Ostatnia godzina lekcyjna - pozostało już tylko dziesięć minut, aby oficjalnie zaczął się weekend. Wszyscy się cieszą jednak ja nie potrafię. Nie potrafię być taka jak oni. Ludzie nic nie rozumieją. Niszczą drugiego człowieka nie patrząc w jakim jest on stanie psychicznym. Ba! W ogóle nie patrzą na nic. Tępią, wyzywają, a człowiek po upływie paru dni, miesięcy zaczyna w to wszystko wierzyć. Plotki dla nas samych stają się prawdziwe - choć wcześniej urwałoby się komuś jaja za gadanie takich bzdur.
Spoglądam przez okno - widzę parę nastolatków całującą się.
- Boże, co za ludzie - rzucam przez przypadek te słowa na głos, co powoduje poruszenie w klasie. Najbardziej zainteresowany jest mój nauczyciel chemii, który na moje słowa kładzie kredę na biurku, po czym odwraca się w moją stronę. Pan Pitter jest bardzo szanowanym nauczycielem w naszej jakże "cudownej" szkole. Nienawidzi kiedy ktoś bezczelnie przeszkadza mu w prowadzeniu lekcji. Nikomu nie chce słuchać się jego durnej gadaniny o pierwiastkach czy innych niepotrzebnych rzeczach, które tak naprawdę nie przydadzą nam się w życiu codziennym.
- Słucham? Panno Wood cóż się dzieje? - z jego ust padają te zimne jak lód słowa. Wydaje się miły, ale uwierzcie, NIE JEST.
- Przepraszam, naprawdę przepraszam, wymskło mi się - tłumaczę i rzucam mu lekki uśmieszek.
Nauczyciel lekceważąco przewraca oczami, bierze kredę, odwraca się z powrotem do tablicy i wraca do pisania zadania.
- Uff - myślę. Tym razem nie drążył tematu i nie robił wykładów na temat mojego zachowania. Betty dostała wczoraj od niego uwagę za przeszkadzanie na lekcji. Chociaż w sumie zamieniła zaledwie dwa słowa z Matem.
Ale nie jest mi ani trochę przykro. Nie lubię jej. Nie lubię Mata. Nie lubię całej mojej klasy. Wszyscy się "kochają" a gdy tylko ktoś coś przeskrobie - obgadują go za plecami i ten człowiek może być przekonany że przez najbliższy tydzień może śmiało nie pokazywać się w szkole.
- Ashley - szepcze mi ktoś zza pleców
Momentalnie dostaje gęsiej skórki, podskakuje na krześle z przerażenia (bo wierzcie mi lub nie, ale naprawdę się wystraszyłam) i odwracam się do tyłu. Widzę Josha.
- Jezus Maria! Powaliło Cię? Nie strasz mnie debilu! - znów wrzasnęłam na całą klasę. Nie wiem co się ze mną dzieje. Ale marzę by ta lekcja dobiegła już końca.
Pan Pitter znów obraca się na pięcie i patrzy jak na morderce.
- Czy masz jakiś problem panno Ashley? - jego głos brzmi strasznie, jest gorzej niż parę minut temu.
- Ja tylkoooo....Nie, nie mam żadnego problemu. Przepraszam raz jeszcze - odpuszczam, bo wiem jak się kończy dogryzanie na jego zajęciach.
Nagle rozlega się dźwięk szkolnego dzwonka. Pośpiesznie się pakuje, aby nie zahaczył mnie nauczyciel. Kurza twarz! Cała zawartość mojego plecaka wysypuje się na podłogę.
- No nie! Tego jeszcze brakowało - wzycham
Nikt się tym nie przejął, każdy się patrzy jak na głupią kiedy przechodzi i idzie dalej aż dociera w stronę drzwi i znika za nimi.
Modlę się, aby pan Pitter nie zwrócił na mnie uwagi i nie odezwał się ani jednym słowem.
- Panno Ashley? - wydukuje nagle
Cholera! To są jakieś żarty! Czy ja naprawdę muszę mieć takiego pecha?
- Tak, słucham? - odpowiadam po pewnym czasie, jednocześnie zbierając zeszyty z podłogi.
- Czy na pewno wszystko jest w porządku? Wydawała się Pani nieco spięta i rozkojarzona na moich zajęciach
- Wszystko jest w jak najlepszym porządku - burcze pod nosem.
- Achhh - wzdycha nauczyciel - i tak wiem swoje. W razie czegoś proszę śmiało mówić.
- Dobrze, dziękuje. Do widzenia! - wstaje z podłogi, zapinam plecak i idę w stronę wyjścia
- Do widzenia - odpowiada nauczyciel. Czuję jego wzrok na sobie dopóki nie wychodze ze szkoły. Dziwne. On jest miły? Od kiedy? Co w niego wstąpiło? A z resztą. Walić to, po prostu miał dobry dzień i tyle.
Stoję w tym momencie na schodach wyjściowych. Wszyscy na mnie patrzą - nawet nie wiem z jakiego powodu. Wyjmuje z kieszeni telefon i słuchawki. Włączam muzykę i ruszam w samotną drogę do domu.
*
We wszystkich ludziach widzę zagrożenie. Zastanawiam się co ze mną nie tak.
Docieram do domu. Przekręcam klamkę. W drzwiach widzę moją mamę. Ona płacze. Stoimy tak ponieważ żadna z nas nie potrafi wykrztusić ani słowa. Po mniej więcej dwóch minutach obejmuje mnie.
W mojej głowie pojawia się w tym właśnie momencie setki, a może nawet miliardy pytań. Jednak na żadne z nich nie mogę znaleźć sensownej odpowiedzi. Przytula mnie przez długi czas. Ciągle płacze. Boje się zapytać dlaczego. Po prostu się boję. Nie wiem czego się spodziewać. Czuję, że mam mokre ramię od jej łez. Stało się coś złego pod moją nieobecność. Dzisiaj rano było okej.
- Mamo, powiedz mi co się dzieje - udaje mi się w końcu wykrztusić te słowa
Ona jednak nie reaguje. Dalej płacze i ściska mnie jeszcze mocniej.
- Mamo, powiedz mi co się dzieje - powtarzam
Wybucha następną falą łez.
- Okej, nic już nie mów - przytulam ją i głaszcze po włosach, aby czuła że przy niej jestem i ją wspieram.
***