prolog

77 2 0
                                    

Przeskakuję z kamienia na kamień. Brodzę po kostki w rzece. Biegnę pomiędzy drzewami o zielonych liściach. Uśmiecham się gdy czuję dobrze sobie znany ból łydek. Moje gołe stopy depczą świeżą trawę i łamią małe gałązki. Zatrzymuję się na występie skalnym. Siadam na jego końcu i macham w powietrzu nogami. Chłodny wiatr owiewa moją twarz, a ja wciągam świeże górskie powietrze w nozdrza. Dla takich chwil warto żyć -myślę w duchu i zaczynam cicho nucić piosenkę, której nauczyła mnie mama.

Po pół godzinie wstaję i postanawiam wracać do domu, choć wcale nie mam na to ochoty. Kiedy będę szła przez miasto znowu będę musiała przyglądać się dzieciom, błagającym o bochenek chleba, kobietom bitym przez tak zwanych Strażników Pokoju, których nazywamy potocznie Hienami, mężczyzn załamanych, tym że nie mają z czego utrzymać rodzin. Ściska mnie w żołądku na myśl o tym, że pewnie znów jakiś mieszkaniec naszego miasta został dzisiaj chłostany bądź zabity na placu przed domem prezydenta, który i tak w naszej wiosce nie ma nic do powiedzenia. Muszę przejść przez to piekło by znaleźć się w moim domu. Modlę się by moi rodzice byli cali i zdrowi.

Ostatni raz spoglądam w przepaść i odwracam się twarzą do lasu. Czuję, że coś jest nie tak. Nie widzę, żadnego zagrożenia, jednak mój instynkt podpowiada mi żebym uciekała. Włoski na ciele stają mi dęba. Słyszę cichy i niebezpieczny pomruk jakiegoś dużego zwierzęcia. Wyciągam nóż zza pasa i rozglądam się na wszystkie strony. Przeszywa mnie zimny, nieprzyjemny dreszcz kiedy dostrzegam zbliżającą się do mnie pumę. Zdaję sobie sprawę, że jestem w pułapce. Za mną jest przepaść, przede mną głodny drapieżnik. Nie mam gdzie uciec. Nigdy nie zastanawiałam się jak umrę, jednak nie mam ochoty zostać pożartą przez wielkiego kota. Wyciągam ręce na wysokość barków, trzymając jednocześnie lewą dłonią nóż myśliwski. Puma patrz na mnie swoimi hipnotyzującymi oczami, gotowa do ataku. Kolana się pode mną uginają ze strachu. Zwierzę pokonuje dzielącą nas odległość kilkoma susami. Czuję się jakby ktoś zwolnił czas. Dokładnie widzę każdy ruch chodzącej śmierci. Kiedy ogromny kot skacze, zdaję sobie sprawę, że nie mam szans ujść z życiem. Spodziewam się rozdzierającego bólu, ten jednak nie następuję. Przede mną pojawia się wysoki, dobrze umięśniony mężczyzna, który swoim mieczem rozciął z prędkością światła drapieżnika na pół. Puma padła i nie wydobyła już z siebie żadnego dźwięku. Ja żyję. Nie umarłam. On mnie uratował. Ręce zaczynają mi się trząść. Kim jest ten facet? Kto jest w stanie jednym ciosem zabić tak potężne zwierzę?

Mężczyzna odwraca się do mnie twarzą, którą zasłania mu duży kaptur dobrze dopasowanego, skórzanego płaszcza. Schował swój miecz do pochwy na plecach. Widzę tylko jego niesymetryczny uśmiech zza cienia kaptura.

-Kim jesteś? -Pytam słabym głosem.

-Nazywam Akamaru. Jestem twoim strażnikiem. -Odpowiada nieznajomy. -Twoi przodkowie wysłali mnie bym cię chronił.

-Chronił, przed czym? -Pytam zdziwiona.

-Przed tymi, którzy czyhają na twoje życie. A uwierz mi jest ich wielu. 

Zagubiony SzamanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz