mięso i wrócili do szkoły. Dziś mijały dokładnie cztery lata od dnia, w którym zginęli dwaj kompani. Tamtego dnia, ta dwójka wyszła bez masek na zewnątrz, mówiąc, że nie ma już tyle toksyn w powietrzu. Akurat wtedy przyszła zawierucha, miotająca masą pyłu, dusząc ich i tnąc ich ciała na kawałki.
Nagle ktoś zapukał do drzwi wejścia głównego. Ślepy otworzył i zaprosił człowieka do środka. Był to kurier, którego tutaj dawno nie było. Wszyscy mówili, że w dzielnicy Mokre już nikt nie mieszka oprócz mutków, ale był jeden człowiek, właśnie ten kurier, który zawsze lubił tu przychodzić. Mokre to dla wszystkich naprawdę daleko od starówki, więc mówiono na niego Daleki.
- Co tam w wielkim świecie? - Mako zaczął rozmowę.
- Nie najlepiej. - odpowiedział Daleki i, widząc, że nikt nie chcę mu przerwać, kontynuował. - Wszyscy teraz gadają o jakiejś maszynie, która może zbawić świat... - przerwał, wiedząc już, jak to się potoczy. - Jak was znam, to zaraz ruszcie jej szukać.
- Nic nas tu nie trzyma, - potwierdziła Hope - więc czemu nie?
- Jesteście moimi jedynymi klientami w tak dalekiej okolicy. - załamał się kurier.
- Podobno w Muzycznej jest jakaś grupka osób, którym się nie wiedzie aż tak dobrze jak nam. - pocieszyła go Lydia.
- Serio?
- Nie, wiesz tak sobie wymyśliłam historyjkę.
Daleki był od nich tylko o rok młodszy i jeszcze wiedział, co to sarkazm. Uśmiechnął się pod nosem.
- Masz jeszcze jakieś wiadomości? - dopytał Mako.
- W Gdańsku jest przewodnik, który mógłby wam pomóc z wyprawą. Nic więcej się nie dzieje. Oprócz coraz to dziwniejszych mutków wychodzących zza Wisły. - zmarkotniał Daleki.
- Czyli? - odezwał się Ślepy.
- Ostatnio pojawiło się takie małe gówno wielkości pięści, które wbija się w ciało, potem wślizguje się do środka, pływa w ciele jak w basenie, a gdy dochodzi do mózgu, przeżera go na wylot. - obrzydził się kurier.
- Bym zapomniał. Ile Ci płacimy? - spytał Mako.
Daleki był ich dobrym przyjacielem. Nigdy nie brał dużo, ale zawsze pamiętali, żeby mu zapłacić.
- Nic. - zaskoczył ich kurier. - Skoro się wybieracie na wyprawę, to chcę, żebyście byli dobrze przygotowani.
- To weź chociaż łom i dwie włócznie. - naciskała Lydia.
- Fakt, nie używamy ich. - dopowiedział Ślepy.
- No dobrze. - odpuścił szybko, bo wiedział, że z nimi to nie ma się co kłócić.
Pożegnali kuriera, który od razu ruszył w stronę Muzycznej. Gdy już stracili go z oczu wrócili do środka, pomyśleli, żeby zacząć się pakować.
- No ludzie. Jutro wielki dzień. - radośnie powiedział Mako.

TORUŃ GŁÓWNYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz