-1-

191 38 14
                                    


Już w chwili, w której otworzyłem drzwi uderzył mnie mocny zapach tytoniu. Skrzywiłem się, jednak postanowiłem to ukryć, by zrobić lepsze wrażenie. Przekroczyłem próg.

Być może ta chwila zawahania uratowała moją twarz, bo jakieś pół sekundy później koło nosa przeleciała mi rzutka. Ten psychopata miał tarczę do rzutek tuż koło drzwi! Powinienem już wtedy się domyślić z jakim typem człowieka mam do czynienia, jednak w tamtej chwili jedyne co zrobiłem, to szybki unik. Gdyby to dobrze rozegrać, uciekłbym i nie musiałbym zapierdzielać w korpo do usranych dni. Wtedy jednak z jakiegoś powodu uznałem, że jednak warto zaryzykować dla pracy.

-D-dzień dobry, przepraszam za spóźnienie... - Przyjąłem skruszoną postawę i poluzowałem minimalnie krawat. Drżącego głosu nie musiałem imitować i to bynajmniej nie ze stresu związanego z rozmową, która mnie czekała. Nadal mi biło serce po wcześniejszym.

-I bardzo dobrze, że pan przeprasza, panie Jones. Czterdzieści pięć minut czekania to dość długi okres czasu, wie pan? Nawet nie zdaje sobie pan sprawy, ile rzeczy można w tym czasie zrobić. Cóż, zapewne wiedziałby pan, gdyby pracował pan w takim miejscu jak to. Zrobił pan świetne wrażenie jak na początek. - Głos mojego prawie-szefa wręcz ociekał szyderstwem. Miałem wrażenie, że podkreśla on słowo "pan", by tylko zaznaczyć, jak bardzo na nie nie zasługuję, bo jestem tylko dzieciakiem, który przyszedł błagać o zatrudnienie. A wiele takich było. - Proszę usiąść.

-Tak jest. - Zmusiłem się do odpowiedzi. Dopiero teraz gdy usiadłem naprzeciwko niego mogłem mu się lepiej przyjrzeć. Zawsze wyobrażałem sobie mojego przyszłego szefa jako potężnej postury, siwiejącego już lekko, lecz trzymającego klasę człowieka. Natomiast teraz siedziałem naprzeciwko wątłej postury blondyna z niezbyt starannie ułożonymi włosami. Z zaskoczeniem zauważyłem, że wygląda jakby był w podobnym wieku do mnie, jednak było to mało możliwe, będąc szczerym. Ja byłem świeżo po studiach, a on już zdążył zająć dobrą funkcję w potężnej firmie. Przecież ci z góry nie pozwoliliby kierować komuś niedoświadczonemu. Na pewno długo się szkolił w przesłuchiwaniu nowych, bo groźne spojrzenia miał wyćwiczone idealnie. Po prostu czułem jak te zielone oczy wbijają mnie w krzesło i nie pozwalają nawet na nutkę szyderstwa w stronę brwi, które są nad nimi. Hm, jak się teraz tak nad tym zastanawiam, to może jest to po prostu forma obrony? Przecież nie wierzę, że nikt nigdy wcześniej nie wyśmiał tych krzaczastych gąsienic...

Tymczasem mężczyzna zajął się przeglądaniem papierów przed nim.

-Może przejdźmy od razu do konkretów. Nie pozwólmy by ten incydent przekreślił całe pana życie. - W tym momencie spróbował mi uświadomić jak wiele bym stracił. - Rzuciłem okiem na pana CV. Miałem wystarczająco dużo czasu, by się z nim zapoznać. - A w tym miejscu dał mi do zrozumienia, że już za późno. - Chyba, że chce pan odpowiedzieć na klasyczne pytania, takie jak "Dlaczego chce pan pracować dla Scott&Evelyn Company?"

Do tej pory nie skupiałem się na tym co do mnie mówi, bo zauważyłem, że ma dziwny akcent i rzuciłem okiem na tabliczkę z imieniem na biurku. Arthur Kirkland. Nazwiska nigdy nie widziałem, nie mogłem stwierdzić skąd jest, a sam nie potrafiłem odgadnąć. Przez Nowy Jork przewijają się ludzie z całego świata.

W każdym razie usłyszałem tylko końcówkę.

-Myślę, że praca w tak powszechnie szanowanej firmie otworzy mi wiele możliwości. Pozwoli mi rozwijać się w wielu dziedzinach-

-Oczywiście. Miałem przyjemność rozmawiać juz z pana znajomym. Twierdził, że można na panu polegać.

-Tak jest... - Co prawda mi przerwał, ale wiedziałem, że pije do mojego spóźnienia.

-Podobno studiował pan archeologię. Co sprawiło, że znalazł się pan tutaj? - Widziałem ten wredny uśmieszek. Z późniejszego doświadczenia wiem, że rzadko się uśmiecha. A jeśli już, to jest to uśmiech tego typu.

-Rekonstrukcję i wizualizację dziedzictwa kulturowego - zaznaczyłem. Ale by odpowiedzieć na pytanie już się nie odważyłem. Po raz kolejny ktoś wyśmiał moje marzenie. Komukolwiek o tym mówiłem, nikt nie traktował mnie poważnie. Również tu.

Zacisnąłem rękę i spuściłem wzrok.

-Proszę przyjść jutro o 7. I tym razem się nie spóźnić.

Otworzyłem usta ze zdziwieniem. Mężczyzna podniósł się z miejsca i zaczął porządkować papiery z biurka. Widząc, że nawet się nie ruszyłem westchnął .

-Mamy wolne miejsce i pilnie potrzebujemy więcej osób, bo nie wyrabiamy z robotą. A Toris za ciebie ręczy, więc nie widzę problemu, by cię wziąć na próbuję. Najwyżej skończysz pracę jeszcze w okresie próbnym.

A potem po prostu wyszedł zostawiając mnie samego. Nie bardzo kontaktując wyszedłem z biura, pożegnałem się z biuściastą sekretarką i wróciłem do domu.

[APH] DeadlineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz