1.

91 12 69
                                    

Bawiłam się moim identyfikatorem wolontariuszki, kiedy czekałam przed gabinetem dyrektora tego przyprawiającego o ciarki miejsca. Śmiechy dzieciaków, które wydawały się niczym nie przejmować rozchodziły się po całym kilkupiętrowym budynku. 

- Panno Oliwio... - usłyszałam cichy ale ciepły i przyjemny głos grubszego pana, stojącego w dębowych drzwiach. Były to chyba jedyne brązowe drzwi w tym budynku. - Proszę bardzo, oto zaświadczenie o zaczęciu pracy wolontariackiej w naszym hospicjum. Możesz już dziś iść na piętro do pielęgniarek. Jedna z pań na pewno oprowadzi cię po szpitalu i powie o tym co możesz robić z dzieciakami. Mam nadzieję, że wprowadzisz na ich buzie trochę szczęścia. Powodzenia. 

Posłał mi ciepły uśmiech i poklepał po plecach. Pewnie był renomowanym lekarzem po studiach ale nie wytrzymał presji zawodu i grzeje teraz tyłek w tym Gdyńskim hospicjum. Mimo wszystko wydawał się być miły. Nie znałam go nawet odrobinę, jednak lubiłam sobie tworzyć historię o ludziach i myśleć jakie mają życie. Piotr Kubiak. Może pana Piotra zdradza żona, on nic o tym nie wie i wieczorami, kiedy wraca zmęczony po pracy, oczekuje zobaczyć żonę w tym fikuśnym wdzianku jakie kupił jej ostatniej soboty. Jednak jej pod pretekstem pracy znów nie ma w domu. A na prawdę? Puszcza się w hotelu z jakimś Jakubem. Ah, życie jest przewrotne.

Stop Oliwia. Zbyt bardzo się stresujesz. 

Kiedy przemierzałam długi korytarz dokładnie rozglądałam się po pomieszczeniach. Po prawo kuchnia, skąd dochodziły cudowne zapachy.  Zaraz obok wielka jadalnia, w końcu dzieciaki gdzieś muszą się pomieścić. Po drugiej stronie kilka pokoi z lekami, poradnia psychologiczna, obok barek z kilkoma automatami i miłą panią za ladą sprzedająca ciasta. Na końcu długie schody prowadzone w górę. Za zawiłymi poręczami, rozpoczynający się ciąg niebieskich krzesełek poustawianych na przeciwko wejścia do obszernych sal. To pewnie sale tych biednych dzieciaków. W przerwie między krzesełkami pokój gospodarczy, pewnie sprzątaczek. Kawałek dalej otwarte drzwi z niebieską tabliczką na nich. "Bawialnia". To stąd dochodziły śmiechy i piski dzieciaków i donośne karcenia pielęgniarek. To dobrze, że dzieci miały się gdzie pobawić i pograć ze znajomymi ze szpitalnych łóżek. Na samym końcu korytarza duże, dzielone na dwa drzwi z wyraźnie napisaną tabliczką. "Pokój pielęgniarek" zaraz obok "pokoju lekarzy". Nie mogli wymyślić bardziej zabawnych, zmuszających do uśmiechu nazw? Na przykład "Pokój którego należy się strzec" albo "Nie wchodź bo piguły piją kawkę"? Dorośli nie rozumieli dzieci, powinni wykrzesać z siebie choć odrobinę wyobraźni i kolorów. 

Zapukałam niepewnie w drzwi do pokoju piguł. Nah, nigdy nie lubiłam pielęgniarek w szpitalach czy sanatoriach w których byłam lub robiłam za wolontariuszkę. Poprawiłam blond włosy i słysząc "proszę" pchnęłam białe drzwi. Umm w środku miały całkiem przytulnie. Fioletowy pokój z dużym stołem na którym stało mnóstwo kubków przy których siedziały te młodsze i te starsze panie, dookoła kilka biurek z komputerami, automat z kawą, czajnik, mały barek, a na ścianach dużo tablic korkowych z wykresami, przeróżnymi planami i dyżurami. Coś na styl pokoju nauczycielskiego w szkołach. Jednak od tego miejsca bił większy chłód niż od tamtych. Może to od tych białych fartuchów, lub oschłych min pań zajmujących ten pokój. 

- Jestem z wolontariatu. Pan Piotr kazał mi porozmawiać z którąś z pań na temat zakresu moich obowiązków. - powiedziałam wciąż rozglądając się po pomieszczeniu. Czwórka kobiet w środku spojrzała się na mnie, jednak żadna nie raczyła nic powiedzieć. 

- Weronika idź ty. - rzuciła ta z najwredniejszą miną. Ewa Strych. Z tego co udało mi się dostrzec na jej plakietce. 

Młoda kobieta oderwała wzrok znad papierów i z miłym uśmiechem ruszyła w moją stronę. Dopiero kiedy drzwi od pokoju się zamknęły podała mi rękę i ciepło przywitała. Była młoda, na oko coś koło 28 lat. Ładna brunetka, z zielonymi, dużymi oczyma. Z tego co zdążyłam zauważyć miała na palcu obrączkę. Nie ma się co dziwić, wydawała się być na prawdę niezła. 

- Więc... Będziesz pomagała nam w tym szpitalu? To bardzo ciężka robota, życzę ci powodzenia. - uśmiechnęła się do mnie szczerze, a ja przełknęłam głośno ślinę. Nie byłam przekonana co do przychodzenia tutaj, okropnie się bałam. - Tak na prawdę, to jesteś potrzebna tylko do zabaw i rozmów z dzieciakami. Mamy tu sprzątaczki od sprzątania, od leków i pomocy zdrowotnych jesteśmy my, czy lekarze. Brakuje nam tutaj  jednak takiej osoby, która porozmawia z dziećmi i uda jej się wdać na ich twarz promyk radości. Mam nadzieję, że będziesz tym naszym wybawieniem i choć troszkę ci się to uda. 

Mruknęłam cicho na tak. Byłam przygnębiona samym nastrojem panującym w tym miejscu mimo, że śmiechy sprawiały wrażenie najweselszego budynku w całej Gdyni. Ale ja wiedziałam, że tak nie było. Wiedziałam, że te biedne dzieciaki zmagają się z wieloma problemami, że płaczą w nocy kiedy są same i że tak na prawdę nie chcą umierać. 

Kiedy przechodziliśmy od sali do sali mogłam w spokoju do nich zajrzeć. Były duże, to prawda. Na śnieżnobiałych salach były doskonale wpasowane kolorowe paski i kółka, które wraz z obrazami dodawały trochę koloru w życiu w tym sterylnym budynku. Niektóre sale były puste, a dzieci z nich biegały po korytarzach. Większość była łysa, zapewne przez leki i chemie, które otrzymywały aby wydłużyć ich życie. Część miała dziwne przebarwienia na skórze, a pozostałe miały na sobie dziwne, specjalne ciuchy i opatrunki. Mimo ich radości był to przerażający widok. Widzieć tak młodych ludzi, bez możliwości wyzdrowienia, u schyłku życia. W tamtym momencie czułam, że słabnę. Nie docierała do mnie nawet połowa słów pielęgniarki Weroniki. 

Zadziwiające było to jak mało było tutaj dorosłych. Spotkałam jak dotąd tylko kilku rodziców siedzących przy swoich pociechach. Jednak kiedy już byli, starali się śmiać z nimi i sprawić aby ostatnie chwile ich dzieci były piękne. Tak bardzo im współczułam. Nigdy nie chciałabym być w takiej sytuacji. Nie chciałabym patrzeć na moje umierające, cierpiące dziecko. Pochowanie swojego dziecka nigdy nie powinno mieć miejsca w życiu rodzica. 

Rozmawiając z pigułą o tym co mogę robić z dziećmi i o ich chorobach, o których nie chciałam słuchać bo było to na prawdę przykre, w oczy rzuciła mi się osoba siedząca na korytarzu. Był to chłopak. Tępo wpatrywał się w sale przed sobą. Skoro jest kimś z rodziny czemu nie wejdzie do środka, lub nie zabierze dziecka na spacer? 

Dopiero kiedy podeszłyśmy bliżej do sali mogłam zobaczyć w niej masę lekarzy w białych i niebieskich fartuchach. Pewnie badają te biedne dziecko. Albo podają kolejną porcję leków.  Ciężko westchnęłam, mierząc jeszcze raz wzrokiem lekko podłamanego chłopaka na krzesełku. Zagryzłam wargę i założyłam ręce na klatce piersiowej. 

- Przychodzisz do nas jutro, z tego co mówiłaś tak? Jak tylko będziesz to przyjdź do naszego pokoju, to dostaniesz coś do picia i powiemy ci gdzie akurat potrzeba rąk do pracy. - uśmiechnęła się i podała mi swoją zadbaną dłoń. Była najmilszą pielęgniarką jaką poznałam w swoim życiu. Może to dlatego, że byłam zbyt przejęta losem tych pacjentów, zamiast jej słuchać. 

Po pożegnaniu się, z trudem doczołgałam się komunikacją miejską pod mój dom. Były wakacje, a ja jako smutna osiemnastolatka nie miałam zupełnie co robić. Więc też podjęłam decyzję i zapisałam się na wolontariat. Gdybym tylko wiedziała w jakim miejscu będę musiała starać się dawać uśmiech ludziom, zastanowiłabym się jeszcze raz. 

Rzuciłam na podłogę torbę i identyfikator i położyłam się na moje łóżko. Jeszcze raz przetarłam dłońmi twarz, starając się wymazać z pamięci widok z hospicjum. 

Te wszystkie pokrzywdzone przez los dzieci. Ludzie, którzy mają przed sobą jeszcze całe życie. To było okropnie niesprawiedliwe. 

Dopiero kiedy rozpłakałam się jak foczka zrozumiałam, że nie jestem zbyt silna na pracę w tamtym miejscu. Nie miałam pojęcia co robić. Podjęłam się tego, te dzieci już mnie widziały. Śmiały się do mnie. 

- Muszę tam jutro iść. Chociaż jutro. Dasz radę Oliwka. Nie panikuj. - powiedziałam do siebie, wiążąc nisko swoje krótkie włosy i równomiernie oddychając. Powoli się uspokajałam i zasypiałam. 

Dobrze, że zdążyłam ustawić budzik na jutro na ósmą. Myśl o wstaniu o tej godzinie przerażała mnie jeszcze bardziej niż całe to hospicjum. 

***

I jak wrażenia? Huh.

Holy Water Where stories live. Discover now