Nie miał pojęcia, jakim cudem udało mu się skończyć studia. Nie wiedział nawet, jak dotarł do Detroit. Droga z lotniska zlała się w jedno bolesne wspomnienie z każdą późniejszą nocą, każdą sekundą gapienia się w sufit, każdym z rozmytych świateł ulicy, które jakiś cudem przedostawały się przez ciasno zsunięte żaluzje. Tak naprawdę tylko te noce się liczyły, tylko one przetrwały w jego wspomnieniach. Za dnia chodził ledwie przytomny, machinalnie wykonując kolejne zadania - wstanie z łóżka, przebranie się w czyste ubrania, umycie zębów, pojawienie się na zajęciach, powrót do domu, niezapominanie o posiłkach: to wszystko było jego własnym zestawem wyzwań, które każdego ranka zdawały się bardziej niewykonalne. Koniec końców, udawało mu się odhaczyć kolejne punkty z listy, by za chwilę kompletnie o nich zapomnieć. Nie koncentrował się na tym co robi, nie zwracał uwagi na otoczenie; dla niego każdy dzień wyglądał tak samo.
Ale najgorsze zaczynało się wieczorami. Pozostawiony sam sobie nagle czuł się mały, żałosny, nic nieznaczący i to uczucie kompletnie go przytłaczało; przed oczami przelatywały mu migawki każdego upokorzenia, każdej przegranej, każdego drwiącego uśmiechu. Poddawał się temu, zwijając się na łóżku i wciskając twarz w poduszkę, by zdusić gwałtowny szloch. Dłonie bez jego wiedzy wędrowały do rozczochranych włosów, palce zaciskały się mocno, by sprawić ból, by odwrócić uwagę od jego własnego krzyku. Chciał wstać, wyjść z domu, włączyć muzykę by zagłuszyć ten głos, zrobić cokolwiek, co przyniosłoby mu ulgę - tylko że nic z tego nigdy nie działało, a teraz nie miał już nawet sił żeby próbować. Wyrywanie włosów przestało w końcu pomagać, więc zdarzało się, że przenosił ręce na przedramiona i wbijał długie paznokcie w miękką, bladą skórę, z satysfakcją przesuwając je dalej, i znowu, aż do krwi. Ból nie był dotkliwy: raczej o nim wiedział, niż go czuł, ale to wystarczyło, by odczuł choć cień ulgi. Przez chwilę było cicho, na krótki moment się uspokajał, odsuwał twarz od mokrej już poduszki, by zaczerpnąć powietrza, i ocierał łzy. Czasami był w stanie przejść do łazienki, by przemyć twarz zimną wodą. Czasami zerkał w lustro, zanim to robił. Za każdym razem był to błąd.
Rzadko zdarzało mu się zasypiać przed świtem.Nigdy nie powiedział Phichitowi, co się stało. Przyjaciel martwił się o niego, ale w swojej prostoduszności wierzył, że Yuuri przeżywa wyłącznie położenie zawodów.
Yuuri czasami patrzył na Phichita, zastanawiając się, czy i jemu nie dzieje się coś złego. Czy Celestino Cialdini traktował innych podopiecznych tak, jak jego? Patrzył w uśmiechniętą twarz przyjaciela, szukał na jego ciele siniaków, szukał oznak strachu czy niepokoju - być może Phichit przechodził przez to samo, co on i bał się komukolwiek o tym powiedzieć? Ale Yuuri nigdy nie znalazł niczego, co potwierdziłoby jego obawy, czy też nadzieje - że nie był w tym sam, że wcale nie zasłużył sobie na to, co go spotkało, że nie jest słaby, mały i żałosny.
Wiele razy myślał, że powinien po prostu spytać. Ale nie miał odwagi. Sam nie wiedział, czy wmawia sobie, że z Phichitem jest wszystko w porządku, by uniknąć rozmowy o Celestino, ani czy wiedza, że jego przyjaciel jest bezpieczny, przynosi mu ulgę, że nie musi interweniować, czy zawód. Każda z opcji napawała go obrzydzeniem do samego siebie. Zasłużyłeś na to, powtarzał sobie nocami, zaciskając mocno palce we włosach. Jesteś żałosny, Yuuri.Przecież gdyby nie Phichit, Yuuri prawdopodobnie nie przeżyłby sam nawet miesiąca.
Może Celestino miał rację. Yuuri wiele razy łapał się na tym, że myśli o powrocie. Że wierzy, że cały ten koszmar ustanie, jeśli trener znów zacznie nim kierować, pokaże i powie mu dokładnie, co ma robić. Jakaś jego część wiedziała, że to chore, absurdalne; ale była też inna część, ta która powoli się dusiła. Coś mówiło mu, że musi wrócić, by móc znów oddychać. Przecież to było zawsze takie proste, słuchanie się Celestino, uśmiechanie się, robienie czego oczekiwał. Niewiele wzamian za tlen.

CZYTASZ
Yuri!!! On Ice: Co woda zabrała
FanfictionYuuri stara się dojść do siebie po latach trwania w toksycznej relacji. I choć nie tkwi w tym sam, stawienie czoła jego demonom może przerosnąć nawet Viktora Nikiforova. Jest to kontynuacja mojego one-shota "Topielec", ale jego znajomość nie jest ko...