– Chyba przestało już padać, nie? – Daleki chciał już powoli ruszać.
– Wolę poczekać jeszcze jakąś godzinę. – powiedział Mako. – To, że nie pada nie oznacza, że nie jest mokro.
No i w końcu wyszło na to, że siedzieli coś koło dwóch godzin, bo Daleki się trochę przestraszył. Kiedy już chcieli wychodzić, drzwi się zacięły, a dokładniej ruszyły się tylko o kilka centymetrów.
– No to zajebiście. – powiedziała Lydia. – Co teraz?
– Łom by się przydał. -– powiedział Mako.
– Może będzie w jakiejś szafce. – Dalekiemu robiło się duszno. Na szukaniu zeszło im kolejne piętnaście minut, a łomu nie znaleźli. W końcu wzięli jakąś metalową półkę, włożyli w szparę między progiem, a drzwiami i razem pchnęli (półka była dość długa). Drzwi odsunęły się na tyle, że mogli się, z lekkim trudem, przecisnąć. Przy wejściu do sklepu minęli jeszcze ciało, lub raczej to co z niego zostało, czyli żebra z czymś, co pewnie było pozostałościami po płucach.
– Kolejny, który nie zdążył przed deszczem. – Mako przeskoczył "ciało", jak gdyby nigdy nic. Inni przeszli, patrząc na trupa z obrzydzeniem.
–I ty możesz tak spokojnie na to patrzeć? – Hope spytała Mako.
– Kluczem jest to, żeby nie patrzeć. – odpowiedział z uśmieszkiem.
Zaczęli iść na południe. Po dojściu do ulicy Kościuszki skręcili w prawo kierując się do Grudziądzkiej. Kierowali się w stronę Cinema City. Przez piętnaście minut szli w kompletnej ciszy. Wszystko wokół też było niesamowicie cicho. Ich oddechy można by było usłyszeć z odległości kilkunastu metrów bez mocniejszego wsłuchiwania się.
Mijając kino i resztę dawnych sklepów doszli do ronda i trochę zwolnili tempo.
– Myślicie, że gdzie będziemy jechać po dojeździe do Gdańska? – Mako zrównał prędkość kroku z innymi.
– Raczej gdzieś za granicę. – odpowiedziała Lydia. – Nie sądzę, żeby w Polsce tworzyli maszynę mająca zbawić świat.
– Ja tam myślę, że najpierw do Warszawy. – wtrącił Ślepy. – Bo pewnie w Gdańsku lotnisko nie działa.
– No cóż. Póki nie dojdziemy to się nie dowiemy. – powiedziała Hope.
Nagle usłyszeli krzyk od strony cmentarza. Jednak krzyk brzmiał jakby ktoś się przestraszył, a nie jakby ten ktoś własne umierał. Woleli jednak sprawdzić. Truchtem pokierowali się w stronę cmentarza. Raz na jakiś czas słyszeli krzyki tej samej osoby, ale z czasem robiły się słabsze. Powodem jednak było to, że dziewczyna (ton krzyków był bardzo wysoki, więc raczej nie był to mężczyzna) była coraz bardziej zmęczona. Uciekała.
– Chyba musimy przyspieszyć – zaproponował Mako. – Chociaż jeśli dziewczyna będzie tak dalej krzyczeć, to zwróci na siebie uwagę całej pobliskich zwierzyny.
Mimo, że cmentarz był dość duży, było widać wszystko. Dziewczyna faktycznie zaczynała zwalniać, a goniło coś wyglądającego jak duży pająk na czterech nogach. Byli zbyt daleko, żeby trafić w mutanta. Poza tym tamta dwójka ruszała się bardzo nieprzewidywalnie. Zaczęli biec, inaczej dziewczyny nie uratują. Cześć wujku, powiedział w myślach Mako i zmówił modlitwę w biegu. Gdy wszyscy dobiegli, wyjęli łuki. Celowali w odwłok, odczekali chwilę i strzelili jednocześnie. Strzały wylądowały tuż obok siebie, tworząc jedną większą dziurę z której trysnął bezbarwny płyn, a pająk zaczął powoli zwalniał, aż w końcu padł. Teraz wyglądał na mniejszego.
– Dziękuję bardzo. – powiedziała dziewczynka.
– Nie powiem, że nie ma za co, bo bym skłamał. – uśmiechnął się Ślepy.
– Skąd jesteś? – Hope schyliła się trochę, żeby mieć głowę podobnym poziomie co ona.
– Szkoła Podstawowa nr 13. – odpowiedziała dość sztywno i bez namysłu.
– Odprowadzimy Cię do szkoły, ale następnym razem pamiętaj, żeby się tak nie oddalać samej, dobrze? – powiedział ciepłym głosem Mako.
– Dobrze. – dziewczynkę ledwo co było słychać.
– A jednak potrafisz być miły – Hope uśmiechnęła się pod nosem.
– Każdy potrafi. – Mako złapał dziewczynkę za rękę i ruszyli. Dochodząc do Kraszewskiego skręcili w prawo, Ślepy zwolnił tempo i zrównał się z Dalekim i dziewczynami, zostawiając Mako z przodu.
– Myślicie, że byłby dobrym tatą? – zagadał do reszty.
– Ja tam nie znam go wystarczająco dobrze, więc się nie wypowiadam. – Daleki zastanawiał się nad tym, dlaczego taka mała dziewczynka była sama tak daleko od schronu.
– Mógłby być nawet dobrym, – Hope zaczęła. – gdyby nie wojna. Przez nią zrobił się trochę nieczuły i nijaki.
– W sumie, to sam zawsze mówił, że jest tylko "szarym człowiekiem" – Lydia uśmiechnęła się na wspomnienie dawnych czasów.
– Nie do końca to miałam na myśli, ale masz racje – Hope przyznała jej rację i wszyscy cicho się zaśmiali.
– Co to za obgadywanie mnie za moimi własnymi plecami? – Mako z uśmiechem odwrócił się. – Za chwilę będziemy.
Wchodząc na ulicę Jana Matejki zatrzymali się widząc trójkę ludzi stojących przy placu zabaw. Mężczyznę i kobietę w wieku średnim oraz dziewczynę, która miała z dwadzieścia lat. Wszyscy stali jak słupy soli oprócz małej dziewczynki. Podbiegła do ludzi przy placu i przytuliła. Rodzice (bo tyle można było wywnioskować z tej całej sytuacji) rozpłakali się mówiąc dziewczynce, żeby nigdy już tak nie robiła. Mako i reszta grupy już mieli iść, ale zostali zatrzymani.
– Dziękujemy bardzo za uratowanie córki. – powiedziała matka. – Nawet nie wiecie jak wdzięczni wam jesteśmy.
– Dobiazg. – Lydia odpowiedziała z uśmiechem.
– Jest może coś co możemy da was zrobić? – zapytała siostra (?).
– Gdybyście tylko mogli nas przenocować, to bylibyśmy wdzięczni. – Mako uprzedził wszystkich z odpowiedzią.
– Da się zrobić. – odpowiedział z uśmiechem matka.
– Co w sumie taka mała dziewczynka robiła sama na cmentarzu? – Hope już od początku rozmowy wstrzymywała się z tym pytaniem.
– Sama? – starsza dziewczyna wyglądała na bardzo zdziwioną, ale też troszkę szczęśliwą.
– Znaleźliśmy ją samą uciekającą przed gigantycznym pająkiem, czy czymś tego typu. – powiedział Ślepy.
– Mirai wychodziła z facetem, bo chcieli odwiedzić grób pewnej osoby. – wytłumaczyła dziewczyna.
– Bardzo ładne imię. – uśmiechnął się Mako. – Czyli wierzycie, że coś jeszcze może ocalić ten świat?
– Skąd ten (bardzo trafiony) pomysł?! – cała trójka krzyknęła jednocześnie.
– "Mirai" to z japońskiego "przyszłość", więc łatwo było się domyślić. Anime robi swoje. Albo raczej robiło – zachichotał Mako przeciągając się.
– Późno się robi. – zauważyła Hope. – Powinniśmy ruszać do szkoły.
– Skąd w ogóle jesteście? – zapytała matka.
– Z Zespołu Szkół nr 24. – odpowiedział Ślepy.
– Ale w takim razie dlaczego jesteście tutaj? – ojciec był niesamowicie zdziwiony.
– Idziemy szukać maszyny, która ma zbawić ludzkość. – Daleki w końcu się odezwał.
– Dobra, zaraz będzie ciemno. Możemy ruszać? – Lydia ziewnęła. – Przepraszam.
– Jeszcze jedno. – Mako zwrócił się do starszej dziewczyny. – Dlaczego wyglądałaś jakby Cię cieszyło to, że tamten facet nie wrócił?
– Ostatnio bardzo się do mnie kleił, a jakiś tydzień temu rozpoczął próby podglądania mnie pod prysznicem. – dziewczyna, na wskutek wspomnienia, odruchowo zakryła się rękoma.
– Przepraszam, że pytałem. – Mako nie chciał drążyć tematu. – Lepiej ruszajmy.
Po drodze jeszcze wymienili się imionami. Okazało się, że mężczyznę i kobietę nazywano po prostu Ojciec i Matka, a n starszą dziewczynę wołano Fregile i była siostrą Mirai.
– Serio jesteś krucha? – Lydia i Hope zrównały prędkość chodu z dziewczyną.
– Raczej nie. To przez to, że jak byłam mała, to mi się zawsze ciasteczka kruszyły, gdy próbowałam je zjeść. – Fregile odpowiedziała i wszyscy wybuchli śmiechem.
CZYTASZ
TORUŃ GŁÓWNY
Ficção CientíficaRok 2024, sześć lat po wojnie nuklearnej, Toruń. Ludzie żyją w budynkach szkolnych, a na zewnątrz wychodzą gdy tego naprawdę trzeba. Aktualna fauna i flora jest zbyt niebezpieczna mimo, że bomba atomowa wybuchła w Bydgoszczy. Mako i jego przyjaciele...