Wydawało mu się, że powrót do domu go ożywi. Zupełnie jakby sądził, że sam widok znajomego krajobrazu Hasetsu i dotyk miękkiej sierści Vicchana będą wystarczyły, żeby poczuł się bezpiecznie. Tak bardzo chciał się uwolnić, że zupełnie nie brał pod uwagę, jak trudny i bolesny może być proces uwalniania; skupiał się na lepszej przyszłości, od razu chciał efektów, bo dźwiganie teraźniejszości nie było czymś, z czym był w stanie sam sobie poradzić. Nie miał siły walczyć, nie był na to gotów.
Nie był też gotów na wiadomość, która czekała na niego w domu.
- To się stało niedawno... chcieliśmy ci powiedzieć, ale... - Hiroko nie dokończyła zdania, najwyraźniej uznając, że słowa "nie odbierałeś telefonów" czy "całkiem zerwałeś z nami kontakt" brzmią oskarżycielsko i raczej nie byłyby stosowne do sytuacji.
Yuuri nie płakał. Po prostu usiadł na podłodze, wpatrując się bez słowa w zdjęcie ukochanego psa w jego dłoniach i bardziej niż kiedykolwiek tęskniąc za ciepłym, dodającym otuchy ciężarem pupila. Nie zareagował, kiedy wszyscy, obrzuciwszy się porozumiewawczymi spojrzeniami, opuścili pokój; nie poruszył się, kiedy zrobiło się ciemno. Miał wciąż wrażenie, że Vicchan za chwilę wbiegnie do pokoju i rzuci się na niego, obdarzając łapczywymi, psimi pocałunkami z całą mocą wszystkich lat ich rozłąki, a on będzie mógł nareszcie wtulić się w bujną sierść i po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna poczuć ulgę. Vicchan, jego najlepszy przyjaciel, zawsze był nierozłączną częścią powrotów do domu, był domem; teraz temu, co dawało Yuuriemu poczucie bezpieczeństwa, zabrakło jednego z ważniejszych elementów.
- W porządku? - spytała po prostu jego siostra, gdy w końcu pojawił się w kuchni; uznał, że chowanie się teraz w pokoju nie będzie najlepszym rozwiązaniem. Nie odpowiedział jej, tylko w milczeniu zajął miejsce przy stoliku.
Drgnął, gdy poczuł rękę na swoich włosach. Mari musiała zauważyć jego dyskomfort, bo natychmiast cofnęła dłoń.
- Bardzo urosły - mruknęła. - Jeśli chcesz, mogę je podciąć.
Przeczesał włosy palcami, lekko zaskoczony jej uwagą. Nie zauważył, kiedy zrobiły się przydługie - sięgały teraz niemal do brody. Sam nie wiedział, czy naprawdę mu to przeszkadza, ale powstrzymał się od wzruszenia ramionami.
- Oczywiście, jeśli chcesz.
- Ale nie wyglądasz źle - mrukęła, nieco zakłopotana.
Yuuri zmusił się do nieśmiałego uśmiechu.
- Może dobrze będzie trochę je skrócić.
Szczęk nożyczek, ciepło stojącej tuż za nim osoby i pieszczota przeczesujących jego włosy palców były dziwnie pocieszające. Yuuri zamknął oczy, wdzięczny za pierwszą od bardzo dawna chwilę relaksu, starając się choć przez chwilę nie myśleć.
- Wiesz...
Otworzył oczy; napięcie natychmiast powróciło.
- Wiesz, że jeśli potrzebowałbyś pomocy... czy może rozmowy... wiesz, że możesz na mnie liczyć? - Delikatnie położyła mu dłoń na podbródku i przysunęła do siebie jego głowę, gdy bezwiednie ją opuścił. - Wiem, że rodzice nie zawsze... - urwała i powróciła do pracy w kompletnej ciszy.
- Dziękuję - powiedział cicho Yuuri; tylko na tyle się zdobył, zanim całkiem się rozkleił.
Kap, kap, kap. Kilka łez opadło razem z kolejnymi kosmykami ściętych włosów.
Mari zastygła na krótką chwilę, ale nic już nie powiedziała i Yuuri był jej za to wdzięczny.
*
Mimo wszystko, powrót do domu przyniósł pewne zmiany. Wcześniej prawie nie jadał: teraz, mając podsuwane pod nos ulubione potrawy, odkrył, że zajadanie każdej złej myśli naprawdę działa. W Detroit cierpiał na bezsenność: w Hasetsu sypiał po kilkanaście godzin. Nie zastanawiał się nad tym długo - uznał, że oba wynikają po prostu z tego, że w rodzinnym domu czuje się bezpieczniej.
Przez jakiś czas myślał o sprawieniu sobie drugiego psa. Szybko odrzucił tę myśl, wraz z falą poczucia winy i obrzydzenia do samego siebie: po pierwsze, nie potrafiąc zająć się sobą, nie dałby również pupilowi opieki, jakiej ten by potrzebował, pomysł ten był więc niesamowicie samolubny; po drugie, dotarło do niego, że z powodu tęsknoty chce zastąpić Vicchana, a to wydało mu się tak niewłaściwe, że prawie dał sobie w twarz za ten pomysł.
Cały czas, którego nie poświecał na sen lub jedzenie, Yuuri spędzał na lodowisku. Dawno wypadł z formy, a jego obecny tryb życia nie sprzyjał postępom, ale nawet zwyczajne, bezmyślne kręcenie ósemek go uspokajało. Trochę czasu minęło, zanim odważył się przekroczyć próg Ice Castle i znów założyć swoje łyżwy, ale w chwili gdy wkroczył na lód, poczuł, że może zapomnieć o wszystkim. Był u siebie, mógł się zrelaksować; to doświadczenie, szmer ostrzy znaczących gładką taflę, uczucie wolności - to wszystko należało do niego, nie do tych, którzy drwili z jego porażki, nie do wściekłego, rozwrzeszczanego Plisetskiego i na pewno nie do Celestino. Postanowił, że nie pozwoli im sobie tego odebrać i ciężko pracował, by do jego świadomości w końcu przeniknął fakt, że jest na hali sam i nie powinien spinać się, spodziewając się usłyszenia znów tego głosu. Z czasem poczuł się na tyle pewnie, że nawet z obserwującą go całą rodziną Nishigorich, z wytrwale dokumentującymi jego występy trojaczkami włącznie, bez skrępowania jeździł całe programy. Nie swoje - odrzucała go sama myśl o tym, że miałby poświęcić czas czemuś, nad czym pracował z byłym trenerem - ale Viktora Nikiforova. Znał je bardzo dobrze, a uwielbienie dla Viktora było jedną z tych rzeczy, której odebrania mu Yuuri odmówił Celestino Cialdiniemu.
Nie przejął się nawet szczególnie, kiedy pewnego wieczoru Takeshi zadzwonił z przeprosinami za swoje dzieci: jak się okazało, wrzuciły do sieci nagranie jednego z występów Yuuriego. Nie spytał jednak nawet, kiedy nagrały materiał - nie było to dla niego istotne. Aż do dnia, w którym na progu domu powitał go wielki, brązowy pudel.
Przez chwilę zastanawiał się, czy nie śni - zanim wrócił do Hasetsu, wielokrotnie tęsknił do wesołego, psiego powitania Vicchana, po to tylko, by po przyjeździe dowiedzieć się, że ta przyjemność na zawsze została mu odebrana. Teraz pies z zadowoleniem przygniatał go do ziemi, zawzięcie liżąc po twarzy i Yuuri naprawdę pomyślał, że to wszystko było tylko niesmacznym żartem, że Vicchan wrócił. Ale to trwało bardzo krótko - tylko do czasu, aż uświadomił sobie, że pudel w jego ramionach jest dużo większy, niż Vicchan, że wygląda nieco inaczej i że prawdopodobnie należy po prostu do któregoś z gości. Wstał i otrzepał ubranie, walcząc z przytłaczającą falą rozczarowania.- Śliczny, prawda? Zupełnie jak Vicchan. Yuuri, wygląda na to, że masz gościa, jakiś cudzoziemiec pytał o ciebie - dotarł do niego głos matki.
Yuuri prawie dostał ataku. Cudzoziemiec? Czy on mógł przyjechać za nim aż tutaj?
- Ach, to on. Przywitaj się, Yuuri.
Nie miał ochoty się odwracać. Miał ochotę uciec.
- Yuuri!
To nie był głos, którego się spodziewał. To był jakiś dziwny, naprawdę pokręcony sen. A jeśli nie, wyglądało na to, że wszystko inne od teraz będzie dziwne i naprawdę, naprawdę pokręcone.
CZYTASZ
Yuri!!! On Ice: Co woda zabrała
FanfictionYuuri stara się dojść do siebie po latach trwania w toksycznej relacji. I choć nie tkwi w tym sam, stawienie czoła jego demonom może przerosnąć nawet Viktora Nikiforova. Jest to kontynuacja mojego one-shota "Topielec", ale jego znajomość nie jest ko...