2.

58 11 38
                                    

Hospicjum „Poranek". Myśl o przytłaczającym klimacie tego miejsca, wcale nie sprawiał, że czułam się zmotywowana i gotowa do pracy. Jeszcze raz upewniłam się, że mam swój identyfikator i dzienniczek wolontariusza i niepewnie przekroczyłam drzwi szpitala.

Wkoło było nad wyraz cicho. Dopiero kiedy podeszłam bliżej korytarza i poczułam woń jedzenia zrozumiałam, że dzieciaki były pewnie na śniadaniu. I tak też było. Oparłam się o ramę wejścia do jadalni posyłając miły wzrok pielęgniarce Weronice. Stała oparta o parapet, popijając kawę i raz na jakiś czas rzucając okiem na dzieci. Kiedy mnie zauważyła od razu odłożyła kubek na parapet i mówiąc coś do koleżanki, ruszyła w moją stronę.

- Heeej! A więc przyszłaś? - westchnęłam. Nie mogę jej powiedzieć, że nie jestem do końca pewna i gotowa do przychodzenia tutaj.

- Nie mogłabym odpuścić nie zaglądając tu ani razu. - posłałam jej delikatny uśmiech. Wymusiłam go na moich ustach pokrytych jasnoróżową szminką. Róże zawsze ładnie kontrastowały z moimi jasnymi, krótkimi włosami.

Resztę drogi do kantorka pielęgniarek odbyłyśmy w ciszy. Zupełnie nie wiedziałam co mogę powiedzieć. Myśli o chorobach tych dzieci rozrywały mnie od środka. Nie sądziłam, że świadomość, że te małe stworzenia mogą zaraz umrzeć, na moich oczach, będzie tak straszna. W tym momencie zupełnie nie rozumiałam samobójców. Kurwa mać, te dzieci zupełnie niesprawiedliwie zostały obarczone śmiertelną chorobą i walczą dzielnie pomimo łez, bólu i strachu. A ci egoiści? Podcinają sobie żyły, bo pani od matematyki postawiła im jedynkę, i to słusznie.*
Nawet nie zauważyłam, że cały czas szłam z otwartą buzią, a my stoimy już w środku pokoju.

W ciszy odłożyłam swoją torebkę na jedno z krzeseł i poprawiłam szelki.

- Ładny golf. Pozytywny kolor. - uśmiechnęła się do mnie kobieta.

- Wywaliłam z szafy wszystkie czarne szare ubrania. Nie mogę przecież przychodzić tak do tego miejsca. W końcu jestem tutaj aby tryskać energią. Prawda? - zaśmiałam się, chociaż sama nie jestem pewna czy było to szczere.

Faktycznie. Założyłam dziś żółty golf, a na niego jasnoniebieskie boyfriendy z szelkami. Musiałam sama siebie przezwyciężyć, żeby zdecydować się na tak odważny kolor jak żółty. I ani grama czarnego. Oliwka, chyba przestajesz być taka All Black jak do teraz, hm?

Swoją drogą, jak na wakacje dzisiejszy dzień był chłodniejszy. Nie tak mocno, abym musiała z głębi szafy wygrzebywać kurtkę, ale na godzinne spacery po mieście za przyjemnie nie było. Zwłaszcza, że to Gdynia, tu wiało jeszcze mocniej.

- Teraz możesz robić co chcesz. Możesz odejść do bawialni pobawić się z kimś, porozmawiać z którymś dzieckiem lub pochodzić po salach i zapoznać się. Tylko ostrzegam, niektórzy są naprawdę chamscy i mogą dogryzać. To przez chorobę, nie przejmuj się tym. Nie każde dziecko radzi sobie z tym dobrze. - wymieniłyśmy się smutnymi wyrazami twarzy. Stałam w miejscu tak długo, aż Weronika nie zniknęła na zakręcie.

Dopiero kiedy poczułam uderzenie w moje nogi, ocknęłam się i spojrzałam w dół. Jedyne co zauważyłam to łysa głowa i przerażająco szare oczy. Wyglądały prawie jak księżyc. W sumie nie jestem pewna, czy pod światło nie były one lekko niebieskie.

- Haaalo, ostrożnie. Nic ci się nie stało? - klęknęłam do chłopca i z uśmiechem złapałam go za rączki.

- Kim pani jest? Ja jestem Oskar. - był pełen energii. Mimo tego, że widać było, że jest zmęczony chorobą, on biegał i krzyczał z kolegami. Starał się żyć normalnie. Jak większość dzieci tutaj.

- Ja... Jestem Oliwia. Jestem tutaj nową opiekunką. Chcesz mi pokazać te miejsce? - uśmiechnęłam się do chłopczyka na co on uradowany przytaknął i złapał mnie za rączkę.

Holy Water Where stories live. Discover now