Rozdział 1.

37 0 0
                                    

- Wiem - odparł, ściskając buteleczkę w swoich grubych palcach. - Ale to jest warte każdej ceny.



- To idziemy? - Mike zamarł z ręką na klamce. - Wszyscy już są.

- Jasne. - Sky chwycił kurtkę i ruszył do drzwi. - Czym przyjechałeś?

- Fordem - ucieszył się Mike. - Brat wyjechał na dwa tygodnie do Niemiec. Więc teraz mogę sobie trochę pośmigać jego bryką.

Mike odpalił silnik, docisnął pedał gazu i ruszyli na piskach. Choć Sky posiadał samochód, to jeszcze nie miał okazji się nim przejechać. Osiemnaście lat kończył dopiero za trzy miesiące. Co prawda, robił już kurs na prawo jazdy, więc potrafił odróżnić sprzęgło od hamulca, ale bał się jeździć bez prawka. Nie było by za pięknie, gdyby gliny przyłapały go na jeździe bez uprawnień.

Po kwadransie podjechali pod dom Heather. Wystawiała huczną imprezkę z okazji jej słodkich osiemnastych urodzin. Sama Heather była jak mdły cukierek. Wiecznie wszystko ją cieszyło, śmiała się nawet, gdy Sky opowiadał o śmierci swojego psa. I wtedy ten dureń na motorze wjechał prosto na głowę Mohera. Na chwilę zwolnił, żeby nie stracić równowagi, ale potem zaraz przyspieszył. I tyle go widziałem. - To musiało zabawnie wyglądać, chichotała Heather. Idiotka. Ale jej imprezy były całkiem spoko, więc przymykał oko na to, że była kretynką.

Gdy tylko przekroczył próg domu, od razu wszyscy rzucili się w jego stronę:

- Hej, Sky! Nareszcie jesteś! - ktoś wołał.

- Fajne ciuchy, Sky!

- Stary! Dawno cię nie widziałem! - darł się ktoś inny. - Pamiętasz, że wisisz mi dwie dychy?

Ciężko było zgadnąć, kto co mówił.

- O, witaj Sky! - zatrzepotała Heather, biorąc go pod ramię. - Już myślałam, że nie zaszczycisz mojej skromnej imprezy! - zaśmiała się, jakby powiedziała coś zabawnego. - Muszę cię przedstawić kilku koleżankom. Bardzo o to prosiły, jak tylko pokazałam im twoje zdjęcia.

- No, super. - uwolniłem się spod jej ręki. - Może innym razem. - Złapałem Mika za T-shirt. - Mamy z Mikiem coś do załatwienia z kilkoma osobami, więc...

- Już mnie zostawiasz? - udała smutną. - Ale poświęcisz mi potem kilka chwil? - Zatrzepotała rzęsami, zaśmiała się i zginęła w tłumie.

Sky dotarł we właściwym momencie imprezy, już się nieźle rozkręcała, ale ludzie jeszcze nie byli tak pijani, by wymiotować. Z Mikiem dołączyli do stolika, przy którym grano w butelkę.

- Znowu ja! - zawołał wesoło Cris. - Monica, ty to chyba ukartowałaś? - Podniósł do ust kieliszek wódki i przełknął na raz. Był już nieźle zalany, więc nawet się nie skrzywił.

- Hej, Sky! - zawołała jakaś dziewczyna. Ciekawe było, że nie kojarzył połowy osób, które się z nim witały. - Zagraj z nami!

Zaraz potem wychyliła swój kieliszek, kiedy butelka zatrzymała się na niej.

- A może zagramy w butelkę... - czknęła - ...z rozbieraniem? Co ty na to?

Zauważył, że kilka dziewczyn zwróciło wzrok w jego stronę. Nie wstydził się tego, co skrywał pod koszulką. Siłownia cztery razy w tygodniu, dużo wody i dieta ryżowa dawały efekty. Jeśli te laski chcą striptizu, to źle trafiły.

- Nie dziś! - mrugnął do niej. - Ale chętnie popatrzę, jak wy się rozbieracie.

Trzy dziewczyny, które grały w pijaną butelkę, zaśmiały się, wypiły po kieliszku i wróciły do gry.

Impreza toczyła się w najlepsze. Ktoś podał mu do ręki kubek z zakrapianym ponczem. Z drugiej strony domu Heather znajdował się szeroki basen, z którego wszyscy śmiało korzystali. Sky popijał poncz, przyglądając się wygłupom kumpli, pluskających się w chlorowanej wodzie.

- A ty nie pływasz? - Cleo stanęła obok niego.

Nareszcie jakieś fajne towarzystwo, pomyślał. Cleo miała dziewiętnaście lat, bardzo zielone oczy i fajne cycki. Nawet mu się podobała. Ale niczego jej nie sugerował, mógł przebierać w dziewczynach, jak w menu restauracji.

- A ty? Dlaczego nie zamoczysz majtek? - Nie patrzył na nią. - Może za mało wypiłaś?

- Jestem trzeźwa. - odparła, niezrażona jego słowami. - Nie piję.

- A może dokończysz mój poncz? - podał jej kubek. - Możesz udawać, że nie ma w nim wódki. W domu powiesz, że grzecznie nic nie piłaś. A że ktoś podał ci sok z prądem, to już nie twoja wina.

- W sumie. - zastanowiła się. - Może i racja.

Podniosła kubek do ust, kiedy ktoś na nich wpadł, wylewając cały poncz na trawnik.

- Kevin! - fuknęła Cleo. - Patrz jak leziesz!

- Sorki. - Było widać, że za dużo wypił. - Wyskoczyliście jak spod ziemi, gołąbeczki. - Zaśmiał się głupio i ruszył dalej.

- Nie zwracaj na niego uwagi. - skwitowała.

- Pójdziemy gdzieś? - zapytał Sky, znacząco unosząc brew. - Tylko we dwoje.

Wzięła go za rękę i poprowadziła wprost do jednej z sypialni na piętrze. Przekręciła klucz w zamku i zdjęła bluzkę. W tej chwili Sky pomyślał, że życie jest piękne.


Moises dziwił się, dlaczego musieli spotykać się akurat w lesie. Nie dość, że szedł pieszo jakieś trzy kilometry, to jeszcze złapał po drodze dwa kleszcze i pewnie boreliozę w gratisie. Już z daleka go zobaczył. Miał czarną szatę i maskę gazową na twarzy. Moises nie zadawał pytań, robił tylko to, co rozkazał mu wysoki mężczyzna. Wiedział, że czeka go wielka nagroda, którą właśnie szedł odebrać.

- Masz? - zapytał z przejęciem, gdy stanął przed Redo.

Redo trzymał w ręce małą buteleczkę. Podniósł ją na wysokość oczu Moisesa i obrócił w dłoniach. Na rękach miał czarne gumowe rękawiczki.

- Wypijesz to dziś kwadrans przed północą. - podał mu fiolkę. - Zadbałem by twój zamiennik dostał swoją porcję eliksiru.

- Na pewno zadziała? - zmartwił się Moises.

- Zadziała. - padła beznamiętna odpowiedź. - Jednak - przestrzegł - pamiętaj o cenie swojej decyzji. Nie będzie odwrotu.

- Wiem. - odparł, ściskając buteleczkę w swoich grubych palcach. - Ale to jest warte każdej ceny.


Po drugiej stronie siebieWhere stories live. Discover now