1. Bezimienna księżniczka

500 37 7
                                    

W pałacu czuć było napięcie. Idąc długimi, kamiennymi korytarzami, słychać było jedynie ciszę. Zazwyczaj tętniąca życiem, wielka sala stała teraz pusta. Nawet królewskie ogrody – perełka w oku królowej, zachwalane przez wszystkich i zdobywające coraz więcej miłośników, stały zapomniane w tych pełnych emocji chwilach.

Dzień zaczął się jak każdy inny dzień w pałacu. Nic nie zwiastowało zbliżającej się tragedii.

Od samego poranka, królowej Margery towarzyszył najlepszy lekarz w całym królestwie. Mężczyzna nadzorował jej stan, od kiedy tylko dowiedziano się o jej ciąży. Był jedną z niewielu osób, którym Margery pozwalała się do siebie zbliżyć. Nie odstępował jej nawet na chwilę, szczególnie gdy okazało się, iż nosi ona w sobie nie jednego, a dwóch potomków króla.

Był przy niej, gdy się zaczęło.

Eskortował ją z powrotem do komnaty. Kazał zawiadomić króla i przygotował się do przyjęcia porodu. Wszystkie szczegóły zaplanowano już kilka miesięcy wcześniej. Każdy wiedział, co miał robić i czego od niego oczekiwano. Niepotrzebna służba miała nie krzątać się pod nogami. Wszelkie wizyty i narady wstrzymano. Obecnych gości przeproszono i odprowadzono do bram.

Tymczasem królowa zmagała się z porodem. Silne, coraz bardziej bolesne skurcze przeszywały jej ciało. Nie tylko ona, ale i królewski lekarz zdawał się czuć je całym sobą. Każde skrzywienie na twarzy i każdy wydany przez kobietę jęk oznaczał, iż zbliżały się narodziny dzieci. Dzieci, w których żyłach płynęła królewska krew. Dzieci, będących przyszłością i gwarancją bezpieczeństwa dla nich wszystkich.

Król, słysząc nowiny, wrócił z polowania. Jako jedyny okazywał całkowity, niewzruszony spokój. Dumnym, pewnym siebie krokiem zmierzał do komnaty swej małżonki. Służący i arystokraci, których mijał pochylali nisko głowy na znak szacunku. Król ani razu na nich nie spojrzał. Byli dla niego niczym posągi. Sztuczni. Ślepi. Nic nieznaczący. On był dla nich wszystkim. Oni byli dla niego niczym.

W końcu doszedł pod drzwi. Zatrzymał się, lecz nie wszedł do środka. Jedynie nasłuchiwał. Słyszał królową oraz odpowiadający jej głos lekarza. Atmosfera wewnątrz była napięta. Dlatego nie wchodził. Spoglądał prosto na potężne dębowe drzwi, udając że nie słyszy przyspieszonych oddechów strażników komnaty. Był przyzwyczajony do tego, jak działał na innych. Zawsze wywoływał w ludziach strach bądź przesadną ekscytację. Osobiście wolał to pierwsze.

Strach.

Pilnujący przejścia strażnicy bali się go, a on napawał się ich niepokojem. Sprawiło to, iż niemal zapomniał o powodzie, dla którego tu przybył. Król uniósł wyżej podbródek, wsłuchując się w dochodzące zza drzwi odgłosy. Królowa miała się dobrze. Odetchnął i zdecydował się wycofać. Więc tak, po niecałej minucie stania, odwrócił się i odszedł, kierując się do swojej własnej komnaty. Gdy do niej dotarł, stanął przed kominkiem i wpatrywał się w szkarłatno-złote płomienie. Żałował, że nie mógł zobaczyć w nich odpowiedzi na swoje pytania. Był władcą, ale nie był bogiem. Nie mógł wiedzieć, czy los obdarzy go tego dnia synem. Pragnął tego. Pragnął silnego potomka. Król wpatrywał się w ogień, prosząc w myślach, aby narodził się jego następca.

Tymczasem gdzieś w drugiej części pałacu, w dwóch innych pomieszczeniach, dwie inne osoby również składały w pustkę swoje prośby. Jedna z nich pragnęła, aby dzieci króla urodziły się martwe. Druga chciała je mieć dla siebie. Obie miały zostać tego dnia usatysfakcjonowane.

 Obie miały zostać tego dnia usatysfakcjonowane

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Księżniczka i Żebraczka: Ołowiany Król / ZawieszoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz