Cztery

5.4K 251 23
                                    

***

Kiedy Zayn wyszedł było już prawie ciemno. Nie chciałam żeby sobie szedł, bałam się o niego. Upierałam się, że powinien zostać na noc, byłam już bliska barykadowania drzwi własnym ciałem, ale wiedziałam, że przy upartości Zayn'a i to nic nie da. Stwierdził, że musi jeszcze porozmawiać ze swoją mamą, wolał mieć od razu wszystko za sobą, więc pojechał do niej.

Państwo Malik rozwiedli się trzy lata temu, Zayn nie zbyt chciał o tym rozmawiać, a ja nie naciskałam, więc moje wiadomości w tej kwestii kończą się na tym, że to jego mama wyszła z inicjatywą rozwodu. Chyba zaczynam rozumieć dlaczego. Zawsze się dziwiłam dlaczego taka osoba jak Stacey Malik, która była jedną z najsłodszych osób jakie poznałam w swoim życiu, była z taką osobą jak Carter Malik, oni po prostu byli przeciwieństwami. Podobno one się przyciągają, ale to już była przesada.

Myśli w mojej głowie nie chcą przestać biec, a ja nie mogę za nimi nadążyć. Milion pytań bez odpowiedzi, miliard zmartwień, nie wiem od czego zacząć.

 - Nie przeszkadzam? – Z rozmyślań wyrywa mnie niepewny, głęboki głos Harry'ego.

 - Nie, oczywiście, że nie – odpowiadam, ale mina na mojej twarzy chyba mówi coś innego, bo kręcono-włosy rzuca mi podejrzliwe spojrzenie. – Naprawdę. – zapewniam go.

- Ledwo cię znam, a już wiem, że nie potrafisz kłamać – posyła mi jeden z tych swoich szerokich uśmiechów, które choć nie są rzadkim widokiem to za każdym razem zachwycają na nowo. – Przyniosłem chińszczyznę, mam ogromną nadzieję, że nie jesteś wegetarianką. – Na słowo „chińszczyzna" mój żołądek zwija się w supeł co przypomina mi o tym, że poza porannymi naleśnikami nic dzisiaj nie jadłam.

 - Czytasz mi w myślach? Umieram z głodu, zjadłabym konia z kopytami! – moje oczy prawdopodobnie tlą się głodem przemieszanym z szaleństwem, bo Harry patrzy się na mnie z rozbawieniem i czym prędzej wyciąga jedzenie z papierowej torby.

- Konia to może nie mam, przynajmniej nie takiego do jedzenia – wybucha śmiechem, a ja krztuszę się wziętym kęsem kurczaka. – Żartowałem, żartowałem. – otwiera swoje pudełko, a ja dopiero teraz zauważam, że to z mojej ulubionej knajpy w mieście, a jak się domyślacie w Nowym Jorku jest ich tryliard.

- Skąd wiedziałeś, że to moja ulubiona restauracja? – pytam, dopiero rozumiejąc, że brzmię jak z jakiejś cholernej komedii romantycznej.

 - Czytam ci w myślach – puszcza mi oczko, a następnie przeczesuje swoje gęste, kręcone włosy dłonią. On. Wygląda. Tak. Gorąco. A, ja gapię się na niego jak sfrustrowana seksualnie idiotka. Znowu.

Pomiędzy nami zapada cisza, więc decyduję się włączyć telewizor. Akurat trafiłam na wieczorne wydanie wiadomości, znowu mówią coś o przekrętach maklerów giełdowych.

 - Daj spokój, zanudzisz mnie na śmierć tym gównem – odzywa się Harry i zabiera mi pilota, przełączając na jakiś kanał sportowy, na co tylko wzdycham ostentacyjnie. W sumie mi to nie przeszkadza, bo i tak jestem bardziej skupiona na jedzeniu aniżeli na oglądaniu czegokolwiek.

 - Przepraszam, że...

- Przyrzekam, że odkąd tu jestem, czyli niecałą dobę, przeprosiłaś mnie jakieś dziesięć razy. Naprawdę nie musisz tego robić. – przerywa mi.

- Mimo wszystko jest mi przykro – posyłam mu łagodny uśmiech, mając nadzieję, że nie jestem umorusana sosem słodko-kwaśnym. – Co robiłeś przez ten czas? – pytam, aby dalsza konwersacja się jakoś kleiła.

- Nic szczególnego, pochodziłem trochę po Brooklynie, byłem chwilę na Broadwayu... - zaczyna wyliczać, ale mój mózg zatrzymuje się na słowie Broadway. O, cholera jasna. Zapomniałam o wynikach mojego castingu. -  Coś się stało? – po chwili dochodzi do mnie głos Harry'ego.

CouchsurfingOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz