Słabe promienie wiosennego słońca przebijały się przez gęstą zabudowę miasta, a wysokie budynki usiłowały im to uniemożliwić. Każdy słoneczny dzień wyglądał tak samo. Twór człowieka usiłował nie dopuścić sił natury do dominacji. Ludzie byli zajęci swoimi przyziemnymi sprawami, dlatego nikt nawet nie zastanawiał się nad tym, co dzieje się dookoła. Pędzili, każdy w swoją stronę nie patrząc na nikogo, nie patrząc na nic. Z głowami pochylonymi nad swoimi telefonami, dużo rzadziej nad książkami czy dokumentami. Powietrze było ciężkie od smrodu spalin i niespokojne od nieustannego ulicznego gwaru.
Ile lat mógł mieć mężczyzna idący w przeciwnym kierunku niż lawina wszystkich tych ludzi? Na pewno mniej niż wyglądał. Nie odmładzały go ani podkrążone oczy, ani niezadbana twarz, ani drobna bruzda pomiędzy brwiami. Obserwował nowojorczyków pędzących zatłoczonymi ulicami Manhattanu i myślał, kiedy on ostatnio przejmował się tym, czy zdąży na metro. Sebastian musiał przyznać się sam przed sobą. Bał się. Bał się drogi, którą obierze teraz jego życie, tego że nie będzie zależało już tylko od niego. Przecież jeszcze nie tak dawno był świetnym lekarzem, pracował w najlepiej prosperującym szpitalu w całym stanie, a teraz? Niby wszystko było tak samo, niby nic się nie zmieniło. A jednak nie wiedział już, jak ma się określać. A skoro nie był już tamtym Sebastianem, to kim był? Przypominał istny obraz nędzy i rozpaczy. Czuł się zmęczony, jakby jakiś niewidzialny ciężar wciąż spoczywał na jego ramionach, przygarbiał je i nie pozwalał normalnie funkcjonować. Kim był teraz? Nie potrafił określić. Dlatego unikał luster. Nie chciał zobaczyć w nich odbicia tego, co z niego zostało. Przerażała go wizja pustki w swoich oczach. Czy tak czuł się człowiek, któremu wyrwano kawałek serca i nie miał perspektyw na jego odzyskanie ani nawet zastąpienie czymś innym? Prawdopodobnie tak.
Od kilku tygodni codziennie przechodził tą trasą, wpatrywał się w wystawy sklepów, witryny małych, przytulnych kawiarenek, obserwował ludzi. Brakowało mu wciąż jednak jednej osoby, która przecież była z nim zawsze, wszędzie, nie ważne co się działo. Od pierwszego dnia nauki w podstawówce, nierozłączni. Skręcając w opustoszałą o tej porze uliczkę prowadzącą do mieszkania, które niegdyś dzielili, nie zwracał nawet uwagi na trąbiące samochody, na których wymusił zatrzymanie się. Schody pożarowe skrzypiały protestacyjnie pod naciskiem jego kroków, kiedy wspinał się po nich na drugie piętro budynku z czerwonej cegły. Planował wyprowadzić się stąd już dawno, wynająć coś większego bliżej szpitala, ale wciąż nie było odpowiedniego momentu. A później był ten wypadek i wszystko legło w gruzach. Sebastian był pewny, że nigdy nie pozbędzie się męczących go wspomnień, które wydawały się być wyryte na wewnętrznej stronie jego powiek tak, aby za każdym razem, gdy zamykał oczy, wróciły do niego. Pamiętał wszystko, a jednocześnie jakby nic. Zarówno hałas, jak i mówiący do niego ludzie zdawali się być nierealni. Tylko patrzące na niego zaszklone oczy przyjaciela, prawie brata, trzymały go na ziemi.
Mieszkanie składające się z dwóch maleńkich sypialni, kuchni i łazienki ziało ciszą i niesłychaną, smutną pustką. Brakowało w nim wszystkiego, co czyniło je jego domem. Pozbawione zapachu świeżo zmielonej kawy i starych książek, dźwięku gotującej się wody i cichego pogwizdywania było tylko zwykłym mieszkaniem, jednym z tysięcy. Vincent zawsze był dla niego opoką, od najmłodszych lat kojarzył mu się z bezpieczeństwem. Za każdym razem bronił małego i chudego przyjaciela przed gnębiącymi go w szkole osiłkami, choć sam był dosyć drobny. Pielęgnowali swoją przyjaźń latami. Miała być wieczna, nierozerwalna. Dlaczego więc los zakończył ją tak okrutnie? Pamiętał przecież, jakby to było wczoraj, dwóch małych chłopców chowających się w domku na drzewie. Krzyczeli, że są nieśmiertelni. Sebastian prychnął. Nieśmiertelni, co za bzdura. Miał ochotę wyć. Skulić się na ziemi jak ranne zwierzę i krzyczeć tak długo, aż straci głos i z wycieńczenia zaśnie.
CZYTASZ
Płytkość Oddechów
Historia CortaBez ciebie moje dni wypełnia smutek. Twoje miejsce pozostaje puste mimo, że wciąż łudzę się, że za chwilę na nim zasiądziesz. Nie mogę wiedzieć, gdzie jesteś, wiem za to, że pragnę być tam razem z Tobą. Wiem, kim byłem z Tobą. powiedz mi zatem, kim...