Dwadzieścia dziewięć

2.1K 205 22
                                    

 Szczerze mówiąc to nigdy nie byłam popularna, ani specjalnie lubiana w jakimkolwiek gronie bym się nie znajdowała. Nie jestem ponadprzeciętnie inteligentna, błyskotliwa, zabawna, czy ładna. Nigdy nikogo nie przyciągałam – ani swoim wyglądem, ani charakterem. Tak zostało do dzisiaj, ale naprawdę, przyrzekam, że gdy jakieś prawie trzy tygodnie temu zobaczyłam przed swoją klatką siedzącego na walizkach przystojnego „brytola" moje serce na chwilę zamarło. To nie chodziło o to, że w gruncie rzeczy zaskoczył mnie i, że przez moje nierozgarnięcie życiowe zapomniałam o nim. Chodziło mi wtedy raczej o to, że uśmiechnął się on do mnie tak ciepło i spojrzał na mnie takim wzrokiem, jakbym była wystarczająco dobra, a ja... No cóż, uwierzyłam mu. Bez zwątpienia.

 Za to mogę siebie w tym momencie zlinczować, bo jestem naprawdę najbardziej tępą idiotką na tym całym bożym świecie. Nie mam bladego pojęcia jak mogłam uwierzyć w te wszystkie bajki, którymi karmił mnie dzień w dzień. Nic z tych miliona niedociągnięć i wskazówek nie dało mi do myślenia nic, a nic. Byłam zbyt zaabsorbowana tym, że ktoś rzeczywiście może być mną zainteresowany, a tymczasem gdy myślałam, że jestem na szczycie pieprzonej góry szczęścia, tak naprawdę spadałam coraz szybciej w otchłań zakłamania, rozpaczy i wielkiej, straszliwej nicości. Właśnie w takim miejscu się aktualnie znajduję w ogromnej otchłani niezrozumiałego bólu, pytań bez odpowiedzi i rozczarowania. Jestem... nigdzie.

Z owego nikąd wyrywa mnie śmiech ojca Harry'ego i dopiero jakby powracam do rzeczywistości, która wcale nie jest bardziej kolorowa od ciemnych zakamarków mojego umysłu. Rozglądam się powoli po pokoju i zaciskam palce na pościeli, aby upewnić się czy to wszystko wydarzyło się naprawdę, w głębi serca licząc na to, że to był tylko koszmar albo chory żart. Nic z tych rzeczy, znów zderzam się z zimną ścianą rzeczywistości. Tym razem ta kolizja jest dla mnie dotkliwsza niż kiedykolwiek. Poziom zdrady, który odczuwam jest niedopisania. Czuję jak do moich oczu napływają łzy, policzki zalewają się ostrą czerwienią, serca przyspiesza, a w klatce piersiowej ujście znajduje piekący ból. Ledwo mogę zmusić moje płuca do wykonywania roli płuc i oddychania.

Nie orientuję się nawet kiedy decyduję się wstać. Dosłownie przepycham się przez Lance'a i zamaszystym ruchem otwieram drzwi, aby znów być na korytarzu, na którym właściwie rozpoczął się mój koszmar... A właściwie nie. Koszmar rozpoczął się z chwilą wpuszczenia Harry'ego do mojego życia, na korytarzu rozpoczęło się po prostu bardzo bolesne zderzenie z bardzo bolesną rzeczywistością.

Czym prędzej kieruję się do schodów. Nie mam żadnej konkretnej strategii co do tego, co mam robić dalej. Jak na razie planuję jakimś sposobem dostać się do swojego mieszkania, które z mojej aktualnej perspektywy wydaję się być niemożliwie daleko. Moje stopy szybko pokonują kolejne stopnie, abym jak najszybciej mogła się wydostać z tego ogromnego domu, który zdaje się przysparzać mnie o klaustrofobię.

Moje serce staje, gdy na samym dole spotykam kręcono-włosego chłopaka, który okazał się być zdrajcą. Naprawdę chciałabym wierzyć w to, że jest inaczej.

Harry patrzy na mnie wzrokiem bez wyrazu i kręci przecząco głową, jakby nie dowierzał w to co się stało, chociaż tak naprawdę jeszcze nie miał pojęcia o tym co się stało, albo i miał. W końcu ja tutaj jestem najmniej doinformowaną osobą.

 - Czy to wszystko prawda? – pytam, nie definiując o co mi chodzi. Zakładam, że on świetnie zdaje sobie sprawę z zaistniałej sytuacji.

- Mogę wszystko wytłumaczyć, przysięgam. Tylko nie odchodź – mówi, a ja wbrew jego ostatnim słowom zmierzam ku wyjściu.

Świadoma tego, że chłopak idzie w ślad za mną, staję na chwilę, wzdycham ostentacyjnie i drżącym głosem niemalże szepczę:

 - Harry, nawet nie próbuj. Jak nie chcesz mnie już więcej ranić to po prostu daj mi święty spokój.

Mój głos okazuje się brzmieć dziwnie spokojnie, przez co Styles spogląda na mnie podejrzliwie, ale po kilku sekundach jego oczy zmieniają wyraz na przeraźliwie smutne. Wiem, że nie zniosę dłużej patrzenia na niego dlatego obracam się na pięcie i wychodzę – tak po prostu.

Oddycham z lekką ulgą, gdy świeże powietrze wchodzi w kontakt z moim nosem. Czuję się jakbym właśnie wynurzyła się z wody, w której tonęłam. Patrzę na niebo, które zdążyło zrobić się już ciemne. Przyrzekam, że wygląda ono dokładnie tak, jak wtedy, gdy Harry słuchał mojego histerycznego wywodu o przyjaźni z Cassidy, ale sam przecież powiedział, że niebo nigdy nie wygląda tak samo. Zastanawiam się, czy wtedy też kłamał, a raczej czy kiedykolwiek mówił prawdę.

W tym momencie zdaję sobie również sprawę z tego, że nic nie czyni mnie bardziej szczęśliwą, ani bardziej smutną niż Harry. Myślę, że właśnie to mnie powoli niszczy od środka.

Harry

Trzy dni. Pieprzone siedemdziesiąt dwie godziny – tyle u dało mi się bez niej wytrzymać, bo dzisiaj nadszedł dzień złamania i oto stoję pod jej klatką. Jak przeszło trzy tygodnie temu, gdy jeszcze nie byłem świadom tego, że zakocham się w niej, żeby potem zadać jej tak ogromny cios, a tym samym wymierzę go sobie. Nie ma słów, które opisałyby to, jak wielkim dupkiem jestem. Tak samo, nie ma słów na to abym się usprawiedliwił, bo prawdopodobnie wszystko co dobitnie powiedział jej mój ojciec to była prawda. Niestety. Naprawdę chciałbym, aby było inaczej, ale to nie ma znaczenia. Co się stało to się nie odstanie i nie mam na to żadnego wpływu. Mogę tylko płaszczyć się przed Valerie, marząc o tym, aby mi wybaczyła.

Kurwa, te trzy tygodnie temu to miała być tylko zabawa. Ojciec nie chciał się zgodzić na to, abym poszedł do szkoły aktorskiej, a ja tak bardzo tego pragnąłem. Kiedy wyskoczył z tym pomysłem, z tym całym planem i powiedział, że pokryje całe koszta niebotycznie drogich studiów, mieszkania i całego utrzymania, byłem tak wniebowzięty i zaślepiony, że nie widziałem, jak chory i popierdolony jest ta wielka intryga. Nadal nie dowierzam, że się na to zgodziłem. Teraz nic z tych rzeczy nie ma dla mnie znacznie. Mam w dupie te studia, to mieszkanie, to wszystko. Ja chcę ją z powrotem w moich ramionach. Chcę, aby wszystko było jak dawniej.

Wchodzę do windy i drżącym palcem wybieram przycisk ostatniego piętra. Moje ciało przechodzi dziwny dreszcz, gdy ruszam do góry. Próbuję usystematyzować wszystko to co zamierzam jej powiedzieć, to jak zamierzam to wszystko wytłumaczyć. Podróż windą leci zdecydowanie zbyt szybko. Wysiadam i moje serce zamiera.

Podchodzę do jej drzwi i już zamierzam pukać, gdy odczytuję kartkę wiszącą na drzwiach.

 "Na sprzedaż..."

A/N :

Wiem, że nie jest to najlepsze co napisałam, a nawet tapla się gdzieś w brodziku beznadziejności, ale ostatnio mam paskudny zastój twórzy, którego nijak mogę się pozbyć. Dlatego przepraszam za powyższe i wiem, że nie jest super, ale proszę o wyrozumiałość. Ostatnimi dniami, gdy siadałam i starałam się coś napisać... No co tu dużo mówić, nie pisałam, bo nie mogłam. Mój mózg zmienił się w beznamiętną kluskę, która neizbyt ma pomysły i nawet słów jej brakuje. Ale pociesza mnie jedno; wakacje. Także, życzę Wam miłych. Loveeeeeeeeee.

 PS Prawdopodobnie to przed-ostatni rozdział...

CouchsurfingOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz