(zpw. Sith)
Zszedłem na dół do jadalni utrzymanej w kolorach granstu, szarości i ciemnego brązu. W ogóle nie przejmując się faktem, że jestem bez koszulki w samych bokserkach, a tak właściwie to robiłem to celowo, wiedząc że to cholernie peszy Mefisto, zakładam że może być to spodowane przez dwie rzeczy, po pierwsze- przez epoke w której urodził się chłopak, gdzie ekspenowanie ciała było czymś nie odpowiednim, po drugie- przez jego orientacje, o której dowiedziałem się przypadkiem podczas jednej z naszych dłuuugich rozmów.Uśmiechnął się na widok zastawionego stołu i wszystkich już przy nim siedzacych...Ah jak ja kocham kiedy akurat czarnowłosemu przypada w przydziale gotwanie, co jak co, ale z naszej piątki on ma tym największe pojęcie.Ziewnąłem.
-Dzień dobry wszystkim...
-Sith ubierz się w coś...-Wysyczał Mefisto cały czerwony na twarzy.Zająłem swoje stałe miejsce między Gideonem, a Zoe, nakładając sobie na talerz jajecznice.
-Ciesz się że w ogóle bokserki ubrałem.
-Śpisz nago?!-Ciągnął temat.
-Aha...-Uśmiechnąłem się widząc Zeo, krztuszącą się sokiem ze śmiechu.-No już ty nasza przyzwoitko ty, wdech wydech...-Zachichotałem opychając się jajecznicą z szczypiorkiem i popijając herbatą.
-To niestosowne, szczególnie że przebywasz obecności damy.
-Zoe przeszkada ci to, jak jestem ubrany?
-Zupełnie nie, mam to gdzieś.-Odezwała się z nad swojego kubka.
-Widzisz Muffinku? Dramtyzujesz.-Eliot zachichotał, muszę przyznać, że jest naprawdę uroczym dzieciakiem...
-Zachowujesz się jak dziwka.
-Ej, ej bez takich!No cóż, zapomniałem smacznego wszystkim.-Wyszczerzyłem się, uwielbiałem te nasze wspólne posiłki, zawsze panowała przy nich taka ciepła, rodzinna atmosfera, jakiej zawsze mi brakowało. Starałem się jak najwięcej czasu poświęcać innym, rozmawiając z nimi, ćwicząc wykonując wspolnie obowiązki, tylko Gideon wciąż nie ufać mojej osobie, ale powolutku otwierał się na innych.
-Ej Sith...Idziemy wieczorem biegać?-Spytała lekko rozochocona Zeo.
-Wybacz mi, ale dzisiaj sobie odpuszczę, muszę zająć się jedną sprawe do załtwienia.
-O, czyżbyś szykował coś dla nas w najbliższym czasie?-Zaskakujące jak dziewna szybko potrafiła się przestwawić, a może chciała się przestawić? Nie zmieniając tematu, podobała mi się jej determinacja i nieugientość w dąrzeniu do celu.
-Póki co jeszcze nie..Kto dzisaj sprząta?
-Ja.-Odezwał się blondyn.
-Pomogę ci...
-N-nie trzeba.-Uśmiechnął się ciepło.-Potrenuje trochę przy tym...-Jak sobie życzysz...Nie będę się z tobą kłócił, słodziutki.-Zażartowałem na co ten się zarumienił.-Jakby ktoś mnie szukał to jestem w swoim pokoju, albo w bibliotece, miłego dnia wszystkim.-Wstałem i wyszedłem...Nie jestem tak głupi jak Avengersi, czy też moja aktualna nemezis Esme, dobrze sprawdziłam swoich sojuszników pod wzgledem ich bycia tak zwanym "podwójnym agentem", są czyści jak łza, przynajmniej pod tym względem...
Nawet nie zauwazylem kiedy słońce zaczęło się chylić ku zachodowi...Ah, jak ja kocham te lokacje, zdala od ciekawskich spojrzeń, z trzech stron otoczonej górami, a z trzeciej gęstym lasem, stałem na balkonie ubrany w szlafrok, mimo początku wiosny było mi naprawdę ciepło, dlatego ciękie okrycie nie stanowilo zbytniego problemu. Cały dzień na ślęczeniu przy planach z przerwami na posiłek...Ale mój plan musi być idealny, musze postarać się przewidzieć jak najwięcej możliwych scenariuszy rozwoju misji i mieć kilka planów awaryjnych, tak na wszeliki wypadek, zniszczymy lek na mutacje, całą formułe i ludzi którzy ją tworzą w ten sposób w pewnym stopniu ograniczyny działalność, ludzkich żołnierzy...Przyglądałem się migoczącej w ostatnich promieniach słońca bransoletce, prezent od ojca, który trzymam jedynie z przyczyn sentymentalnych, tak jak na początku mógł wydawać się przydatny tak teraz jest zupełnie bezużyteczna, bez niej mam wystarajączą moc.Usiadłem na marmurosej ławce, zamykając oczy, chciałem iść spać, jednakże już raz dzisiaj obudziłem się przez i ani trochę nie miałem ochoty na powtórkę z rozrywki, aż z nudów, co sam nie wierze, zacząłem fałszować niczym Mefisto, chociaż on ma do tego talent co innego ja, przerwałem cisze swoim śpiewem, nawet nie zauważyłem gdy ktoś się do mnie dosiadł.
Przestałem otwierając gwałtownie oczy, które don tej pory mialem zamknięte, czując czyiś ciepły oddech bardzo blisko siebie.
-Ty też nie możesz zasnąć?-Spytał Gideon, wpatrując się w przestrzeń przed nami.
-Ta...-Wyszeptałem, wpatrując się w jego twarz.
-Właściwie, to jak to możliwe że tak po prostu możesz mnie dotykać i nie zatrówać się?-Spytał wyciągając się na ławce.
-Cóż, mnie po prostu nie można zabić, jestem skazany na wieczność, dlatego twoja trucizna nie robi na mnie większego wrażenia.
-Musiałeś mieć wspaniałe życie, wychowując się tutaj.
-Żartujesz sobie?
-Co?
-Całe 16 lat swojego życia spędziłem w małym mieszkanku w centrum Nowego Jorku, ledwo umiałem chodzić a już musiałem nauczyć się kraść.
-Przepraszam...
-Nie musisz...Przepraszam że wybuchłem, ty pewnie też nie miałeś łatwo w życiu...
-Pomyśl
-Pomyślałem...No bo ty jesteś taki wyluzowany i beztroski, zdawałoby się, że nie masz zmartwień...
-To tylko dobra maska.-Uśmiechnąłem się blado do niego.-Tak naprawdę cały czas się martwie...Że strace to wszystko, że strace was, znów będę tym dzieckiem na które wszyscy brzydzą się spojrzeć...Workiem trenigowym dla szkolnych osiłków, pośmielskiem...Że znów będę miał ochotę umrzeć...-Nawet nie zauważyłem jak po moich policzkach zaczęły spływać łzy.-Tak naprawdę...Jestem tylko tchórzliwym dzieciakiem, bez sensu życia...-Uśmiechnąłem się przez łzy...-Jakie to beznadziejne prawda?-Poczułem jego ciepłą dłoń na policzku...Kiedy zdjął rękawiczki które zwykle nosi?Przytuliłem się do niej, czując jak odchodzą wszystkie problemy.
-Jesteś potwornie zimny...-Mówiąc to, przytulił mnie, spiąłem się...Nigdy wcześniej nie posunął się tak daleko w kontaktach ze mną... Ale wiedziałem że dla niego jest niezwykłe, w końcu, nie każdego mógł dotknąć.Wtuliłem się w jego ciepło, czując zapach cynamonu, ciekawe czy ktoś poza mną kiedyś go poczuł...Chwycił mnie za podbrudek patrząc w moje zielone oczy swomi szarymi odpowiednikami, złożył delikatny pocałunek na moich ustach.
-Nie martw się, Sith...Już nigdy nie będziesz sam...Masz w końcu mnie.-Uśmiechnął się szczerze, a ja odwzajemniłem gest wtulając się w niego i płacząc, tym razem ze szczęścia.
CZYTASZ
Wrogowie (Porzucone)
FanfictionDruga część "Przeciwieństwa" Jesteś szalona, musisz być głupia jeśli myślisz że możemy zacząć od początku